22 czerwca 2016

Kto wrobił bobra?

Trochę wspomnień.
Kto wrobił bobra? Ciągle pytam siebie i cały świat!
Kto przez niewinnego bobra wrobił mnie? Oto są pytania!
W małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna jest żydowski cmentarz, otoczony zielenią drzew i krzewów. Nic dziwnego, że bobry obrały sobie ten teren na mieszkanie! Roboty mają tu na całe bobrze pokolenia, a i ciszy co niemiara, zwłaszcza że miejscowi ze względu na cmentarz raczej się tam zbyt często nie zapuszczają!
Wiem, jak bardzo bobry są kochane przez władze samorządowe i rolników! Najwidoczniej jednak nie dbają o to, aby uczucia odwzajemnić, tylko robią swoje! Najczęściej nie po myśli człowieka, a zwłaszcza tego zza biurka, i tego szalejącego po polach traktorem!
Bobry mają tam praktycznie absolutne prawo do samowolki. Są tez pewnikiem konfliktu, bo tam, gdzie się pojawiają, takowy musi natychmiast wybuchnąć. Najczęściej po przeciwnych stronach barykady stają rolnicy i władze samorządowe! Rolnicy zdecydowanie żądają, aby bobry pogonić, a władze samorządowe mogą tylko o tym pomarzyć! Jak bowiem bobra pogonić, kiedy jego prawem jest być tam, gdzie właśnie zawędrował ze swoją uroczą rodzinką? Bóbr zdaje się wiedzieć, że w świetle polskiego prawa jest nietykalny, a jeśli do tego dodamy fakt, że jest uparty jak sto tysięcy osłów, to możesz sobie wójcie pohasać z bobrem!
Ale są ludzie, którzy robią bobrom bobrzą robotę, o jakiej bobry same by nie pomyślały!
Pracowały sobie stworzonka tak, jak je Pan Bóg tego nauczył, aż tu nagle stały się nie mniej medialne niż ja. A przecież nic takiego nie powinno się było zdarzyć w małej gminnej i w katolickiej społeczności! No, ale wracajmy do tematu. Bobry tak się zapomniały w swojej robocie, że niechcący albo całkiem umyślnie zabrały się za wyciąganie szczątków ludzkich z grobów i wykorzystywanie, np. czaszki czy piszczeli do budowy tamy! Kiedy się o tym dowiedzieli nie tyle przyjaciele bobrów, co moi przeciwnicy, od razu fotograficznie uwiecznili robotę gryzonia i fotki przesłali do mediów! Zanim ja się o sprawie dowiedziałem, to wiedział o niej cały znany mi świat!
Po publikacji oczywiście ruszyliśmy ostro z robotą. Ze strażakami zabezpieczyliśmy szczątki, zawiadomiliśmy policję, prokuraturę, konserwatora zabytków i archeologa.
Sam nieopodal sfotografowanej czaszki odkryłem dwa szkielety. Bóbr poprzez budowę tamy zmienił bieg rzeczki i odsłonił rodzinny grób, który był się znalazł w skarpie rzeki, a kiedy zabrakło wody, grób został odsłonięty!
Nie wiem czy dobrze się stało, bo gdyby bóbr nie zrobił tego, co zrobił, pewnie szkielety po jakimś czasie popłynęłyby z nurtem rzeczki!
Nie byłem wstrząśnięty odkrytym grobem, ale tym, jak ułożono do sfotografowania czaszkę. Dolną szczękę przyłożono do reszty, aby fotografia dla mediów wypadła odpowiednio! To nie bóbr grzebał przy szczątkach, ale człowiek, który odpowiednio upozował czaszkę i ustawił ją na szczycie tamy.
Do dzisiaj nie rozumiem, czym kierowała się osoba, która tę szopkę tworzyła i czym kierował się dziennikarz, który napiętnował lokalne władze, że nie dbają o miejsca pamięci na terenie gminy?
Jeśli ktoś chciał mi dokopać, niech by to zrobił po męsku na ubitej ziemi, jeśli to był mężczyzna; jeśli natomiast kobieta, to niech by miała w sobie więcej delikatności i nie grało ludzkimi szczątkami, żeby pokazać jak władza wykonawcza w jej gminie jest denna!
Były inne sposoby, żeby okazać niechęć do mojej osoby!
Nie wiem też, czym szczycił się lokalny tygodnik? Chyba tylko tym, że z wykopanych szczątek, odsłoniętych przez wyschnięte koryto rzeczki kości uczyniono sensację!
To chyba nie jest powód do dumy!
Z jednej strony dziennikarz zarzucił mi, że nie szanuję ludzkich szczątek! Nie wiedziałem o sprawie, póki on sam tego nie nagłośnił! Wystarczył telefon i sprawa zostałaby natychmiast prawidłowo załatwiona!
Potępił mnie, a z drugiej strony wykorzystał fotografie i ludzkie szczątki do stworzenia sensacji i po to, aby tą sensacją uderzyć we mnie!
Obrzydliwy szczyt hipokryzji i braku jakichkolwiek zasad!
Nie rozumiem ludzi!
Nie podobała mi się ta robota!


