31 grudnia 2016

Wspomnień garstka...

Pewnie dlatego, że kolejny rok mi ucieka, przypomniałem sobie o urodzinach mojego bloga, któremu 19 grudnia stuknęło dwa lata. Wtedy to dokonałem pierwszego wpisu pod tytułem Sapienti sat.
Zanim jednak pogrążę się we wspomnieniach, opiszę Wam zabawne zdarzenie z dzisiejszego, czyli ostatniego w tym roku, dnia.
Ponieważ miałem dzisiaj wolny dzień, mówię do młodego: Dawaj, ruszamy w miasto, co będziemy cały dzień siedzieć w domu! Młody tylko na to czeka, żeby się urwać z domu i pochodzić z opiekunem po mieście. Ruszyliśmy więc z myślą, że połazimy w centrum po sklepach. Postanowiłem zatem zrobić dzisiaj to, czego naprawdę nie lubię robić, czyli powłóczyć się po sklepach pełnych ludzi zwabionych tam wszelkiej maści wyprzedażami. Wszyscy są wtedy przekonani, że sprzedawcy, obniżając ceny, zbywają im towary nawet ze stratą dla siebie. Człowiek w takich chwilach wcale nie należy do gatunku homo sapiens, czyli istot myślących.
Młody zapalał zatem najpierw całą szerokością chodnika, a później po centrum handlowym Victoria. Nie musiałem się martwić o tłumy ludzi w centrum. Szedłem sobie za młodym, a on torował mi skutecznie drogę. Wszyscy. Wszyscy z daleka usuwali się z jego pola rażenia.
Kupiliśmy sobie coś słodkiego i zjedliśmy część na miejscu (młody jest łasy na słodycze). Po jedzonku ruszyliśmy ku wyjściu. Młody w pewnym momencie zaczął mi opowiadać o jakiejś tam wizycie u dentysty, a dokładnie o momencie znieczulania go przed zabiegiem. Nie wiem, dlaczego akurat o tym mówił, ale to mało istotne, gdyż młody słynie z tego, że nie wiadomo dlaczego zaczyna w danym momencie mówić akurat o tym czy tamtym.
Zatem opowiadał mi na całego o tym momencie znieczulenie w gabinecie dentystycznym, maszerował prawdziwie zamaszyście w tłumie ludzi, ale nie mógł sobie przypomnieć jakiegoś tam wyrazu, którym chciał określi, nazwać swoje odczucia podczas tegoż znieczulenia.
Kurczę, mam to na końcu języka! Mówi i denerwuje się.
Co Masza na końcu języka? Pytam i dodaję: Pokaż mi, może zobaczę.
Młody bez zastanowienia zatrzymuje się, odwraca w moją stronę i tak szeroko rozdziawia buzię, że spokojne mogę zobaczyć zawartość jego żołądka. Udaję, że patrzę i mówię: Nic nie masz na końcu języka.
Młody załapuje i śmiejemy się do rozpuku.
Opisuję to, ponieważ musiało to ciekawie wyglądać. Ciekawe, co myśleli ludzie nas mijający.
Wierzcie mi, wypady z młodym, to dla mnie często taki ubaw, że zapominam i całym świecie.
Lubię chłopaka!

A teraz wracając do tematu ze wstępu. Przypomniałem sobie dzisiaj treść pierwszego mojego wpisu na blogu. I wiecie co? nic w nim nie zmieniłbym po upływie tych dwóch lat z kilkudniowym haczykiem. Teraz jeszcze mógłbym dopisać coś tam, co znam nie tyle ze słyszenia, tylko z własnego doświadczenia. Jest zatem to moje pisanie po części uniwersalne. Wprawdzie oparło się działaniu czasu jak na razie tylko przez ponad dwa lata, ale to i tak dobry wynik.
A oto wspominany tekst, który miał tylko 113 odsłon:
Sapienti sat
Normą staje się to, że jeśli przeciętny Polak drugiemu Polakowi nie dokopie, to smutny chodzi i wydaje się być bardzo nieszczęśliwym!
Słyniemy też z tego, że przeciętny Polak zazdrości tym, którym lepiej się dzieje, a którzy ciężko na to swoje „lepiej” pracują!
Krążą legendy po Europie i świecie, jak potrafimy sobie nawzajem dokuczyć na obczyźnie! Jak potrafimy się cieszyć z każdego potknięcia bliźniego swego rodaka znad Wisły!
Znani jesteśmy z zawiści, jaką cechuje się polska polityka czy dziennikarstwo nastawione na tanią sensację!
Stanowimy nację, która zdaje się nie umie żyć bez wroga. Nieważne czy ów wróg jest realny. Jeśli takiego nie posiadamy, to wymyślamy go sobie albo biegniemy w mroki historii i stamtąd wygrzebujemy z grobów kolejnych wrogów Polski i Polaków. Coraz więcej wśród nich swoich niż obcych! Wręcz uganiamy się, aby wśród żywych i umarłych wrogów Polski i Polaków nigdy nie zabrakło! Trzeba przecież zawsze mieć pod ręką kogoś do kopnięcia!
Uwielbiamy patrzeć innym na ręce, kontrolować innych, wymagać od innych krystalicznej przejrzystości w działaniu i myśleniu, o swoich rękach, postępowaniu, działaniu i myśleniu jakby zapominając!
Słowem, jesteśmy na siebie bardzo wkurzeni, tylko tak do końca nie wiemy dlaczego i za co!
Dzisiaj wręcz niemodne jest w Polsce pozytywne nastawienie do drugiego człowieka! Zwłaszcza do tych, co stoją, nie daj Boże, po innej stronie politycznej barykady, jasno głoszą inne niż katolickie wyznanie, wyznają inną orientację seksualną, mają inne poglądy na życie, głoszą swoją prawdę, nieco inną niż nasza, czytaj: jedyną i niepodważalną. Dużo bardziej trendy jest temu obok, temu po drugiej stronie, temu innemu, temu dziwnemu dokopać słowem, wytknąć błąd, upomnieć, wyśmiać, wyszydzić, obrzucić błotem, zepchnąć na margines społecznego życia, niż podać mu rękę i siąść do wspólnej dyskusji o wspólnym egzystowaniu teraz i jutro.
Najlepiej dla znacznej części Polaków byłoby, aby ci inni, niż ja, zniknęli z pola widzenia. Siedli sobie cichutko w kąciku i nie odzywali się na żaden temat. Nie pretendowali do żadnych publicznych stanowisk. Najlepiej byłoby, aby ci inni, niż ja, żyli tak, jakby ich całkiem nie było! Ależ nastałby wtedy raj w kraju nad Wisłą dla tej znacznej części polskiego społeczeństwa, co żadnej inności znieść nie może, nie może przełknąć prawdy głoszonej przez innych, nie potrafi pogodzić się z odmiennością drugiego człowieka w zwyczaju czy obyczaju!
Polacy są naprawdę dobrzy w dokuczaniu sobie nawzajem i czynieniu ze swojego i bliźnich życia piekiełka na własną miarę. Gdyby to był mit, wymysł, plotka, to kto wpadłby na pomysł nakręcenia takich filmów, jak: Szczęśliwego Nowego Jorku, Sami swoi, Ranczo, Świat według Kiepskich…? Bez istnienia Polaków na tym najpiękniejszym ze znanych nam padole łez niemożliwe byłoby ukazanie tego, czego każdy normalny człowiek wstydziłby się nawet przed samym sobą!
A ponieważ Polak słynie też z tego, że innych słuchać nie potrafi i nie chce, bo sam wie lepiej, potrzeba nam uciec się do siły egzorcyzmów, magii i innych obrzędów, aby z nas co nieco wypędzić na dobre. A jeśli wypędzić się nie da, to przynajmniej pomyślimy przez chwilę o tym, co nas zżera od środka i to już będzie sukces autorefleksji.

