24 lipca 2016

Z innej beczki

Może i trochę późno, gdyż niedziela chyli się ku zachodowi, a niecierpliwy poniedziałek już straszy tych, którzy jutro, po udanym weekendzie, muszą iść do pracy. Szczęśliwi ci, którzy do pracy iść chcą, którym weekend nie wyszedł i znudzeni czekają jutra.
Znacie anonimowy tekst orficki, rozpoczynający się od słów Słońce dało mu kamień…?
Nie pytajcie: Po co? Po co o tym piszę? 
Nie pytajcie: Po co przywołuję ten tekst? 
Orficy byli wyznawcami nurtu religijnego w starożytnej Grecji. Ruch powstał w VII wieku p.n.e. i związany był z kultem Dionizosa. Wyznawcy tego nurtu wierzyli w wędrówkę dusz i rozwijali o tejże wędrówce dusz naukę. Według nich dusza istnieje niezależnie od ciała i śmierć jej nie dotyczy. Co najwyżej po śmierci ciała może wcielić się w inną cielesną powłokę.
Orficy twierdzili, że ciało jest dla duszy więzieniem, a kolejne wcielenia są karą za grzechy z poprzednich.

*

Słońce dało mu kamień
mówiący i prawdziwy
tak, że ludzie nazwali go istotą gór

Był twardy silny czarny i gęsty
ze wszystkich stron porysowany
żyłkami, które przypominały zmarszczki

obmył ten mądry kamień w żywym źródle
odział w czyste płótno
karmił jak małe dziecko
składał ofiary jak bogu

Potężnymi hymnami tchnął weń życie

Potem zapalił lampę w swoim czystym domu
kołysał w ramionach i unosił w górę
podobny do matki, która trzyma w objęciach syna

Ty, która chcesz usłyszeć głos boga
zrób to samo
zapytaj go o przyszłość
a on ci szczerze wszystko opowie


Przyznacie, że to zupełnie co innego niż nasze chrześcijańskie modlitwy. 
No i... ?!


23 lipca 2016

Zapiski z emigracji [3]