21 czerwca 2016

Dziennik praktykującego wójta...

Wczoraj, kiedy wrzucałem na bloga kolejne zaległe tematy i pomysły, otrzymałem wiadomość od pani Katarzyny, że właśnie kolejna moja książka ukazała się w sieci. To zapowiadany Dziennik praktykującego wójta… Rzecz o codziennym życiu wójta, burmistrza, prezydenta miasta i innych… zależnych od wyboru  nawet największego tłuka w Polsce.
I co? Ktoś zapyta.
I nic! Odpowiem spokojnie.
Teraz trzeba znów czekać na sprzedaż wydanej książki.
Po jakimś czasie znajdzie się praktycznie we wszystkich księgarniach internetowych w Polsce i Europie. Będzie można ją również kupić na allegro, no i przede wszystkim w sklepie wydawnictwa, które książkę wydało, czyli e-bookowo.pl.
O czym jest Dziennik…?
To na poły dokumentalna, na poły fabularyzowana opowieść o zatraceniu się w pracy dla innych. To opis stanu człowieka, który się gubi pod ciężarem odpowiedzialności za innych. To również opowieść o samorządowym bagienku, w które trzeba się zanurzyć i trwać mimo woli. To opowieść o ludziach, którzy nie potrafią powiedzieć STOP, tylko, zarażeni jakąś manią władzy najmniejszej, wynoszą się ponad innych i myślą, ze tak już będzie!
To taki mały wstęp do wielkiej polityki, która wielokrotnie zniewala śmiertelnych.
Mogę dzisiaj powiedzieć, że polityka na każdym szczeblu próbuje skurwić człowieka i zniewolić w myśleniu.
Dlatego odpadłem i jestem, gdzie jestem. Nie będę politykiem. Będę, po prostu, pisarzem!
A czy pisarzem poczytnym, czy tylko niszowym, to zależy od Was i od nikogo więcej.
Kiedy wchodzę na allegro i widzę, że ludzie, którzy wpisują moje imię i nazwisko, oglądają przy tym książki, które kosztują złotówkę albo coś niecoś więcej.
Nie, nie będę tak robił! Nie chcę się tanio sprzedawać! Gdy widzę Nowy Testament za złotówkę czy ponad, to czuję, że coś jest nie tak, czuję, że profanum rządzi tym całym światem. Wiem, że dzisiaj jest łatwiej kupić sobie buty, nowy ciuch, nowy gadżet, niż książkę, którą trzeba przeczytać, przetrawić, chodzić z nią dni kilka, a później ocenić i powiedzieć wprost czy to im pasuje, a jeśli nie, to WON!
Umówmy się tak. Ja będę klepał biedę, ale nie będę sprzedawał swoich wytworów ducha za jakieś tam grosze, bom cenę wysoką zapłacił za to, com tam opisał i to ma swoją wartość!
Zapraszam Was do księgarni i róbcie, co uważacie! Ja zrobiłem swoje. Biorę się za kolejną pracę! 
W zakładce "Moje książki" znajdziecie link do sklepu wydawnictwa, które książkę wydało! 
Życzę miłej lektury i polećcie mnie innym!  

20 czerwca 2016

O sobie samym i dziele...