Moim zdaniem tytuł jest świetny i pasuje jak ulał do obecnego mojego postępowania wobec przyjaciół i znajomych. Ci, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że bardzo pragnąłem samotności – nie odzywam się zatem do znajomych i przyjaciół, nie odbieram telefonów, nie wysyłam życzeń, nie licząc FB…
Sapienti sat!
Nie wszyscy to rozumieją i próbują mnie jakoś tam dopaść, ale ja sam zdecyduję, kiedy się odezwać. Chcę z samotności lizać razy albo cieszyć się jakimiś tam błahostkami. Jeśli mam coś do powiedzenia, to siadam i piszę. I niech tak na razie zostanie!
Ostatnio dobija się do mnie ktoś (numer kierunkowy +34), a zatem ktoś z Hiszpanii. Nie odbieram jednak telefonów, dopóki nie dojrzeję do tego, że chce mi się pogadać jeszcze z kimś poza najbliższymi.
Żona wyrzuca mi, się nie odzywam się do ludzi. Odpowiadam, że mam czas i żeby nie naciskała, bo przestanę odzywać się do niej.
Prawdziwi przyjaciele to zrozumieją. Oni wiedzą, że ponad ¼ swojego ziemskiego życia poświęciłem innym. Było w tym czasie w moim życiu tyle osób i ich spraw, że siebie i swoich spraw zupełnie nie widziałem. Nie widziałem też potrzeb swoich najbliższych. Teraz czas, żeby to wszystko poukładać. I nie poukładam tego z nikim, tylko sam ze sobą.
Nie dawno Syn mi powiedział: Tato, zostałem sam!
Odpowiedziałem: Synku, w chwilach kryzysu, rozpaczy, ważnych decyzji… zawsze zostajemy sami. Dlatego tak ważne jest, aby być w stosunku do siebie w porządku i umieć być ze sobą.
Jasne, że dobrze jest mieć kogoś, do kogo można się odezwać. Ja mam rodzinę i gdy nie mogę już znieść milczenia ścian, rozmawiam z Żoną i Synami. To pomaga!
Sapienti sat!

Kończy się kolejny rok. Dwa lata temu, czyli 31 grudnia 2014 roku złożyłem Wam takie oto życzenia, które przeczytało 248 osób:

Czego Wam życzyć na ten Nowy Rok, moi Przyjaciele, w radości i smutku Życia?!
Dziękujcie Niebu za każdy nowy dzień, za każdy nowy krok, za każdy dobry sen!
Dziękujcie Słońcu, że wschodzi i Was budzi! Dziękujcie ludziom, co z Wami w wędrówce! Uśmiechem ich witajcie, uśmiechem żegnajcie! Niech każdy wspólny krok będzie wygraną i wielkim sukcesem!
O jutro nie dbajcie! Bądźcie sobą i już! I światu pokażcie, jak można z sensem żyć!
Siły Wam życzę; siły na Waszą miarę! Stawajcie się coraz lepsi, coraz bliżsi prawdy! Nauczcie swoich wrogów, jak trzeba chwytać chwile, jak trzeba wygrywać życie!
Radości Wam życzę w wędrówce; w wędrówce teraz i tutaj!
A gdyby Wam przyszło upaść pod krzyżem pokus i win, to nie rozpaczać zbyt długo, świata nie karmić upadkiem, wrogom radości nie dawać!
Podnieść się z kolan i wzwyż, jak orzeł poszybować! I spojrzeć na wszystko z góry, i krzyknąć: Tak trzeba żyć!
Czego Wam życzyć na ten Nowy Rok, moi Przyjaciele w radości i smutku życia?!
Wy wiecie, czego Wam trzeba!
Nie trzeba Wam MIEĆ, ale BYĆ!

Po dwóch latach piszę znów życzenia:
Kończy się kolejny rok!
Kolejny rok się zacznie!
Zapomnijcie o starym!
Z nadzieją wejdźcie w nowe!
I nauczcie się, do cholery, nareszcie żyć chwilą!

Pomyślności wszystkim! 
Życzę Wam tego, 
czego sam codziennie próbuję się nauczyć!

29 grudnia 2016

Modlę się i za durniów

Ostatnio ostro zapachniało depresją moje pisanie. Przyznaję, że tutaj można albo pić i nie myśleć, albo myśleć i podpierać się nosem, żeby nie zacząć i pić i nie myśleć!
Mam na myśli przebywanie w towarzystwie moich rodaków, którzy (zaryzykuję) w 99% mogą przyprawić trzeźwego człowieka o zawrót głowy.
Do tego wczoraj w drodze do pracy stwierdziłem, że prowadzę krecie życie. Wychodzę z domu po zmroku. Wracam przed wschodem słońca i przesypiam cały dzień. Budzę się o zmroku. Nie oglądam słońca. Stąd pewnie i fakt, że dopadły mnie jakieś okruchy depresji.
Od razu zapowiadam, że Sylwestra spędzam samotnie. Oczywiście na ile to będzie możliwe. Nie będę robił ludziom przykrości. Posiedzę trochę z sąsiadami. Może nawet postaram się z nimi dotrwać do północy. Jednak jeśli zbyt mocno będą się dopingować, to smyrgnę po angielsku do siebie i zajmę się sobą.
Dzisiejszej nocy miałem ostatnią nocną zmianę. Jutro idę na dzienną zmianę i mam nadzieję, że przez jakiś czas uda mi się tę robotę utrzymać. Nie wiążę z tym jednak wszystkich swoich nadziei, ponieważ koleś (mój rodak), który ma układ z wajzerem (mój rodak) nie lubi mnie najwyraźniej (przyznam – ze wzajemnością) i może mi się przysłużyć, jak tylko potrafi tu Polak przysłużyć się Polakowi.
Nie rozrywam jednak szat z tego powodu, ponieważ pobyt w Nottingham nauczył mnie już, że kolejne zmiany miejsca pracy mogą wyjść człowiekowi tylko na dobre. Zresztą poświęcę temu oddzielny wpis na blogu.
Przyznam tylko, że praca na nocną zmianę bez określonych z góry wolnych dni i nocy skutecznie zdezorganizowała mój rozkład jazdy i rozłożyła na łopatki realizację założonych planów.
Mam nadzieję, że mam to już za sobą.