Prawda, że inny
niż w Polsce?
Postanowiłem, że będę mieszał moje emigracyjne wyjazdy, ponieważ tutaj dzieją się takie rzeczy, o których, rzeczywiście, nie śniło się filozofom.
Opowiada mi znajomy, jak to sobie kiedyś ze szwagrem kupili kreskę towaru, który miał być najlepszy w Polsce. Po wciągnięciu szwagier zamknął się znajomemu w łazience i nie chciał wyjść. Twierdził, że skóra z niego schodzi i nie ma szans, żeby ruszył się z miejsca.
Nie to mnie jednak zainteresowało w opowieści znajomego, ale to, gdy stwierdził, że po kresce potrafi tak stanąć, że żaden Dżepetto nie potrafiłby nic podobnego wystrugać!
Czujecie! Jakież połączenie klasyki literatury i uzależnienia od narkotyków.
Ten jest nasz!
Następnie ten sam znajomy opowiada, że kiedy był w Polsce, sprzedawali jakiemuś jełopowi tynk ze ściany. Potem tenże jełop przychodził jeszcze kilkakrotnie po ten towar i twierdził, że jest odjazdowy.
Tutaj wszyscy przyjeżdżający chcą rozpocząć nowe życie. tymczasem wielu z nich pakuje się w związki podobne do tych z kraju ojczystego i nie tylko nie zamykają za sobą drzwi problemów z kraju, tylko otwierają kolejne, żeby się pogrążyć.
W takich plenerach przebywam
Jestem tu zaledwie kilka tygodni, a już zdążyłem poznać ludzi uwikłanych w jakieś dziwne zależności od siebie. Jakby mężczyzna czy kobieta nie wiedzieli, że dużo lepiej tutaj się egzystuje w pojedynkę niż w nieformalnych związkach, które mogą być, co najwyżej, jutro kolejnym wyrzutem sumienia.
Pochwalę się Wam, że nauczyłem się jeździć lewą stroną. Przyznam, że strachu było co niemiara, ale poszło dość gładko. Wożę ze sobą kilka osób, które wcale nie boją się o swoje życia. Co innego ja, który jestem tak spięty, że świata wokół nie widzę tylko wąską wstęgę drogi. Dzisiaj znajomy śmiał się ze mnie, że jestem za kierownicą strasznym sztywnikiem. Mądrala, on siedzi sobie na miejscu pasażera, popija piwo, robi coraz to głośniej muzykę i bawi się w najlepsze, a ja muszę mieć oczy w du…
Szałas Robin Hooda? 
Nie jest jednak źle. Dzięki temu, że jeżdżę, poznaję coraz to owe miejsca i nowych ludzi. Coraz częściej spotykam się z Anglikami i stwierdzam z pokorą, że język mój angielki wiele do życzenia pozostawia, choć kiedy jestem głodny albo czegoś potrzebuję, to znajduję tych kilka słów, które pozwalają mi osiągnąć doraźny cel.
Będzie trochę chaotycznie? Może tak się wydawać. Ale to wcale nie jest chaos, kiedy człowiek chłonie chwilę obecną. Jak na przykład dzisiaj, szedłem sobie obok parku Forest i patrzyłem na zebranych tam ludzi. Jedni siedzieli na trawie, drudzy kopali piłkę bez celu, a jeszcze inni rozgrywali mecz czy ćwiczyli na siłowni na wolnym powietrzu. Wszystko to obok ruchliwej ulicy, po której ludzie gonią za swoimi marzeniami albo koniecznymi potrzebami.
Tutaj wszystko wydaje się inne – inne drzewa, inne miejsca biwakowe, nawet inne dmuchawce i robaki. Staram się temu nie dziwić, ale nie wychodzi mi.
Na FB dzisiaj obchodzi urodziny Arkadiusz Paradowski, z którym leciałem do Anglii i poznaliśmy się na lotnisku oraz Alina Okuniewska, znajoma z Podlasia.
Inne drzewa 
Jutro urodziny obchodzi miłość mojego życia!
Ktoś zapytał, jak sprzedają się moje książki. Odpowiadam: Już siedem egzemplarzy moich książek wydanych w wersji elektronicznej poszło w świat. Siedem to magiczna liczba. Czekam zatem z nadzieją na kolejne, wyższe magiczne liczby.
Poznaję różnych ludzi (już o tym pisałem), bywam w różnych miejscach (o tym też pisałem), uczę się nowych umiejętności i nie mogę nadziwić się życiu, że jest tak piękne!
Pozdrawiam!
Będzie dobrze, nawet jeśli NIE!

Jutro niedziela. Kto pracuje, ten modli się podwójnie! 
Czyje to zawołanie tłumaczone bardzo swobodnie?!

20 lipca 2016

Zapiski z emigracji [2]

Dzisiaj w pracy było trochę gorzej niż ostatnio. Dziwię się moim rodakom, którzy sami sobie dokuczają i gonią się nawzajem do pracy.
Mówię do znajomego: Nie bierz po dwa pojemniki (czegoś tam), to my czekamy na odbiór, a nie oni na nas.
Nie pomogło. Musieliśmy zrobić jak najszybciej to, co było do zrobienia, a później znajomy pobiegł pytać, co robić dalej.
W pewnym momencie zaproponowano mi, abym porządkował pewne rzeczy odwrotnie niż nakazuje logika, czyli „pod górę”. Tłumaczę, że tak, jak ja to robię, jest łatwiej i szybciej. Powiedziałem to dość dobitnie i robiłem swoje. Nie wiem czy dotarło?
Mam wrażenie, że szef nie wymaga od nas tyle, co my sami od siebie. Mało, chcemy zmusić siebie nawzajem do robienia głupich posunięć!
*
Poznałem Bossa. Facet ma 62 lata, a wygląda na 50. Pochodzi ze Sri Lanki. Dogaduję się z nim łamaną angielszczyzną.
Po polsku potrafi kląć równie dobrze jak moi rodacy. Nie wiem tylko czy rozumie to, co mówi. Czuję, że gdyby rozumiał sens tych słów, unikałby takiego słownictwa. Facet pracuje spokojnie, nie generuje żadnej nerwowości. Step by step! Fajnie byłoby pracować z takimi ludźmi. Więcej byśmy zrobili, niż robimy, kiedy słychać polski głos dezaprobaty i ciągłe poganianie siebie nawzajem.
*
Podczas przerwy znów słyszę od znajomego, że długo nie pociągnę na „suchym”.
Odpowiadam, że chińskie zupki nie są zdrowsze od suchego jedzenia.
Ale to ciepłe jedzenie, pada w odpowiedzi.
Tu nie ma tłumaczenia.
Tu każdy jest najmądrzejszy.
Może w związku z moją uwagą co do chińskich zupek pracowałem dzisiaj tylko do przerwy, czyli do 1230. Po przerwie do pracy poszedł tylko Karol uważający się za naszego przełożonego. Kiedy wrócił i wszyscy wybierali się na zakupy, usłyszałem, że nie jadę, bo się odchudzam.
Złośliwe słowa padły w sąsiednim pokoju, ale na tyle głośno, abym je usłyszał.
*
Tu nie wolno być innym. Trzeba koniecznie robić to, co inni.
Podczas przerwy śniadaniowej Karol powiedział, że pewnie po przerwie pójdziemy pakować kartony.
Ponieważ nie wiedziałem na czym to pakowanie polega, zapytałem, co to za robota, a on mi na to: Nigdy nie pakowałeś kartonów?
Nie! odpowiedziałem.
Kiedy wyszedł, dowiedziałem się od Piotra, że to nie chodzi o żadne pakowanie, tylko o składanie kartonów, czyli ich robienie. To tak, jakby ktoś składał kopertę z szablony z naciętymi liniami.
Co to ma wspólnego z pakowaniem kartonów?
*
Tkwię w dziwnej bajce.
Właściciele gospodarstwa wydają się być normalni i mniej wymagający w stosunku do nas niż my w stosunku do samych siebie.
Nie pojechałem na zakupy po kąśliwej uwadze, na pewno rzuconej specjalnie na tyle głośno, abym ją usłyszał. Piotr ma mi kupić sałatkę i mleko. Jutro z rana zrobię sobie śniadanie, ale wstanę raniej, żeby nikt tego nie widział.
Gdy Piotr zapytał, co mam w pojemnikach, powiedziałem, że naturalne płatki owsiane.
Nic nie odpowiedział. Widziałem jego zakłopotanie. Tu koniecznie trzeba jeść to, co wszyscy, a najlepiej jeść to, co je Karol.
*
Dużo wulgaryzmów, jak dużo wulgaryzmów i jak mało szacunku do drugiego człowieka. Za to jakie wyczulenie na punkcie własnej godności.
To dopiero początek. Może będzie lepiej.
*
Piotr dzisiaj z rana dowiedział się od szefa, że już nie pracuje. Miał skończyć pracę w piątek i jest trochę zdezorientowany.
Tutaj, jak się jednak okazuje, to normalność.
Mam przeczucie, że Piotra „zdjęto” z pracy dlatego, że ja dojechałem.
Nie wypowiedziałem tego głośno. Pewnie by mnie wyśmiano.
Nikt nie zapytał Piotra, co będzie robił przez kilka dni, zanim będzie mógł stad wyjechać.
Trochę wieczorem pogadaliśmy i widziałem, że chłopakowi jest przykro, że szef tak go potraktował po kilku miesiącach jego ciężkiej pracy.
Nie wiedziałem, co mu powiedzieć. Zresztą, co można powiedzieć w takich chwilach?
*
We czwartek miałem dość.
Czepiano się mnie w pracy, a kiedy pojechaliśmy na zakupy, kolega warknął w pewnym momencie, żebym nie wysiadał z jego samochodu. Poczułem się głupio i pomyślałem, jacy jesteśmy straszni dla siebie. Jak bardzo chcemy wszystkim udowodnić, że są od nas zależni.
Mało, przecież ja z swój przejazd na zakupy zapłaciłem, dlatego wysiadłem spokojnie i zrobiłem swoje.
Nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Po powrocie do domu wszystko wróciło do normy. Karol nawet coś tam wspomniał o tym, że jest nerwowy. Jednak coś tam we mnie zostało, co nakazuje mi szybko łapać podstawy obcego języka i próbować stać się niezależnym. Zwłaszcza od Polaków!
*
Do sklepu jest około pół godziny marszu. Zatem niezły kawałek drogi, ale myślę, że wyjdzie mi to na zdrowie, jeśli dwa razy w tygodniu przejdę się i zrobię sobie zakupy.
Kolega pobiera od każdego 10 euro za tydzień za to, że wozi nas na zakupy.
Jeszcze nie teraz, ale za jakiś czas podziękuję za ten układ.
*
Wczoraj w pracy znów jakiś dziwny pośpiech, nerwówka.
Rzekomy przywódca rodaków nakazał mi wyrzucać, jego zdaniem, wybrakowany towar. Po chwili przyszedł jego poplecznik i powiedział, że popełniam wielki błąd, ponieważ to jest właśnie dobry towar.
Stwierdziłem, aby poszedł do swojego „szefa” i zapytał, co tamten mi powiedział i niech się zdecydują, kto ma rację.
Nie wrócił!
Każdy rządzi od siebie. Zero organizacji. Za to nerwowości i pogoni cała masa.
*
Wydaje mi się, że Polacy tutaj nie tyle skupiają się na pracy, co na tym, aby nie podpaść szefowi i koniecznie zadowolić go.
W środę, czwartek i piątek pracowałem na hali z kobietami. Tam zupełnie inna atmosfera, wszyscy pracowali normalnie, nikt nikogo nie poganiał. Dzienne zamówienie zostało wykonane szybko i sprawnie.
Pracowała z nami szefowa. Widać, że zna robotę i nikogo nie ruga, nie pogania. Wymaga tylko tyle, aby inni pracowali tak, jak ona.
*
Powoli uczę się pracy. Staram się też uczyć podstawowych zwrotów w obcym mi języku, żeby nie być do końca kaleką w tym miejscu.
*
Dzisiaj poszedłem sobie na spacer. Jest niedziela. Myślałem, że jak w Polsce markety są tutaj w niedzielę otwarte, a jednak…
Nie zrobiłem zatem zakupów, ale zaszedłem do kościółka ewangelickiego.
Skromne wnętrze i kilka osób w środku rozmawiających ze sobą. Wycofałem się dyskretnie.
To była chyba garstka wiernych rozmawiających z pastorem.
Po południu postanowiłem iść w przeciwnym kierunku do poprzedniego spaceru. Tam już nie było kościołów. Mogłem, co najwyżej poznawać styl zabudowy miasta, do którego los mnie rzucił.
Wczoraj rozmawiałem z najbliższymi. U nich wszystko w porządku. U mnie też, tylko trochę tęsknię, ale dobrze, że wyrwałem się na chwilę, nawet tę chwilę dla mnie niezbyt dobrą.
Kiedy wracałem dzisiaj z drugiego spaceru, zrozumiałem, jak bardzo był mi potrzebny wyjazd!
Chyba nie warto wiązać się z żadnym miejscem i gromadzić w nim dóbr. To zniewala człowieka bardziej niż więzienie!
PS
Imiona zmieniłem, żeby nikogo nie urazić.
Kto zechce, ten się rozpozna, mimo zmienionych imion.


19 lipca 2016

Zgłupieliśmy do końca?

A co mi tam! Napiszę to, ponieważ jestem zmęczony i zastosuję znaną zasadę z dowcipu: Pisze uczony do uczonego: Przepraszam, że napiszę do Ciebie długi list, ponieważ na krótki nie mam dzisiaj czas!
Coraz mniej Czytelników na moim blogu. Pozostaje stałe grono odbiorców. To i dobrze. Przecież nie o ilość w życiu idzie, ale jakość.
Trochę rzadziej zaglądam na bloga. Życie codzienne pisze takie scenariusze, o jakich wcześniej nie miałem pojęcia. Bieganiny mam co niemiara. Zauważyłem, że kładę się spać taki padnięty, że nie budzę się nocą dwa, trzy razy, jak to wcześniej bywało.
Nie mam też czasu na pisanie. Ogarniam wszystko, jak mogę, i wierzę, że przecież musi kiedyś przyjść przesilenie. Zwłaszcza, że walczę tutaj o siebie dopiero przez miesiąc.
Zauważyłem dzisiaj znów jakieś dawne notatki, którymi się z Wami podzielę i będę mógł je odłożyć do mojego pisarskiego lamusa.
*
Wspominałem już wcześniej o tym, że w jednym z polskich miast skomponowano muzykę i napisano tekst hymnu schroniska dla zwierząt. Kiedy o tym usłyszałem w jednym z programów informacyjnych, zapytałem sam siebie czy zwierzęta z tegoż właśnie schroniska umieją już hymn śpiewać, bo pracownicy to chyba na pewno!?
Czy to nie głupie?!
*
Dowiedziałem się też, że we współczesnym świecie, a dokładnie w Paryżu, mieszka najlepsza stylistka od męskiego zarostu. Czujecie! Taka mistrzyni świata w przycinaniu i stylizacji męskiego zarostu.
*
To, że istnieją fryzjerzy dla kotów i psów, to norma.
Istnieją lekarze medycyny estetycznej, którzy „leczą” celebrytów.
*
Codziennie widzę przebierańców.
Ludzie potrafią przebierać się w stroje szlacheckie, wdziewają na siebie zbroje, udają, że są kimś innym niż są.
Za co albo za kogo człowiek współczesny jeszcze przebierze? Z jakiej epoki strój włoży? Jakie przyswoi na chwilę obyczaje? A wszystko tylko po to, żeby było, jak nie jest i nigdy już nie będzie, bo to było i już! A może i po to, żeby coś tam było tak, jak nigdy nie było.
W kolejce czeka przebranie w osła ze stajenki betlejemskiej, bo przecież już przebierańców wcielających się w rodziców Chrystusa, mędrców itp. nie brakuje!
Niech ktoś spróbuje powiedzieć, że to głupie!
A kto powie, że mądre?!
*
Jeśli szczegółowo coś sobie zaplanujemy, a później krok po kroku konsekwentnie realizujemy plany i wyjdzie przy tym coś nieoczekiwanego; coś, czego nie przewidzieliśmy, to nie wolno się upierać przy realizacji pierwotnych planów, trzeba improwizować, potrzeba wyobraźni, polotu.
Po przełamaniu trudności można wrócić do realizacji pierwotnego planu, wcześniejszych wytycznych, jeśli w ogóle da się do tego wrócić. Często bowiem bywa tak, że to właśnie życie ze swoją nieprzewidywalnością pisze najlepsze scenariusze do realizacji. A my nie zawsze jesteśmy w stanie sprostać wymogom gry w teatrze życia!
*
W każdej podróży jest taki moment, że droga powrotna zajęłaby więcej czasu, niż droga do celu. Taki cytat usłyszałem w filmie Upadek amerykańsko-francuskiej produkcji z 1993 roku z  Robertem Duvallem i Michael Douglasem.
O czym był ten film? Nie pamiętam, ale przyznacie, że cytat jest przedni!
Wynika z tych słów, że nielogiczna wydaje się wędrówka na powrót; tam, skąd wyruszyliśmy. Skoro decydujemy się na wędrówkę i obieramy sobie cel, to twardo trzeba iść do przodu. Nawet gdy trzeba iść przeciwko całemu światu albo płynąć pod prąd!
*
Już dosyć Was dzisiaj znudziłem.
Wystarczy!
I ja, i Wy wyruszamy z pewnością jutro w kolejny dzień wyzwań i spełniania marzeń!

Najlepszego! 
Tytuł posta miał brzmieć:
Czy wszystko ze mną w porządku!?

17 lipca 2016

Co Wy na to!?

Na niedzielę wszystkim moim znajomym dedykuję wiersz Jana Twardowskiego. To taki fajny ksiądz! Znam podobnego. Tadeuszu pozdrawiam Cię serdecznie! I Was wszystkich pozdrawiam. Niech Wam Niebo szczęści!

Tobie, który nieustannie chylisz się nad człowiekiem, p
ragnę dzisiaj powiedzieć: dziękuję
za dar życia
za łaskę wiary
za rodziców
za przyjaciół
za…

I dziękuję Ci za to że mogę dziękować.
Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś
za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna
za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, że jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim innym
za to, że jesteś już odnaleziony i nieodnaleziony jeszcze
że uciekniemy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
za to, że to czego pojąć nie mogę ‑ nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz.
Tylko my ‑ oczytani analfabeci chlapiemy językiem.


I co Wy na to!?
 
I co Wy na to!?

14 lipca 2016

Zapiski z emigracji [1]

Kilka dni temu wyjechałem z domu, aby rozpocząć nowe życie i odnaleźć siebie sprzed samorządowej przygody.
Poznałem ludzi, że którymi mam mieszkać. Nie wiem, jak będzie z pracą, ale jestem dobrej myśli, ponieważ wszyscy mnie zapewniają, że w poniedziałek ruszamy ostro z kopyta.
Uwierzę, gdy zobaczę i poczuję to na własnej skórze!
Już na samym początku uderzyła mnie ogromna liczba wulgaryzmów. Tutaj dosłownie co drugie słowo się klnie, często bez powodu, ot tak, żeby nabrać powietrza przed kolejnym wyrazem czy zdaniem.
W ciągu dwóch pierwszych dni zauważyłem, że tutaj wszystko podporządkowane jest mamonie. Ludzie rozmawiają tylko o pieniądzach, które zarobili i które chcieliby zarobić. Poza pieniędzmi i posiadania ich w jak największej ilości nikt nie ma innych planów.
Mam dziwne wrażenie, że ludzie wyjeżdżają tu nie po to, aby zrealizować siebie czy też jakiś plan, osiągnąć jakiś tam cel, tylko żeby jak najwięcej wyrwać kasy.
Rażą mnie niewybredne żarty i jakaś dziwna skłonność do tego, aby poniżyć tych, których nie lubimy.
Znam to doskonale z kraju, ale tutaj wydaje się to być spotęgowane do jakichś monstrualnych rozmiarów. Tak to wygląda, jakby każdy chciał z kogoś innego się naśmiewać, a przy tym nie dopuszcza myśli o tym, że sam może być obiektem kpin.

Pierwszy dzień w pracy minął mi na uczeniu się tego, co mam robić, obserwowaniu i słuchaniu Polaków.
Polacy sami siebie ciągle poganiają. Straszą się przy tym, że szef będzie z pewnością niezadowolony. Trzeba zatem pracować szybciej i szybciej. Obłęd!
Strasznie się bałem, że nie wytrzymam i jak się w ogóle w pracy znajdę. Pracowaliśmy tylko do godziny 1455, odliczając godzinną przerwę, to niespełna 7 godzin. Dość dobrze to zniosłem.
Wdrażam plan zrzucenia kilku zbędnych kilogramów, które złapałem przez stres i niepotrzebną nerwówkę w kraju.
Jeden ze współlokatorów zakomunikował mi, że na „suchym” jedzeniu długo nie pociągnę.
Ja mu na to, że chcę schudnąć. Po za tym powiedziałem, że zwierzęta z reguły jedzą „suche” pożywienie i mają się często lepiej niż ludzie. Zatem nie ma co na zapas się martwić.
Popatrzył na mnie z politowaniem.

Nowy znajomy wypił około 10 piw, a przy tym gadał, gadał i gadał. Po popołudniu cieszyłem się, że trochę popiszę w spokoju albo poczytam, ale on gadał od 16 do 21, aż poprosiłem, że muszę napisać posta.
Skupiłem się na pisaniu. Zasnął około godziny 22.
Inni się z niego naśmiewają, ale to szczery i bardzo dobry chłopak, choć bez wątpienia ma spore problemy emocjonalne.
Ciągłe wulgaryzmy i dogryzanie sobie zmęczyły mnie dzisiaj bardziej niż praca.
Kładę się spać z myślą o jutrzejszej pracy i kolejnych doświadczeniach z moimi rodakami za granicami kraju.
Nie słuchajcie zapewnień, że będzie fajnie.
Jeśli sami o to nie zadbacie, nikt za Was tego nie zrobi!


13 lipca 2016

Spojrzenie z dystansu

Niezmiennie się cieszę, że ludzie z Polski, USA, Rosji, Wielkiej Brytanii, Portugalii, Kenii, Francji, Niemiec i na Ukrainie w ostatnim tygodniu znaleźli czas, żeby choć przez moment być ze mną na blogu.
Wiem, że się zaniedbuję w pisaniu, ale ci, co są daleko od domu, wiedzą, jak trudno znaleźć spokój i czas tylko dla siebie na emigracji, zwłaszcza w jej początkowej fazie, zanim człowiek nie poukłada się w nowej rzeczywistości i nie uświadomi sobie, że emigracyjne Eldorado to tylko piękne bajki opowiadane w kraju dorosłym przez dorosłych.
Znalazłem jednak wczoraj czas, żeby popatrzeć w sieci, co też tam się dzieje w małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna. Współczuję poszkodowanym przez nawałnicę, cieszę się, że coś tam się robi, choć z pewnością ludzie liczyli na więcej.
Zapoznałem się też z tekstem dotyczącym pikniku rodzinnego zorganizowanego przez pracowników i uczniów Zespołu szkolno-Przedszkolnego. No i w komentarzach mi się dostało, że niby czepiam się dyrektora, który podczas wcześniejszego zapraszania na tenże piknik użył niepoprawnej nazwy instytucji, którą kieruje.
Chyba dość tępy komentator zacytował kilka zdań z mojego bloga i zarzucił mi, że nie wiem nawet, do jakiej szkoły chodzi mój syn. Proponuję tępemu komentatorowi, aby zajrzał na oficjalną stronę internetową i zapoznał się z dokładną nazwą tej instytucji. Wiem do jakiej szkoły chodzi mój syn i wiem, że jest to Zespół Szkolno-Przedszkolny. Tak brzmi oficjalna nazwa tej instytucji, natomiast jej siedziba znajduje się przy ulicy Polowej 12, a tam przecież odbywał się piknik.
W małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna jest szkoła podstawowa jako jeden organizm z miejskim przedszkolem. Oddzielnie od jakiegoś czasu instytucje te nie funkcjonują oddzielnie. Gdyby ktoś zapraszał na festyn, następnie go opisywał jako imprezę przy budynku szkoły podstawowej, to może jeszcze by to przeszło, ale i z tym byłyby problemy, gdyż nad wejściem do tego budynku wisi tablica z dokładną nazwą. Co jest na niej napisane? Proponuję zatem „Modlinowi”, aby się przeszedł i zapoznał się z dokładną nazwą, a później przyznał, kto tak naprawdę nie wie, do jakiej placówki oświatowej chodzi jego dziecko!
Tutaj z pewnej odległości widzę absurd ataków i szukania źdźbła w moim oku przez tych, którzy belki w swoim dostrzec nie potrafią.
Jasne, że nie chce mi się z tym walczyć, bo i po co? Tępy i zaślepiony wróg, zawsze pozostanie tępy i zaślepiony! Chyba żeby się zdobył na akt odwagi i rąbnął porządnego baranka w ścianę. Wtedy, niewykluczone, że poukładałoby mu się jakoś tam w środku i zaczął myśleć logicznie.
Wrócę na chwilę do tego, co wcześniej napisałem i powtórzę to jeszcze raz. Ludzie na stanowiskach przed oficjalnymi wystąpieniami napisać sobie to, co mają powiedzieć, sto razy to sprawdzić, dać innym, żeby to ewentualnie poprawili, a następnie, jeśli chcą uchodzić za erudytów, nauczyć się tego na pamięć. Nikt nikomu też głowy nie urwie, jeśli mówiący korzysta z pomocy notatek. W przeciwnym razie wychodzi z wystąpienia dukanie, chrumkanie, sapanie i coś tam jeszcze, a nawet to, że mówiący nie wie, w jakiej instytucji jest szefem.
Zostawiam to „Modlinowi” do przemyślenia i niech się już o mnie nie martwi, że nie wiem nawet gdzie się mój syn uczy. Niech sam się douczy, zanim cokolwiek napisze.
Zastanawiam się tylko czy niektórzy Polacy naprawdę muszą być tacy tępi? Chyba tak. Nie masz przecież narodu na świecie, który nie byłby reprezentowany przez przecinaków! To jak w tym przysłowiu, że co minuta na świecie rodzi się głupi człowiek. Zawsze sobie dodawałem, że to szczęście, ponieważ przez kolejne 59 sekund rodzą sensowni ludzie. I to jest nadzieja!
*
Postanowiłem napisać kilka tekstów rodem z emigracji. Nie tej, która teraz właśnie się dzieje, ale wcześniejszej. Teraz jest tak, że nie mam czasu robić nawet notatek, choć głowa od przemyśleń pęka, a oczy robią się okrągłe jak piłki do tenisa, gdy czasem widzę to, co widzę. Na wszystko jednak przyjdzie czas. Wszystko ma swój czas!
Pozdrawiam poszukujących...! 


12 lipca 2016

Ja tak nie umiem!

Około roku czekał tekst wywiadu z Kominkiem (słynnym polskim blogerem), którego udzielił dziennikarzowi Newsweek Polska. Myślałem, żeby w ogóle o tym nie wspominać, ale tekst wart jest omówienia z kilku powodów. Po pierwsze, żeby poznać trochę tę niemalże mityczną z blogerskiego punktu widzenia. Po drugie, czego to ludzie nie robią dla sukcesu. I jeszcze po trzecie, żeby spróbować zrozumieć człowieka, który pisze tak, a nie inaczej.
Kominek ciągle się przeistaczał na swoim blogu. Zmieniał blogi
A wszystko po to, aby ciągle i ciągle szokować, i przez to szokowanie zdobywać sobie odbiorców.
Czy zazdroszczę Kominkowi popularności w sieci?
Każdy Gloger liczy na rzesze odbiorców swojej blogerskiej twórczości. Nie każdy jednak potrafi iść po trupach do celu.
Nie chciałby na swoim blogu wymyślić kogoś, kto w kółko będzie mówił „dupa”, bo to ma być niby odkrywcze!
Niebo wymyśliło sobie mnie i to ja będę wypowiadał się na swoim blogu, a nie jakaś fikcyjna postać. Nie dotyczy to oczywiście fragmentów moich książek, gdzie fikcja literacka jest naturalną królową.
Nigdy też nie napiszę, że zmiotę z ulic wszystkie pasztety i to zarówno męskie jak i żeńskie. Starych ludzi roznoszących choroby wypierdolę do gett, bo tam jest ich miejsce, a nie w poczekalniach szpitalnych. Kościół to w ogóle cały wypierdolę w kosmos.
Aż dziw bierze, że takie treści miały wielką internetową poczytność i wielu się pod nimi podpisywało.
Chyba wiadomo autorowi, że piękno i brzydota są wartościami względnymi, zależnymi od odbiorców.
Poza tym sam autor pozostawia wiele do życzenia co do swojej powierzchowności i nie widzę dla niego żadnego usprawiedliwienia, gdy określa innych ludzi jako „pasztety”.
Myślę też, że ludzie starzy mają większe prawo być tam, gdzie są, niż np. moje czy młodsze pokolenie.
Po wypadku jednej z gwiazd polskiej estrady napisał tak: Gdyby była moją laską, to bym ją rzucił w cholerę. Jak Se tak pomyślę, że laska może nie mieć np. rąk to od razu – obrazując sobie – widzę ją jak robiąc mi (…) nadziewa mi się na (…). No bo czym by się w razie czego przytrzymała? A laska bez nóg – nigdy nie (…) takiej od (…) itd.
Wykropkowałem obrzydliwe określenia, ale moją uwagę zwróciła reakcja jednego z internautów, który napisał: Jakie jaja, tak samo myślę, ale nie potrafiłbym tego tak fajnie tego napisać.
I o Kominku: Ma talent do czarowania ludzi.
Następnie Kminek stwierdza, że zamknął bloga, gdyż wulgarnością przyciągał wulgarnych ludzi. To mu nie pasowało, gdyż on jest wrażliwy.
Wrażliwy! Rzeczywiście, wrażliwy nad wyraz!
Ciekawi mnie tylko, kogo miał zamiar przyciągnąć?
Ciekawe jest również, że wówczas Kominek miał największą publiczność o zdobył tytuł „króla blogosfery”.

Może wystarczy.
Nie wiem, co jest dzisiaj popularne, jeśli za takie, jak powyższe cytaty, pisanie zdobywa się tytuły królewskie?
Ja tak nie umiem i dlatego pewnie klepię biedę. Jednak nie żałuję! Nie żałuję, że tak nie potrafię zdobywać popularności.

Ostatnio jedna ze znajomych osób na FB napisała mi Gratulacje pięknej książki, bardzo przyjemnie się czytało, pozdrawiam (…) Bardzo miło się czyta książkę osoby, którą się zna…
I to mój sukces. Takie światełko w tunelu i paliwo do dalszej pracy, mimo że teraz jest całkiem stromo pod górę.
A tak na marginesie, to przypominam Wam, że moje książki można kupić w księgarniach internetowych, allegro i, oczywiście, w sklepie e-bookowo.pl.
Zapraszam i nie traćcie czasu!

Przecież, żeby zdobyć popularność, nie będę pisał, jak to w latach swojej wielkiej popularności pisał Kominek!
Nawet nie wiecie, jak fajnie,
mimo ciągłych schodów,
odpoczywać od samorządowego bagienka!


SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...