Było o Marku Ewangeliście i jego dziele, to może być też o mnie i moich skromnych upadkach i potknięciach w niedługiej wędrówce mojej przez życie na tym padole łez, a zarazem najpiękniejszym ze światów, jakie znamy.
Pomijam dzieciństwo, kiedy to uciekałem od pracy w gospodarstwie i ukrywałem się, żeby tylko móc czytać kolejne książki. Pomijam fakt, że kiedyś tam namówiłem Mamę, abyśmy mieli w domu taką „latającą” gminną biblioteczkę. Książka w dom, Bóg w dom!, można było wtedy powiedzieć o moją fascynacją czytaniem i książkami.
Później były szkoły wyższe niż podstawowa, a na koniec studia, po których trafiłem do małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna.
W szkole, gdzie trafiłem do pracy, stworzyłem z młodymi ludźmi teatr STU. Od strony plastycznej pomagał mi Andrzej. Człowiek wolny i mający w du… małomiasteczkową moralność, określający pseudointelektualistów „inteligencją ze śmietnika”.
Później były jeszcze różne formy scenicznej działalności, kolejne grupy teatralne, kabaretowe.
Było dużo planów, ale czas robił swoje i młodzi ludzie odchodzili szukać własnych dróg, którymi pewnie do dzisiaj podążają. Niech im Bóg wyprostuje wszystkie ścieżki!
Na jakiś czas zniknąłem za wielką wodą i czmychnąłem stamtąd na dwa tygodnie przed słynnymi atakami na WTC. Pracowałem kilka przecznic od tego miejsca. Co by było, gdybym został!? Nie zostałem!
Po szkolnej przygodzie postanowiłem skosztować pracy w samorządzie i poszło. Zostałem wodzem. Takim little-big man w małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna.
Krasnoludki pomogły mi dokończyć wodociągowanie gminy. Udało mi się ukończyć budowę nawierzchni praktycznie wszystkich ulic w miasteczku. Poprawiłem infrastrukturę na terenach wiejskich, zwłaszcza dróg dojazdowych do poszczególnych miejscowości.
Tak było. Zanim nastałem ludzie w miasteczku do kościoła musieli z domów wychodzić w gumowcach, gdyż nie dało się w innym obuwiu przejść przez błotniste ulice. Teraz kobiety mają luksus, gdyż od furtki własnej posesji do kościoła mogą paradować w takich butach, w jakich czują się najlepiej albo w takich, żeby koleżankom zagrać na nerwach.
Krasnoludki pomogły mi dokończyć kanalizację miasteczka, zracjonalizować wydatki na oświatę, pozyskać środki dla szkół i na edukację dla małych i większych, wyremontować budynki użyteczności publicznej, powołać prawdziwie do życia przedszkole i świetlice wiejskie; umundurować jednostki OSP na terenie gminy, zakupić kilka pojazdów dla OSP i ufundować sztandary dla kilku jednostek OSP; pomogły mi wprowadzić na mały gminny rynek dwie marki sklepów wielopowierzchniowych, wybudować chodnik bezpiecznego ruchu przy niebezpiecznej drodze, a następnie tę niebezpieczną drogę „wyrzucić” poza miasteczko; pomogły mi dokończyć budowę oświetlenia ulicznego w każdej miejscowości w gminie i uregulować gospodarkę odpadami.
Otarłem się o więzienie, choć odsiedziałem swoje godziny w PIZ, za to, że postanowiłem wprowadzić na gminny rynek drugą aptekę.
Krasnoludki pomogły mi wybudować nowe place zabaw dla dzieciaków i siłownię na świeżym powietrzu dla młodzieży.
Udało mi się uniknąć sytuacji, żeby nie przeszkadzać tam, gdzie pomóc nie mogłem!
Były jeszcze plany, ale o nich już nie warto wspominać, gdyż przyszedł kopniak od wyborców, którzy w odpowiedniej większości woleli „władzę nowej jakości”, i plany trzeba było porzucić, żeby odnaleźć siebie.
To oczywiście nie były krasnoludki, tylko kompetentni ludzie, których na swojej drodze samorządowej roboty spotkałem i którzy pomogli mi zrobić to, co udało się zrobić. Nie wiem, jak im dziękować, a może dziękować nie trzeba. Może, po prostu, tak jest, że zrobiliśmy swoje!
Następnie była tułaczka po manowcach słów i milczenia, aż w końcu trafiłem tu, gdzie jestem i gdzie otrzymałem dzisiaj wiadomość, że właśnie ukazał się mój Dziennik praktykującego wójta…, tj. kolejna moja książka w formie ebooka.
O tym jednak później, w oddzielnej odsłonie!

