Gdy zdarza się w życiu
człowieka – współczesnego pasibrzucha – tak zwany długi weekend – najpierw
dostaje kociego rozumu – nie wie, co zrobić ze sobą – a potem psoci figle ciału
swemu i duszy. To nic innego jak fakt, że ktoś niewolnikowi codzienności szarej zdjął
na chwilę kajdany, odpiął smycz od obroży i teraz ma sam decydować, co robić,
jak, gdzie i po co…
Liczyłem cichutko przy
okazji tego akurat weekendu na namiastkę świętego spokoju i dawkę pisania –
skończyło się na tym, że będę dalej kradł chwile i raczej się dorywał do
pisania niż pisał – zaproszeń spędzania czasu (zapomnij o samotności!) jest tyle, że można przebierać, a
w każdym zapewnienie – jadła, napitku w bród!
Zgrzeszyłbym jednak
bardzo, gdybym tutaj narzekał – nie będzie samotności, to będzie gwar i tłumek.
Co tam? – będzie się działo! – pewnie będzie zabawa! – rozmowy o polityce, a
nawet kłótnie przy stole, bo tam, gdzie polityka, to jak to tak bez kłótni!
Koniecznie trzeba
zadbać, żeby spotkać się z najbliższymi, a reszta niech idzie, jak leci – czyli
nie planować – z planowania najczęściej takie szopki wychodzą, że pożal się
Boże – nie może być inaczej, gdy rzeczywistość styka się z wyobrażeniami.
Wyobrażamy sobie, że będzie tak i tak, i niech tylko coś tąpnie, niech tylko
coś nie wyjdzie, to zaraz taki foch (to nie ja!), że dzień cały w plecy. Lepiej nie planować
i zdać się na łaskę Fortuny – dać się ponieść prądowi, choć z prądem płyną
śmieci. Ale gdy tak świadomie dajemy sobie na luz – odrobina lenistwa w
myśleniu nie zaszkodzi.
Niedawno, gdym
zakładał, że zrobię swojego Gratka – rach-ciach i po robocie! – myślałem sobie
wtedy, ale gdy przyszło co do czego, to nerwów sobie napsułem, a najbardziej
wtedy, gdy mechanicy kolejni wynajdowali nowe przyczyny choroby Gratka i
najchętniej całego by go wymienili. Doszedłem wtedy do wniosku, że statystyczny
mechanik, statystyczny lekarz, hydraulik, ksiądz… ma w dupie klienta, pacjenta,
owcę swoją wierną… ‑ ważne przy tym jest to, żeby na kliencie, pacjencie, owcy zarobić
trochę grosza, a potem niech idzie w cholerę – robotę najlepiej tak zrobić,
żeby szybko wrócił, bo przecież, jeśli nie wróci, nie będzie więcej zarobku.
Skończyło się na tym –
sprawa mojego Gratka – że sam zakasałem rękawy i zrobiłem (przy pomocy innych)
skubańca. Tak samo jest z naszym zdrowiem i zbawieniem naszym – jeśli potrafisz
liczyć, to wiesz dobrze na kogo…
I całkiem z innej
beczki, chociaż z tej samej głowy – dostałem od dobrej znajomej – powiem:
Przyjaciółki! – takiego małego słonia z podniesioną trąbą. Podobno taki słoń
szczęście straszliwe przynosi – jak baśniowa kacza ze szlachetnego metalu,
siedmiomilowe buty – dość – kije samobije to już inny temat! Noszę tego
słonika, bo mało miejsca zajmuje i co na niego spojrzę, to nie wiem czy
przyniósł mi szczęście, ale mi przypomina moją dobrą znajomą – niech zatem w
kieszeni siedzi, czasem obok różańca. Myśli jednak i takie temu towarzyszą –
jaki człowiek jest głupi! – wierzy w takie głupoty – takie mosiężne słoniątko
(wyobrażenie słonia) miałoby szczęście przynieść!? – prawda, że to głupie? A
jednak, znowu „jednak”… Tak jesteśmy skrzywieni – myślę konkretnie o sobie – uogólniam
po to, żeby nie być samotnym na tym szarym końcu – tak jesteśmy skrzywieni, że co
krok, to zabobon albo wiara w coś, co woła o pomstę do nieba…
A nie mówiłem wcześniej,
że przed długim weekendem człowiek spuszczony ze smyczy codzienności szarej dostaje
kociego rozumu i figle mu w głowie? Ten wpis niech będzie dowodem – czego? – a kto
to wie?!
Kończę to bez poprawek - przypomniałem coś sobie....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz