13 czerwca 2018

Mój rachunek (A)...


Nie zawsze da się napisać to, co właśnie się chciało. Czasami niektóre sprawy nie mieszczą się w słowach. I wtedy kod ponadjęzykowy dochodzi do głosu – znanymi znakami liter trzeba wtedy próbować opisać język myśli, pragnień i całą przestrzeń wewnątrz. To tak, jakby między wierszami krzyk swój wewnętrzny ukrywać: dobra mina – zła gra!

Wspomniałem ostatnio, że świadkom Jehowy drzwi nie zamykam przed nosem i zawsze chętnie zapraszam, choć nie zawsze chcą wchodzić, bo jak na przykład wtedy: – Otwieram drzwi w negliżu (gorąco było na dworze, to co się miałem ubierać), za drzwiami dwie uśmiechnięte i nawiedzone panie, więc je gestem zapraszam, a one mówią: Nie! Nie, to nie! – ja im na to i parę słów zamieniamy, a one ciągle błądzą wzrokiem gdzieś po podłodze. Muszę być strasznym brzydalem – myślę sobie cichutko – albo jak nic je gorszę tym swoim obnażeniem. Myślę też jednak szybciutko, że przecież są z krwi i kości i wiedzą z pewnością do czego służy ciało.
Pyta mnie starsza z nich, czego ja jako człowiek obawiałbym się najbardziej, gdyby już zaraz, dzisiaj, nastąpił koniec świata i daje mi podpowiedzi, które widnieją w broszurce, a tę trzyma w swych rękach i już mi pod oczy podsuwa. Wybieram spośród możliwych „strach”, a ona zdziwiona pyta mnie: Dlaczego strach?
‑ Narozrabiałem ostatnio – odpowiadam z uśmiechem – i nie zdążyłem jeszcze wszystkiego poodkręcać. Potrzeba mi trochę czasu. A gdyby koniec świata miał nastąpić teraz, to nie zdążę wszystkiego załatwić, jak trzeba.
Po tamtej stronie cisza.
Skończyło się na tym, że otrzymałem tę broszurkę, co ją w ręku trzymała i rozstaliśmy się byli w przyjaźni zapewnieniu i w zapewnieniu wzajemnej miłości bliźniego.
W broszurze otrzymanej było zaś wypisane, jak mam żyć tu na ziemi, żeby szczęśliwym być. I kilka przykładów, jak to ludzie gonią nie za szczęściem prawdziwym, tylko mirażami, a to szczęście, co mają – w sobie i wokół siebie – jest niezauważone i niedocenione.
Szczęście to taka podróż, a nie jakiś tam cel. Gdy ktoś mówi, że jutro, pojutrze może będzie szczęśliwy, to jakby odkładał szczęście, zamiast być happy teraz! To znowu planowanie zamiast życia chwilą.
A potem czytam w broszurce, na co zwracać uwagę, co robić, żeby szczęściu swojemu pomóc rozkwitnąć. A oto przykłady, czego do szczęścia mi trzeba.

Zadowolenie z tego, co mam oraz szczodrość
Cholibka, pomyślałem, trudno mi cieszyć się z tego, że wciąż mnie trapią kłopoty maści wszelakiej ziemskiej! Że ludzie dobrzy naprawdę, książek mych nie chcą kupować, a przy pisaniu kolejnej znów mam jakąś blokadę. A wystarczyło by przecież sprzedać kilkaset książek i sprawy ziemskie, przyziemne, małe i błahe dla ducha rozwiałyby się powoli jak mgła w promieniach słonecznych.
Mam straszny mętlik w głowie, że aż w uszach mi szumi. Trudno w takiej „harmonii’ o stan szczęśliwości na ziemi.
Mogę się tylko cieszyć, że potrzeba mi mało i więcej dla siebie nie chcę – bo po co? – to, co mam, wystarcza. Może by się znalazło jakieś tam małe co nieco, ale to taki pikuś i nie ma co o tym wspominać.
A jeśli idzie o szczodrość, to poza uśmiechem szczerym nic nie mam światu do zaoferowania. I idę tak przez życie, i śmieję się do wszystkich, a większość pewnie myśli, że jestem na skraju obłędu!