Wszyscy wiedzą, piszę bowiem do ludzi wierzących. Nie! Muszę też założyć, że czytają mnie niewierzący, jak też i innowiercy, czyli nie katolicy, jak ja. Na wszelki wypadek zatem wierzącym przypomnę, a niewierzących poinformuję (tych, którzy tego nie wiedzą), że Chrystus Pan podczas swojej bytności na Ziemi, na której my swoją bytność zaliczamy, nauczał, że mamy kochać nieprzyjaciół swoich i modlić się za nich powinniśmy, gdyż jeśli będziemy się modlić tylko za tych, których miłujemy, to nasza nagroda w Niebie będzie równała się zeru, a wiara nasza będzie na pokaz, jak to za czasów Chrystusa robili faryzeusze, a za moich czasów wszelkiej maści katoliccy dewoci. Wiara nasza prawdziwa sprawdza się właśnie wtedy, gdy nieprzyjaciół kochamy i modlimy się za nich. Wtedy wiara ma sens i jest wiarą naprawdę. Przynajmniej tak twierdził Chrystus, a ja Jemu wierzę!
Przebywam w obecnej pracy z dwoma rodakami, którzy codziennie doprowadzają mnie do szału. Nie tylko zresztą mnie! Ci rasowi durnie uwielbiają wjeżdżać ludziom na psychikę publicznym wyśmiewaniem, słownymi przytykami i czymś, co sobie wymyślą. Słowem – uprawiają durnie w pracy mobbing na całego.
Wspomniałem już nieraz, że Polacy tutaj są mistrzami w dokuczaniu swoim rodakom.
Tak więc ci durnie z pracy potrafili już kilka razy doprowadzić mnie do takiego stanu, że, np. w czasie odmawiania w myślach różańca, potrafiłem krzyknąć: K‑a, zamknij wreszcie mordę! Poważnie, tak właśnie wołałem pomiędzy zdrowaśkami! 
Z takiej mojej reakcji rodzi się od razu pyskówka. Nie będę tu cytował tych wymian zdań, ponieważ nie chcę urazić estetów języka.
Z takiej wymiany wynika też tylko, że durniom wolno wszystko, a innym nie wolno nic.
Mam to gdzieś i należę do tych innych, którzy milczą tylko do czasu, do pewnej granicy podłości durniów. Później nie jestem im dłużny nawet grama podłości.
Wiem przy tym, że jeden z durniów ma układ z wajzerem. Przyłapałem go na tym, jak skarżył się na mnie koleżce. Na razie jednak pracuję. Pracuję albo dlatego, że pracuję dobrze i skargi durnia na nic się zdają. Albo wajzer ocenia ludzi po efektach ich pracy, a nie skargach durnia. Albo dureń się chwali, że wajzer trzyma z nim sztamę.
Jakby na sprawę nie patrzeć, nadal pracuję z durniami, a to jednocześnie oznacza, że nadal z durniami walczę.
Raz nawet jeden ryknął pod moim adresem: Zamknij się, bo na przerwie tak ci przy‑dolę, że się nie pozbierasz.
Spokojnie dokończyłem, co miałem powiedzieć, a przed wyjściem na przerwę, dureń cicho do mnie: Co ty się tak ciskasz? Przecież to tylko żarty!
Ja na to, że nie lubię, gdy się tak żartuje!
I było po sprawie. Na przerwie było spokojnie.
Mniej szczęścia ode mnie miała A‑a, która nie wytrzymała i wysypała jednemu durniowi, co o nim szczerze myśli. Zanim A‑a wybuchła, dureń dopiekł jej do żywego.
Zrobiła się z tego afera. Sprawa poszła wyżej. Tego samego dnia A‑kę przeniesiono na inne stanowisko, a następnego dnia oboje nie było w pracy. Po dwóch czy trzech dniach w pracy pojawił się był dureń, a A‑kę zwolniono.
To daje do myślenia tym ,co pracują obok i najzwyczajniej się boją ludziska stracić pracę.
To daje też do myślenia takim jak ja osobnikom, żeby się durniom nie stawiać, bo durnie mogą zaszkodzić. Ja jednak już od jakiegoś czasu nie dbam o to, że durnie mogą mieć układ i kiedy przesadzają, walę nie gorzej od nich.
Przypominam sobie sytuację na przerwie po starciu A‑ki z durniem. Dziewczyna przyszła na palarnię zapalić papierosa. Odważna, pomyślałem. Podszedłem do niej i powiedziałem, żeby się nie przejmowała, że wszystko będzie dobrze! Reszta rodaków milczała! 
Jak wiemy, nie wszystko było dobrze!
A zatem dwaj durnie codziennie obierają sobie jakąś ofiarę spośród pracowników i jadą niemiłosiernie tej osobie po głowie. Taka osoba najczęściej w milczeniu znosi słowne przytyki i ciężkie dowcipy kierowane pod jej adresem.
Dam jeszcze jeden przykład postępowania durniów. Pracują z nami Rumunii, znienawidzeni przez naszych. Ale od jakiegoś czasu durnie zauważyli, że właśnie Rumunów można wykorzystać, żeby Polakom dokuczyć, a przy tym zaimponować znienawidzonym obcym. Naśmiewają się też do rozpuku z Rumunów, gdyż wiedzą, że tamci nie rozumieją ich dowcipów. Pewnego dnia postanowili, że jednego z Rumunów nauczą języka polskiego. Rumun jest niskiego wzrostu i szybko pracuje. Zatem najpierw nauczyli do zwrotu: Dawaj, mały, dawaj!
Rumun ten zwrot powtarza i jakby szybciej pracował.
Powtarzali to w nieskończoność.
Wierzcie mi, stałem naprzeciwko i zalewałem się łzami ze śmiechu. Nie mogłem się opanować. Jeszcze teraz się śmieję, gdy o tym pomyślę.
Z czasem jednak wpadli na inny pomysł, nakazali nowoprzyjętemu młodemu pracownikowi stanąć obok mnie, naprzeciwko „małego”, a następnie uczyli „małego” niewybrednych zwrotów i wytłumaczyli mu, żeby kierował je pod adresem nowoprzyjętego.
Odpuszczę sobie cytaty i nie przytoczę słów, jakie nieświadomy tego, co mówi „mały” kierował pod adresem Polaka.  Napiszę tylko, że przez kilka godzin młody Polak przechodził prawdziwe katusze.
Widocznie bał się odezwać. W końcu nie wytrzymałem i wyjaśniłem „małemu”, żeby dał już spokój. O dziwo, poskutkowało. Do tego jeszcze jeden z durniów wcześniej wyszedł z pracy, a drugi dostał ostrą, jak tu Polacy mówią, zje‑kę za coś tam od starego stażem pracownika, który nie musi obawiać się żadnych układów w zakładzie. Poszło o jakiś tam bzdet, ale bura była ostra i głośna. Wszyscy to słyszeli. Od razu dureń stracił rangę idola u Rumunów i do końca zmiany panował względny spokój.
Oczywiście trudno mi zrozumieć, jak Polacy potrafią robić takie rzeczy innym Polakom. Nastawiam się jednak na to, że mogę tutaj zobaczyć dużo więcej.
Ale wracając do tematycznego wątku. Kiedy durnie wzięli na celownik mnie i ostro nawzajem nawrzucaliśmy sobie do kociołków, doszedłem do wniosku, że będę się modlił za durniów. Modlę się więc za nich, w myślach się modlę uparcie. Czasami między modlitwą muszę parować ataki. Muszę się też przyznać, że mizerne efekty osiągam dzięki modlitwom, gdyż tamci co rusz, biorą kogoś na warsztat.
Myślę też, że modlitwy dały mi w pewnym momencie odwagę reagowania na ich postępowanie, a durnie jakby akceptują fakt, że mnie się wolno odezwać. Jestem ciekaw, jak długo?
Modlę się zatem za durniów i za tych, co mi ufają, i proszą prawie codziennie, abym obejrzał ich nos. Modlę się za tych, co słowa dobrego mi tu nie dają i za tych, których lubię i za najbliższych się modlę. Modlę się też za siebie. W ogóle za wszystkich się modlę, bo wiem, że tak chciałby mój Mistrz.

Powyższy tekst jest preludium do przedstawienia Wam mojej teorii, nad którą ostatnio rozmyślam, a dotyczącej tego, że już po nas jako narodzie. Jak mi to w głowie się narodziło i jakie mam argumenty, spróbuję powoli wyłożyć na łamach tego bloga. Oczywiście w miarę możliwości i posiadanego czasu oraz bez zaniedbywania jakichś tam innych tematów.

Na razie tylko tyle, że na emigracji największym wrogiem Polaka jest właśnie drugi Polak. I tak na marginesie zapytam retorycznie: Czy tylko na emigracji, a w kraju ojczystym nie?
Modlitwa jest świetną kuracją w takim miejscu, jak to!

27 grudnia 2016

Dość tego!

Codziennie otwieram ze zdumieniem oczy i stwierdzam, że zamiast sobie życie upraszczać, komplikuję je z konsekwencją godną maniaka.
Dzisiaj ponownie ruszam do pracy, co mnie z jednej strony bardzo cieszy, z drugiej jednak cały czas myślę, że wolałbym pisać niż być przypiętym do konkretnej roboty i spędzać poza pisaniem ileś tam godzin dziennie czy nocą, a później wracać na tyle wypruty, że poza pragnieniem szybkiego zaśnięcia i zapomnienia nie ma nic.
Jednak dzisiaj też sobie uświadomiłem, że niepotrzebnie nurzam się w tym całym emigracyjnym bagienku, opisując poszczególne moje spostrzeżenia i przeżycia. Jasne, że to jest ważne dla mnie, ale wcale nie musi być takie dla innych. Poza tym zdaję sobie sprawę, że moje pisanie jest stronnicze, gdyż w Nottingham znam też Polaków, którzy swoim życiem i postępowaniem nijak nie przystają do sytuacji opisywanych przeze mnie.
Cóż bowiem za pożytek dla ludzi, jeśli opiszę kolejne ekscesy moich pijanych rodaków na obczyźnie?
Tutaj większość, zdecydowana większość pije. Wielu nie ma na zapłacenie czynszu, ale wszyscy mają na piwo.
Tutaj nieliczni pożyczą ci na zapłacenie czynszu, ale większość pożyczy na piwo.
Cóż z tego, że w pracy kolejny młodzian prosił mnie, żeby zerknął ukradkiem czy przypadkiem nie ma ubielonego noska?
W pracy, jak to określił inny młodzian, większość jest nawalona prochami czy ziołem!
Cóż z tego, że ciągle widzę, jak Polacy gnębią swoich rodaków, jak znęcają się nad nimi psychicznie do granic wytrzymałości?
I tak tego nie zmienię swoim pisaniem, ponieważ to jest tutaj tak powszechne, jak oddychanie czy chleb nasz powszedni.
Cóż z tego, że drażni mnie głupota niektórych Polaków, jakaś umysłowa tępota, która przejawia się w głośnym śmiechu w publicznych miejscach, językiem przepełnionym wulgaryzmami i agresją w stosunku do innych narodowości, jak choćby ostatni przypadek, gdy słyszałem, jak Polak powiedział na Rumunów: Pierdoleni terroryści?
Chodziło o to, że Rumun w czasie przerwy włączył sobie swoją tam rumuńską muzykę. Jeden z Polaków zareagował na to tak, że wyrecytował bojowe hasło islamistów i stwierdził, że Rumunii to pierdoleni terroryści!
To się po prostu w głowie nie mieści!
Dla niektórych z nas wystarczy, że ktoś ma ciemniejszą niż my karnację skóry i już jest potencjalnym terrorystą!
Cóż z tego, że mam przejścia w pracy, ponieważ nie chce mi się przytakiwać tumanom i prostakom, którzy tylko poprzez fakt, że są tutaj lat kilka wywodzą, że są ważni?
Na pewno nie zmienię swoim pisaniem ich myślenia, a raczej ich niemyślenia!
Jeden z nich ostatnio mnie zapytał czy lubię jazz i wyjaśnił od razu, że to taka muzyka.
Wiedziałem, że to wstęp do jakiegoś żartu, bo facet nic nie robi, tylko nabija się z innych, a że ma układ z wajzerem, to wszyscy schodzą mu z drogi.
Powiedziałem, że lubię posłuchać Milesa Davisa i gościa zatkało. Nie spodziewał się, że wymienię jakiegoś wykonawcę. Musiałem zepsuć mu tym żart, ponieważ sobie odpuścił. Miał już z nim kilka przejść, dość ostrych. Skarżył się na mnie swojemu koledze, który, nie ukrywam, ma wiele do powiedzenia w tej robocie. Powiedziałem jednak sobie, nie będę gnojowi ustępował, bo widzę, co robi z ludźmi, jak z nich drwi, jak ich poniża i jak uwielbia się nad innymi znęcać psychicznie.
Cóż z tego, że od jakiegoś czasu odczuwam ból w prawym przedramieniu?
Przejdzie, a jeśli nie, to pewnie będzie gorzej!
Cóż z tego, że w miejscu, gdzie mieszkam, co rusz ktoś spada ze stromych schodów? Jedni się nieźle tłuką przy tym, inni łamią sobie ręce albo nogi. Jednak to tutaj taka norma, że nie ma o czym wspominać.
Na marginesie mogę dodać, że w miejscu, w którym mieszkam, nigdy mi nie zabraknie tematów do pisania.
Cóż z tego, że tutaj wielu nocuje kątem u znajomych, ponieważ wyrzucono ich z wynajmowanych lokali? To norma. Pewnie dlatego kilku znajomych nie potrafi zrozumieć, że nie chcę nikogo dokwaterować do siebie, mimo że wynajmuję dwa pomieszczenia mieszkalne. Tutaj każdy dostawia w swoim pokoju łóżko i, jeśli jest tylko możliwość, podnajmuje miejsce do spania, aby samemu płacić taniej. Często zatem gnieździmy się i żyjemy w ciasnocie, choć nie przeszkadza nam to wyśmiewać Cyganów czy Rumunów, którzy rzekomo mieszkają po kilka osób w jednym pokoju.
Cóż z tego, że ni chce się tutaj zbytnio z nikim zadawać, nie szukam żadnych przyjaźni czy kontaktów? Nie ułatwia mi to życia. W pracy wszyscy łączą się w paczki, a ja mam w dupie paczki i innego rodzaju związki wzajemnej adoracji. Najczęściej więc siedzę sam na przerwach albo dosiadają się do mnie rozbitkowie mnie podobni.
Cóż z tego, że znam przypadki, jak rodzice okradają swoje dzieci?
Nie zmienię tego swoim pisaniem!
Cóż z tego, że widzę związki zawierane na chwilę; znam ludzi pragnących odrobinę ciepła; rozmawiam z poturbowanymi i naćpanymi?
Nie zmienię tego swoim pisaniem i opisywaniem tego. Inna sprawa, że ludzie ci często chcą ze mną pogadać, a to mi skutecznie ryje głowę. Ale co tam, myślę, taka już moja dola!
Cóż z tego, że nie potrafię zapomnieć skarg dawnej współlokatorki, która skarżyła się na męża – zawinął był sobie facet kreskę i zwiał pograć na maszynach, a ona nie wiedziała, co ma zrobić z dzieciakiem i sobą? Dzieciak miał kilka miesięcy.
Nic jej nie poradziłem. Zapragnąłem tylko, żeby stamtąd wiać. Udało się! Mieskzam sam!
Cóż z tego, że jest to kraj dużych możliwości dla ludzi myślących i pracowitych?
Przyznaję, że dostrzegam tu dużo więcej możliwości dla ludzi młodych niż w moim ojczystym kraju, ale wielu tego nie wykorzystuje. Przeciwnie – zatraca się w jakimś narkotycznym letargu.
Tutaj z reguły towarzyszy moim rodakom jakaś dziwna beznadzieja, w którą i ja, nieopatrznie, popadam. Muszę się zatem bardziej niż dotychczas pilnować!

Wszystko to, co tutaj dostrzegam u moich pobratymców sprawia, że zaczynam odczuwać do nich niechęć, czasem litość, nierzadko nienawiść. Nie to mi szło, kiedy tutaj jechałem. Dlatego szybko mi trzeba otrząsnąć się z tego i przestać próbować to w jakiś sposób ogarnąć, zrozumieć, wytłumaczyć. Przyjdzie na to być może czas w innym miejscu, trochę później. Teraz mam się skupić na wyznaczonych celach i pilnować prostej drogi. Reszta jest nieważna, choć to właśnie ta cała nieważna reszta stanowi zdecydowaną większość mojego tutejszego życia.
Skończyły się święta. Cieszę się, że się skończyły.
Przede mną Sylwester i Nowy Rok. Kolejne chwile, kiedy myśli się intensywniej o życiu, najbliższych i tym, co już stracone. Jakoś to przetrwam. Na pewno na trzeźwo! Nikt ani nic nie pozbawi mnie trzeźwości w tym miejscu. Za dużo widzę, co z ludźmi robią używki. Za żadne pieniądze świata nie piszę się na to!
A tak na marginesie. Pisałem wcześniej o młodym chorym na wodogłowie, że facet waży ponad sto kilogramów i jest wyższy ode mnie o głowę. Z wagą to może i nie przesadziłem, ale ze wzrostem tak. Jest wyższy ode mnie o kilka centymetrów. Najwyraźniej moja wyobraźnia podczas pisania tamtego tekstu wzięła górę nad realiami. To dziwne, ale zawsze gdy o nim myślę, myślę o nim, że jest większy, niż jest w rzeczywistości! To fajny młodzieniec, ale nieszczęśliwy, choć do szczęścia naprawdę niewiele mu potrzeba.

Poukładam wszystko i odezwę się. Idę do pracy, w której mogę myśleć do woli. To wielka zaleta tej roboty! Mam w cholerę czasu na myślenie. Zwłaszcza wtedy, gdy inni słaniają się na nogach i przysypiają, co i mnie nierzadko się zdarza!

No to do…
Dość babrania się w emigracyjnym bagienku,
czas mi na suchy ląd!

25 grudnia 2016

Moje święta nieświąteczne

No i Boże Narodzenie A.D. 2016 w najlepsze trwa!
W najlepsze trwają moje święta nieświąteczne!
W Nottingham wizualnie święta trwają od jakiegoś czasu. Nie brakuje świątecznych światełek wzdłuż ulic, sklepowe witryny i okna domów przystrojone są kolorowymi lampkami i dekoracjami o tematyce świątecznej. Gorączka świątecznych zakupów też udzielała się większości poznanych tutaj przeze mnie ludzi.
Wczoraj wybrałem się na jakieś tam małe zakupy, choć nie wiem, po co, ponieważ niczego nie potrzebowałem. Chyba najzwyczajniej chciałem wyjść z domu, żeby za dużo nie myśleć. No i udało mi się oderwać od myśli o świętach. Na przechadzkę wybrał się ze mną syn współlokatorów. Pisałem już, że chłopak (tak o nim piszę, ale gość ma już 24 lata, waży ze sto kilogramów i jest ode mnie wyższy co najmniej o głowę). W sklepach pełno ludzi. Do tego chłopak w jednym ze sklepów stracił równowagę i o mało nie rozwalił regałów z towarem. Trochę tam rzeczy pospadało. Nakazałem młodemu stać w miejscu i zacząłem zbierać towar z podłogi. Chciało mi się przy tym śmiać, ponieważ od razu przypomniałem sobie film Rain Man i wyobraziłem, że ja z młodym jesteśmy braćmi.
Młody ma kłopoty z utrzymaniem równowagi, zwłaszcza gdy trochę się zdenerwuje. A denerwuje się dość często. Zatem gdy wychodzimy razem, np. do sklepu, to gość zapala dosłownie całym chodnikiem, a ludzie uciekają, żeby ich nie stratował.
Wczoraj nie brakowało na chodnikach moich rodaków wstawionych i całkiem już pijanych. Chłopak więc uważał, żeby nie wpadać na ludzi, ale też i denerwował się przy tym trochę. ja natomiast pogrążałem się w myślach. Cholera, od której oni musieli zacząć świętować? Pytałem siebie w myślach i od razu odpowiadałem, że przecież oni nie przestali świętować i świętować nie zaczęli. Oni po prostu tak żyją.
Wczoraj też skontaktowałem się z najbliższymi i złożyliśmy sobie świąteczne życzenia.
Otrzymałem życzenia od rodziny, przyjaciół i znajomych. Nie miałem jednak siły, żeby odpowiadać na życzenia przyjaciół i znajomych. Nie potrafiłem zebrać myśli, a poza tym, byłem rozgoryczony i zły.
Zgodnie z umową miałem zjeść wigilijną kolację z rodziną młodego i tak się stało. Poszedłem na górę do sąsiadów. Podzieliliśmy się opłatkiem. Wtedy kolega stwierdził, że może zanim siądziemy do kolacji, skoczymy do naszych wspólnych znajomych mieszkających po sąsiedzku i złożymy im życzenia. Taka minutowa wizyta, że nawet dania nie zdążą nam wystygnąć. No i poszliśmy do znajomych, którzy byli już bardziej niż mocno wstawieni. Podzieliłem się z kilkoma osobami opłatkiem, wydukałem jakieś tam życzeniowa i postanowiłem jak najszybciej wrócić do siebie i poczekać na moich sąsiadów z góry w domu. Czekałem z młodym dobrych kilkanaście minut, zanim znajomi wrócili. Udało nam się jednak zjeść kolację, po której stwierdziłem, że jestem padnięty i pójdę położyć się spać. Miałem zamiar obejrzeć Ostatniego samuraja i poczytać. Zmęczenie jednak dało o sobie znać na tyle silnie, że nie zrealizowałem planów, tylko położyłem się spać.
Obudziłem się po północy i już nie mogłem zasnąć. Zaczęły się zatem dość długie godziny rozmyślań o tym, co tutaj widziałem podczas ostatnich dni i jak wyglądają święta na obczyźnie. Muszę przyznać, że większość moich znajomych czekała na święta, ponieważ planowali, że nawalą się w tym czasie do bólu. Jakby odmawiali sobie tego typu przyjemności poza okresem świątecznym!
Wczoraj znajomy oświadczył mi, że jest spłukany, ale za to kupił flaszeczkę i jeśli jego dobry kolega pojawi się, to wypiją po kieliszeczku. Kolega jednak nie przyszedł, a znajomy na tyle nawalił się piwem, że już przed północą położył się spać. Do tego dzisiaj dowiedziałem się od jego syna, że właśnie pożyczył od niego pięć funtów, które chłopak miał przeznaczyć na inny cel. Zatem mój znajomy nie tylko się wczoraj spłukał, ale też zapożyczył. Zapożyczył się jednak u syna, któremu kasy nie będzie musiał oddać. Wiem, że robił tak już w przeszłości. Dlaczego zatem mam zakładać, że teraz będzie inaczej?
Jak wspomniałem, jestem rozgoryczony. Chyba oczekiwałem, że moi rodacy na emigracji będą przeżywali te święta duchowo. Będą próbowali znaleźć w ich symbolice głębię ciągłego odradzania. Nic z tego, większość po prostu nie przestała być w tym czasie pijana.
Teraz słyszę za ścianą głośną imprezę. To z kolei świętują Cyganie, którzy również mieszkają w moim sąsiedztwie.
Patrzę na swoja choinkę, którą w tym roku podarował mi Syn. To najpiękniejsza choinka spośród tysięcy żywych i sztucznych drzewek rozrzuconych po całym świecie. Lepszego prezentu na te święta nie mogłem sobie wymarzyć.
Cyganie tupią w rytm muzyki, aż ściany drżą. To się nazywa świętowanie! Nie wiedziałem, że Cyganie są jeszcze lepsi w świętowaniu od Polaków.
Postanowiłem sobie podczas tych moich świąt nieświątecznych, że od dzisiaj zaczynam kolejny raz czytać Biblię od deski do deski. Tym razem będę czytał Biblię na głos, tak, żeby słyszeć samego siebie, żeby słyszeć Słowo. Wszystko, co się stało i trwa, stało się i trwa przez Słowo i dzięki Słowu. Pismo to element wtórny w boskiej pedagogice zbawienia człowieka. Słowo mówione wypływało z natchnionych serc. Zapisane Słowo jest już skażone interpretacją. A już tłumaczenia zapisanego Słowa to krok milowy ku temu, aby Słowa wcale nie usłyszeć.
To, co powyżej, to moja teoria. Chyba, że nieświadomie podpinam się pod czyjeś myślenie.
Nie będę rozwijał powyższej myśli. Powtórzę tylko, że postanowiłem od dzisiaj głośno czytać Biblię linearnie, od deski do deski. Mam nadzieję, że jeśli dane będzie mi dokończyć to dzieło, to przy jego zakończeniu będę bliski wyjazdu stąd, choćby na chwilę, ale wyjazdu.
Postanowiłem też wrócić do pisania, które w ferworze tutejszej codziennej walki o normalność zaniedbałem.
Wystarczy postanowień. Trzeba będzie i tak dużo dyscypliny, żeby zrealizować powyższy plan.

W Anglii nie ma zimy, na dworze kwiaty nie przestają kwitnąć
Teraz pragnę Wszystkim podziękować i... 
Dziękuję za życzenia. Te wysłane fizycznie i choćby pomyślane.

Wszystkim też życzę lepszych niż moje świat Bożego Narodzenia 2016. 
Niech Wam się szczęści na miarę Waszych możliwości, a nie na miarę Waszych oczekiwań!
Niech marzenia zbytnio nie komplikują Wam rzeczywistości, w jakiej się znajdujecie.
Bądźcie uduchowionymi realistami na miarę swoich potrzeb i niech czas pracuje na Waszą korzyść w dążeniu do wyznaczonych celów.
Niech Niebo zsyła Wam to, czego naprawdę Wam potrzeba, a nie czego pragniecie w marzeniach nierealnych, a później oczekujecie w swojej codzienności! 

Zdjęcia zrobione kilka dni temu
Trzymajcie się twardo!

Dobrze, że jesteście! 

23 grudnia 2016

Wybaczcie

Wiem, wiem, wiem… Nie było mnie tutaj od 13 grudnia, kiedy to cała Polska protestowała, świętowała czy przyglądała się uroczystościom upamiętniającym którąś tam rocznicę stanu wojennego. Specjalnie piszę „którąś”, żeby sprowokować tych, którzy biorą takie rzeczy przesadnie poważnie. Wiem, że minęło już 35 lat od tamtej chwili i wiem, ile miałem wtedy lat. Byłem na tyle duży, żeby cieszyć się z faktu, że nie pójdę w poniedziałek do szkoły i być zły na to, że w niedzielne przedpołudnie nie nadano w telewizji „Teleranka”, tylko Wojciech Jaruzelski królował na wszystkich dwóch kanałach ówczesnej polskiej telewizji publicznej.
Zapowiedziałem wtedy (13 grudnia br.), że następny wpis będzie o tym, jak modlę się też za durniów, których przychodzi mi tu częściej niż często spotykać.
Napiszę o dwóch wybranych. Jednak temat ten musi trochę poczekać, ponieważ siłą rzeczy jutrzejsze BN staje się dla mnie tematem numer jeden.
Jest to dla mnie szczególne BN, gdyż po raz pierwszy w życiu spędzę je bez rodziny. To nowe doświadczenie jest dla mnie zarazem szczególnym wyzwaniem. I przyznam się, że wypieram ten fakt z myśli. Robię różne rzeczy, żeby nie myśleć o jutrzejszym dniu, ale jutro ten fakt stanie się na tyle oczywisty, że będę musiał się z nim zmierzyć. Zresztą dla każdego z nas są to szczególne chwile – a to zabrakło kogoś po drodze i pustką wieje z którejś części wigilijnego stołu, a to ktoś nie zdążył dojechać, a jeszcze ktoś tam wyleciał z rodzinnego gniazda i próbuje sam ułożyć sobie owo świętowanie narodzin Boga – Człowieka, ktoś nie potrafi pogodzić się z upływającym czasem albo faktem, że z przyczyn niezależnych od niego nie może świętować z tymi, z którymi tak bardzo chciałby się wtedy spotkać… Ilu ludzi, tyle ewentualnych powodów do smutku w tę radosną noc i dni świąteczne.
Decyzję o spędzeniu tych świąt daleko od domu i rodziny podjąłem jakiś czas temu i zdążyłem się już z nią oswoić. Nie myślę jednak o tym, żeby nie ryć sobie głowy, gdyż mam i tak trochę pod górkę. Mogę mieć tylko nadzieję, że to właśnie oddzielenie przyczyni się do jeszcze silniejszej więzi miedzy mną i tymi, których kocham najbardziej.
Jakiś czas temu zadzwonił brat z Londynu i pytał czy dojadę do nich na święta.
Odpowiedziałem, że wybieram się do nich, jak najbardziej, ale nie na te święta. Planuję pojeździć trochę po Anglii autobusem i zahaczyć o Londyn, odwiedzić brata z rodziną, ale dopiero wtedy, gdy zrobi się nieco cieplej i Anglia nabierze wiosennych kolorów, a ja silniej stanę na nogach. Teraz to mogę najwyżej pochwalić się, że nieźle tutaj raczkuję.
Wysłała mi również wiadomość siostrzenica z Nottingham i zaprosiła na jutrzejszą wigilię. Zadzwoniłem i odmówiłem, gdyż nie byłem pewny, jak ułoży mi się sprawa pracy w tym dniu. Nie chciałem, aby ktoś tam specjalnie na mnie czekał z wigilijną kolacją. Natomiast z opowieści znajomych z pracy dowiedziałem się, że w ubiegłym roku pracowali w tym dniu do godzin wieczornych. Ostatniej nocy w pracy dowiedziałem się też, że dzisiejszą noc mam wolną, a idę do pracy jutro na dzień. Przed jakąś godziną otrzymałem wiadomość, że jednak idę do pracy na dzisiejszą nocną zmianę.
Tutaj naprawdę można dostać zawrotu głowy od ciągłych zmian, którymi raczą nas wielcy emigracyjnego światka.
Ta ostatnia informacja oznacza to, że jutro będę miał wolny dzień, ale będę znów po dwóch nockach bez snu w ciągu dnia, gdyż nie spałem dzisiaj. Byłem pewny, że idę jutro na dzienną zmianę i chciałem położyć się spać wcześnie wieczorem, żeby spokojnie odespać ostatnią noc i obudzić się na ranną zmianę. Gdy dowiedziałem się, że jednak pracuję dzisiejszej nocy, już nie opłacało mi się kłaść spać.
Piszę zatem te słowa i za dwie godziny z małym haczykiem będę wędrował do roboty.
Wracam jednak do tematu. Taki rozwój wydarzeń w pracy sprzyja temu, że mógłbym spędzić wigilijną noc z siostrzenicą i jej towarzystwem. Jednak wcześnie już umówiłem się z rodziną współlokatorów i razem spędzimy ten czas. Później zejdę de siebie, porozmawiam z bliskimi, obejrzę sobie zaplanowany film, poczytam książki i mam nadzieję, że zasnę snem sprawiedliwego, żeby odpocząć po dwunastu nocnych zmianach bez żadnej przerwy.
Jednak o tym, jak mam zamiar spędzić tegoroczne święta Bożego Narodzenia napiszę jutro. Jutro też postaram się sformułować życzenia na te święta i opisać swoje wrażenia na temat tego, jak do BN przygotowują się znani mi Polacy z Nottingham i jak je traktują Anglicy, z którymi mam okazję się spotykać.
Chciałbym też napisać kilka słów na temat tego, że wśród Odbiorców mojego bloga obecnie prym wiodą Odbiorcy z Rosji. Biją na głowę Odbiorców z Polski i USA, dotychczasowych liderów. Mam pewien pomysł na szersze rozwinięcie tej myśli. Kiedy jednak uda mi się go zrealizować, trudno powiedzieć, gdyż nie wiem, jak ułoży mi się w pracy. Muszę bowiem przyznać, że praca na nocne zmiany zdezorganizowała doszczętnie mój rozkład dnia, jaki sobie założyłem, znalazłszy tutaj nieco spokoju. O tym też będę wspominał na blogu.
Teraz natomiast proszę o wybaczenie wszystkich, którzy czekali na tekst o durniach, za których się modlę i z przykrością muszę stwierdzić, że te moje modlitwy przynoszą marny skutek. Przyznam też, że podczas mojego ponadpółrocznego pobytu tutaj spotkałem tak wielu durniów rodem znad Wisły, że czasami zastanawiałem się czy nie ma tu większego zagęszczenia tego typu osobników niż w samej ojczyźnianej macierzy. Po przemyśleniu sprawy stwierdzam jednak, że nie, tylko tutaj są oni bardziej widoczni, gdyż nie ma tłumu rodaków, żeby mogli skutecznie się w tymże tłumie ukryć.
Teraz natomiast tylko napiszę, że w Nottingham wieje porywisty wiatr. Wywraca kosze na śmieci. Oby mnie nie porwał, gdy będę zmęczony turlał się do pracy! Ale, ale… Jeśli miałby mnie przenieść do tych pól malowanych… Żartuję! Nie za ojczyzną, która jest dla mnie pojęciem abstrakcyjnym, tęsknię, ale za konkretnymi osobami.

Życzę Wam spokojnej nocy, a Wy mi życzcie sił i obym się nie przewrócił, jeśli kolejny raz przyjdzie mi skosztować snu na stojąco!

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...