 I jeszcze na marginesie. 
Całkiem, całkiem niemało udało się zrobić w małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna i niech nikt z „zielonych” nie pieprzy, że coś jest nie tak!
Jeśli coś jest nie tak, to tylko dlatego, że „zielone” ludki nie potrafią rządzić!

Jeszcze muszę dopisać, że oprócz opisanego, zrobiłem całkiem niemało i głupiego złego. Któż jednak dzisiaj pamięta Szawłowi z Tarsu labo św. Augustynowi, co robili, zanim stali się sobą?
Zresztą, ludzie mogą mi pamiętać wszelkie moje zło. Nie dbam o to. Ważne, aby Bóg zechciał zapomnieć mi to i tamto; żeby mi zapomniał, jak ja zapomniałem tym, co mnie w przeszłości kopali i mają się nieźle!

Później napiszę o swojej kolejnej książce w sieci!


Marek i jego dzieło

Z sieci 
Marek Ewangelista urodził się w Jerozolimie. Nie wiadomo jednak kiedy. Zmarł prawdopodobnie około 68 roku a Aleksandrii. Ukazywany z księgą, lwem ze skrzydłami, drzewem figowym, zwojem. Jest patronem pisarzy, notariuszy, murarzy i Wenecji!
Według tradycji Kościoła Marek Ewangelista uważany jest za autora Ewangelii Marka. To najstarsza i najkrótsza spośród czterech uznanych Ewangelii.
Marek miał być kuzynem świętego Barnaby i towarzyszem świętego Pawła, a następnie świętego Piotra.
Marek miał był apostołem w gronie siedemdziesięciu dwóch powołanych.
Papiasz twierdził, iż Marek wiernie spisał nauki Piotra.
Tradycja podaje, iż Marek zginął śmiercią męczeńska około 68 roku.
Marek Ewangelista uznawany jest przez Kościół koptyjski za pierwszego patriarchę Aleksandrii i świętego. Uznawany jest za świętego również przez wyznawców Kościoła katolickiego, anglikańskiego, ewangelickiego, prawosławnego i ormiańskiego.
W księgach Nowego Testamentu nazywano go Markiem, Janem, a także Janem Markiem. Tradycyjne wszystkie te imiona utożsamiane są ze świętym Markiem, który towarzyszył w misyjnych podróżach świętych Pawła i Piotra oraz należał do grona 72 wybranych. (ewangelia)
Potwierdzony jest pobyt Marka w Rzymie w czasie, gdy przebywali tam święty Piotr i święty Paweł. Najprawdopodobniej właśnie w Rzymie, między 60 i 70 rokiem napisał swoją Ewangelię.
Nie wyklucza się, że był synem Marii, która była przyjaciółką świętego Piotra. To do niej Piotr udał się po wyjściu z więzienia.
Wczesna tradycja chrześcijańska utożsamiała Marka Ewangelistę z młodzieńcem, który był obecny prze aresztowaniu Chrystusa. Zdarzenie to zostało opisane przez Marka w jego Ewangelii (14,51-52).
Ikonografia przedstawia świętego Marka w stroju arcybiskupim, w paliuszu lub jako biskupa wschodniego rytu. Z reguły trzyma w ręku księgę i przedstawiany jest ze skrzydlatym lwem, drzewem figowym lub zwojem.
Wspomniałem już, że święty Marek patronuje pisarzom, notariuszom i murarzom oraz jest patronem Wenecji, gdzie jest szczególnie czczony.
Kościół katolicki, ewangelicki i anglikański wspomina świętego Marka w dniu 25 kwietnia, przy czym w Kk wspomnienie to ma rangę święta liturgicznego.
Kościoły wschodnie wspominają świętego Marka zgodnie ze wskazaniami kalendarza juliańskiego, a w przypadku Kościoła koptyjskiego według własnego trzynastomiesięcznego kalendarza.
Z sieci 
Ewangelia Marka jest drugą z kolei w Nowym Testamencie, ale jest najstarszą spośród uznanych za natchnione. Jej autorem według tradycji chrześcijańskiej jest Jan Marek, który spisał w Rzymie relację świętego Piotra. Zaliczana jest do Ewangelii synoptycznych, co oznacza, że jest podobna do Ewangelii Mateusza i Łukasza pod względem struktury, kompozycji, słownictwa, składni chronologii, kolejności wypowiedzi i wygłaszanych mów. W Ewangeliach synoptycznych podobny jest również schemat kompozycyjny.
Ostatni Ewangelista Jan, skoncentrował się na działalności Jezusa w Jerozolimie.
Na przykład synoptycy wzmiankują o dwóch Paschach w czasie działalności Jezusa, natomiast u Jana jest mowa o trzech (J 2,13; 6,4; 13,1).
Święty Marek spisywał swoja Ewangelię dla ludzi, którzy nie znali języka aramejskiego i żydowskich zwyczajów. Terminy aramejskie są tam objaśniane. Podobnie jest z żydowskimi zwyczajami.
Ewangelia Marka uchodzi za konkretną. Niewiele w niej mów Jezusa, a jeśli już się pojawiają, są krótkie. Autor koncentruje się na opisie cudów i czynów Jezusa. Konkretyzm Marka sprawił, że jego Ewangelia jest najkrótsza spośród wszystkich.
Dzieło Marka Ewangelisty było marginalizowane. Dopiero w końcu XVIII wieku. Wtedy to właśnie uznano ją za najstarszą spośród Ewangelii. Dopiero wówczas uznano ją za ważną w badaniach historycznych i teologicznych dotyczących Jezusa Chrystusa. Stała się również ważna w badaniach nad rozwojem doktryny wczesnochrześcijańskiej.
Dzisiaj uważa się, że to jedyna Ewangelia, która ukazuje Jezusa w działaniu i nikt nie wyobraża sobie kanonu ksiąg natchnionych bez tego dzieła.
 
Z sieci 
Pisząc powyższe słowa, pomyślałem sobie, że fajnie mieć takiego patrona imienia, jak Marek Ewangelista. Postać tajemnicza, ukryta za własnym dziełem; postać niedoceniana ze względu na swój konkretyzm, a następnie dzieło jej uznano za niezwykle wartościowe w dziejach zbawienia ludzkości.
Fajnie też wiedzieć, że twój imiennik jest patronem pisarzy, zwłaszcza gdy parasz się pisaniem.
Ktoś może stwierdzić, że to takie tam moje pisanie jako małego człowieka, który chce się koniecznie podbudować swoimi wielkimi imiennikami.
Całkiem możliwe! Ale każdy przyzna, że Marek Ewangelista to niezwykła postać! 
Z sieci 

O mało nie zapomniałem, że jeszcze jest modlitwa do świętego Marka Ewangelisty. nie mylić tylko człowieka z Markiem, który to pisze: 

Z sieci 
Boże, który łaską Swoją świętego Marka wzniosłeś do godności Ewangelisty,
udziel nam łaski, o którą Cię prosimy,
abyśmy za jego wskazówkami
w nauce Ewangelii świętej coraz więcej się utrwalali
i za jego wstawiennictwem – uwolnij nas
od wszelkich nieszczęść,
przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego.
Amen!



Naprawdę, jaki jestem...

Z sieci 
Kiedyś zapowiadałem na stronach tego bloga, że przyjdzie czas, w którym dam się Wam lepiej poznać. Korzystając zatem z wolnego dnia na nowym lądzie, postanowiłem trochę napisać właśnie o sobie.
Kiedyś tam na swoim profilu G+ wstawiłem w tle lwa. Nie myślałem nad tym zbyt długo. Dopiero później przyszło zastanowienie i przypomniałem sobie, że Markowi Ewangeliście, ale nie tylko jemu, w ogóle ludziom o tym imieniu przypisane jest symbolicznie to zwierzę.
Ikona lwa jest zatem kulturowo związana z imieniem Marek. I chociaż o tym nie myślałem, przypinając lwa do mojego profilu, to okazało się, że miałem nosa.
Jasne, że wiedziałem o tym wcześniej. Nie zawsze jednak myślimy w danym momencie o tym, co wiemy. Narzucamy czasami sobie schematy myślowe, myślowe skróty i wyłączamy się poniekąd z zastanowienia nad tym, co robimy w danej chwili.
Tak było w moim przypadku. Jakby podświadomie przypisałem sobie ikonę, o której wiedziałem, ale w momencie przypisywania nie pamiętałem.
Nie muszę nikomu udowadniać, że MAREK to piękne imię, jak pięknym imieniem jest dla każdego posiadacza jego imię!
Męskie imię Marek męskie pochodzi z łaciny i należy do wąskiej grupy najstarszych imion rzymskich. Utworzone zostało z Mart-ico-s, od imienia boga Mars, Martis i oznaczało "należący do Marsa, związany z Marsem".
W Polsce imię to jest notowane od XIII wieku w formach Marek, Marko, Margusz, Markusz, Merkusz.
Powstała także żeńska forma tego imienia – Marka. Jest to żeński odpowiednik imienia Marek lub zdrobnienie od imion żeńskich rozpoczynających się na Mar-, takich jak Margorzata (= Małgorzata) lub Maria – oraz Markusław, staropolskie imię utworzone od imienia Marek poprzez dodanie typowej dla imion słowiańskich cząstki -sław.
Gdyby ktoś chciał wymawiać moje imię zdrobniale, to proponuję staropolskie zdrobnienia: Marczko, Marczurko, Marczyk, Markiel, Markil, Markosz, Markuszek; z niem. Markiel, Merkil  (Ależ zapachniało Merkel, nieprawdaż?).
W kościele katolickim mam ponad trzydziestu świętych imienników, wśród których najważniejszym jest św. Marek Ewangelista.
Poniżej kilka odpowiedników tego imienia w różnych językach:
łacina — Marcus
język włoski — Marco
język grecki — Μαρκος (Markos)
język niemiecki — Markus, Mark lub Marc
język angielski — Mark
język francuski — Marc
język hiszpański — Marco lub Marcos
esperanto — Marko
język węgierski — Márk
język fiński — Marko
język japoński — マルコ
język niderlandzki — Marco
język chiński — 標記
Wystarczy!
Jak widać, pod względem użycia w różnych językach popularności imieniu temu nie brakuje! Widać to również w datach imienin. Gdyby przeciętny Marek chciał świętować wszystkie swoje imieniny w roku, musiałby przeznaczyć na to co najmniej 18 dni (od 24 lutego do 22 listopada), przy czym najważniejszą datą wydaje się być 25 kwietnia, kiedy to wspomina się św. Marka Ewangelistę.
Osobiście nie mam problemu z wybraniem sobie daty dnia imienin, gdyż imienin w ogóle nie obchodzę. Decyzja dawno podjęta, dzisiaj wydaje mi się jak najbardziej słuszna. Nieraz się jednak spotykałem z życzeniami imieninowymi od osób mało mnie znających. Kiedy już dochodziło do takiej sytuacji, życzenia przyjmowałem i następnie grzecznie tłumaczyłem, że imienin nie obchodzę. Po czym częstowałem gościa przysłowiową kawą!
Mogę jeszcze wspomnieć, że król Marek był bohaterem średniowiecznej legendy Tristan i Izolda.
W polskiej encyklopedii humoru (Nonsensopedii) możemy wyczytać, że łacińskie imię Marek powstało od pierwszej niedoszłej ofiary dla boga Marsa. Delikwentowi udało się zbiec z ołtarza ofiarnego, dlatego imię to można tłumaczyć jako: ten, który ma refleks.
Ci, którzy zajmują się klasyfikacją ludzi ze względu na noszone imię, charakterologicznie uważają Marka za trudnego do określenia. Marek potrafi być zmienny, niczym chorągiewka. Jednego dnia wstaje pełen zapału do życia, drugiego flegmatycznie zsuwa się z łóżka, by trzeciego wstać, zbiec na dół i pobić sąsiada za to, że za głośno słucha muzyki. Nigdy nie wiadomo, jak się zachowa. Pewny jest natomiast sam siebie. Zna swoją wartość i potrafi wymusić na innych, by go szanowali. Rzadko ulega wpływom.
Marek w czasach szkolnej ławy jest przygotowany na każdy sprawdzian. Dzieje się tak, z powodu silnie rozbudowanej intuicji. Potrafi bezbłędnie określić którego dnia będzie kartkówka. Do tego obdarzony jest doskonałą pamięcią, więc wystarczy, że przeczyta raz losowy fragment z książki, by się go nauczyć. Co ciekawsze – fragment ten zawsze jest kluczowym na kartkówce.
Marek w późniejszym życiu zawodowym lubi wiedzieć dla kogo i za ile pracuje. Interesują go konkrety. (…) Jako szef przestrzega twardej dyscypliny, wprowadzając zarazem personel w atmosferę rodzinną, w której on pełni rolę złośliwego wujka.
(…)
Czasami odgrywa nieśmiałego i kobiety doskonale nabierają się na tę pozę. Rzadko decyduje się wyznać swoje uczucia, które w końcu ujmuje w sposób zrównoważony do tego stopnia, że nabierają charakteru wzoru matematycznego czy wykładu z fizyki.
Jest zdolny wiele zrozumieć, lecz nie wybaczyć.
Nie potrafiłby kochać kobiety, która nie kocha go bardziej.
(…)
Potrafi zaskoczyć człowieka, który uważa się za jego przyjaciela, nieoczekiwanym odwrotem. Jest zmienny w przyjaźni, nie potrafi długo zmuszać się do kontaktów ciągle z tym samym towarzystwem. Często potrafi zranić ostrym komentarzem czy wypowiedzią. Gości chętnie przyjmuje i nie żałuje im jedzenia. Wyznaje zasadę zastaw się, a postaw się, dlatego często po imieninach sam chodzi głodny.

W innych opisać człowieka noszącego imię Marek czytamy:
Zazwyczaj ma barwny życiorys: jest miłośnikiem przygód, naładowanym żądzą czynu i zwycięstwa, pragnącym zmienić świat. Jego temperament i niecierpliwość sprawiają, że nie potrafi usiedzieć długo w jednym miejscu, że stale gdzieś gna (godzina lekcyjna przesiedziana spokojnie w ławce to dla Marka prawdziwa katorga!). Jest aktywny, ciągle w ruchu, rozpiera go energia i entuzjazm, nie boi się ryzyka.
Jego pragnieniem jest przeżyć życie intensywnie, zakosztować go, spróbować wszystkiego na własnej skórze, stale zmagając się z czymś nowym.
W szkolnych zmaganiach najlepiej daje sobie radę słowem mówionym i pisanym, choć z potyczek z matematyką także potrafi wyjść zwycięsko.
Pragnie gromadzić nowe doświadczenia, przyjmuje postawę twórczą, nie ma zwyczaju długo się zastanawiać, własne pomysły chciałby szybko wprowadzać w życie i realizować zarówno to, co możliwe, jak i to, co niemożliwe (Sprawy niemożliwe załatwiamy od ręki, na cuda trzeba chwilę poczekać).
Kreatywność Marka jest też znakomitym wentylem bezpieczeństwa, nie znosi on bowiem bezruchu i braku aktywności; staje się wtedy nerwowy i rozdrażniony; demonstruje zły nastrój.
Należy do ludzi pewnych siebie, potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji i wyjść cało z każdej opresji, jednakże przesadne przekonanie o własnej sile i możliwościach może go czasem zwieść na manowce.
Ceni sobie kontakt z przyrodą, kocha sztuki piękne, lubi smaczne potrawy i modne ubiory. Bardzo pociąga go życie towarzyskie. Bez trudu podbija serca dziewcząt, które reagują już na magię samego imienia! A jego życiowa filozofia zawiera się w słowach: wolność i radość.