Zdrowie fizyczne i odporność psychiczna
Fakt, zdrowie mi dopisuje i co dzień za to dziękuję – Bogu – jakkolwiek Go pojmuję i próbuję ogarnąć, i jakkolwiek Wy pojmujecie Go i próbujecie ogarnąć.
Odporności psychicznej też mam jeszcze zapasy, jak tkanki tłuszczowej na jakieś chude lata. Pewnie tylko dlatego, że jeszcze mi tego nie zbywa, nie szukam lekarstwa w linie, pigułkach czy czymś tam.
To jest powód do tego, żeby się poczuć szczęśliwym?
Niewątpliwie tak! Świadkowie Jehowy górą!

Miłość
To straszna przestrzeń, nie do ogarnięcia, przepełnia sobą wszechświat i małego człowieka. Staram się wszystkich kochać, nie z nakazu, od siebie, ale lubić nie umiem tego czy tamtego. Najmniejszego robaka spotkanego na ścieżce lubię za to, że jest, a ludzi niektórych nie umiem.
W moim stanie ducha, w miejscu, gdzie teraz jestem miłość jest pojęciem niedefiniowalnym. Jest tak, że jest we wszystkim, a jakby jej nie było! Może być cichym słowem albo krzykiem rozpaczy. Cóż, ogarnia świat sobą i całe wnętrze człowieka. Do tego jest wieczna – trudno o tym myśleć.

Wybaczanie
Spokojnie, przychodzi mi to łatwo. Ktoś mi na odcisk nadepnął – po kilku chwilach zadumy myślę, że pewnie nie chciał, a nawet jeśli chciał, to robił to nieświadomie. No bo jak człowiek – stworzenie Boga rozumne – mógłby świadomie krzywdzić swojego pobratymca? Od razu takiemu wybaczam, a potem zapominam, ale czasami, jak Stefek omijam Brysia z daleka!

Cel w życiu
Każdy powinien mieć jakiś mniej lub bardziej wzniosły cel w życiu. Ja szukam ciągle spokoju, bo wiem, że w spokoju mogę wiele odnaleźć i wiele dać z siebie sobie, a potem wszystkim dokoła i wszyscy będą szczęśliwi.
I przyznać muszę uczciwie, że ten cel mój skromny i cichy, to takie moje marzenie, a one się czasem spełniają, i to spełniają się w chwilach najmniej oczekiwanych. A zetem całkiem możliwe, że cel ten zaraz osiągnę.

Nadzieja
Nadziei na lepsze jutro, na lepsze dzisiaj i teraz mam w sobie wystarczająco, żeby się zdobyć na uśmiech. Nadziej to dobra rzecz, choć Matką Głupich ją zwą. Ja jestem innego zdania. Niech inni myślą, co chcą.
Nadzieja jest dużo lepsza niż wszystkie psychotropy, środki nasenne i zioła na znalezienie spokoju.
Zgadzam się z tym w stu procentach, że aby być szczęśliwym, trzeba mieć w sobie nadzieję nie mniejszą niż ziarno gorczycy…
*

Na razie może wystarczy, żeby po tym pisaniu przypadkiem na ulice nie wyległy tłumy ludzi naprawdę szczęśliwych. Co to by wtedy było? Wszyscy uśmiechnięci. Wszyscy zadowoleni, dla siebie bardzo mili. Wszyscy wielbiący Pana za to, że na ich drodze postawił bliźniego ich, a nawet robaczka małego.
Ciekawy to byłby świat – wrogowie padliby sobie w ramiona, zalali się łzami i wyznali krzywdy, a potem przebaczyli i poszli na kielicha, a jeśli z nich chociaż jeden byłby niepijący, to ten drugi z pewnością zrozumiałby to dobrze i nie namawiał do tego, czego brat jego nie chce. I mogliby wtedy, po prostu, iść na przykład na spacer, popatrzeć na zachód słońca, a nocą na gwiazdy, bo przecież można założyć, że między pogodzonymi znaleźliby się zarówno mężczyźni i kobiety.
Dobra, na teraz wystarczy. O kolejnych warunkach szczęśliwego ziemskiego życia jeszcze dziś po południu, a teraz muszę znikać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...