Z sieci 
Kiedy to pisałem, nieźle się uśmiałem.
Każdy może tam pewnie znaleźć coś o sobie.
Pod niektórymi stwierdzeniami mogę się podpisać. Z innymi bym dyskutował, a jeszcze inne odrzucił. Po co jednak dyskutować ze stereotypami na temat własnego imienia?
Obiecałem, że dam się Wam lepiej poznać. Zatem już to zrobiłem. A ci, którzy dobrze mnie znają, wiedzą trochę więcej!

Nieco później o Marku, tym od Ewangelii!


A teraz naprawdę: Jaki jestem? Nie wie nikt, tylko… 

19 czerwca 2016

Gdzie jestem?

Nie mam już siły pisać. Niedziela była naprawdę pełna wrażeń. Nowe miejsca. Nowa sytuacja. Nowe wyzwania. Wciąż nowe, czyli pełno tego przed czym tak bardzo ostatnio się broniłem.
Nie mogę powiedzieć nic o nowym miejscu. Nie mogę powiedzieć nic o mojej nowej sytuacji.
Po prostu potrzeba czasu, żeby się tutaj odnaleźć i budować na nowa swoją piękną codzienność!

Gdzie jestem?
Zdjęcia legendarnej postaci i jego kompanów powinny Wam dać odpowiedź. A jeśli się nie domyślacie, po prostu piszcie, odpowiem!

Jedno mogę powiedzieć. Nawet jeśli nie widzę dokładnie jutra, to nie żałuję decyzji i cieszę się z tych zmian.
Czas szukać Pana
Powtarzane pytanie: Jak będzie? Nie wiem! Zakładam, że będzie dobrze, ponieważ próbuję od nowa!

Na pewno nie zmarnuję jeszcze jednej szansy, jaką dał mi los w moim krótkim życiu. Takie mam założenia. Życie czasami je zmienia. na razie jednak nie zakładam, abym przed sobą dał ciała!



Niedziela z anonimem

Autorzy anonimowych tekstów zawsze wzbudzali we mnie podziw i szacunek. To ludzie wielkiej wiary, przekonani o tym, że robią dobrze i tak właśnie być powinno.
Modlitwa anonimowego autora. Można ją zatem uznać za swoją. Można ją wypowiadać z myślą o każdym człowieku. Trzeba ją wypowiadać przede wszystkim z myślą o sobie, ponieważ pewnie o to chodziło jej autorowi.

Nie mam już rąk,
mam tylko twoje ręce,
by czynić dziś dzieła swoje.

Nie mam już nóg,
mam tylko twoje nogi,
by iść dzisiaj ku ludziom.

Nie mam już głosu,
mam tylko twój glos,
by mówić dzisiaj o sobie.

Nie mam już sił,
mam tylko twoje siły,
by prowadzić ludzi do mnie.



Dwie modlitwy na dzisiaj i dwie jakże różne, ale zarazem podobne i to jest właśnie piękne w modlitwach. Wszystkie wznoszone do Boga, który czeka w ukryciu, żeby się doń odezwać, a On z pewnością odpowie!

Czego mi trzeba?

Kolejna niedziela, kolejny dzień odpoczynku, kolejne chwile próby zbliżenia się do sacrum, kolejne chwile spędzone w gronie bliskich, słońce za oknem albo deszcz o szyby, wiatr porywisty albo cisza w naturze zwiastująca burzę, jakieś nagłe zmiany, nabranie sił na tydzień.
Sił mi będzie potrzeba, wytrwałości i wiary, że jeśli jutro nadejdzie, to sprostam jego wyzwaniom.
Spokoju będę szukał i próbował odnaleźć zagubione w dorosłym życiu dziecięcą radość, prostotę.
Będę patrzył i słuchał. Nauczę się patrzeć i słuchać. A kiedy się tego nauczę, będę mówił o sobie.
Dzisiaj kolejna niedziela dana mi w darze do przeżycia. Nie mogę pisać złośliwie, jak to zapowiedziałem. Dlatego kolejną modlitwę zaproponuję Wam. Najpierw modlitwa prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Tego mi właśnie trzeba. Odrobiny modlitwy, żeby sił nabrać na jutro.
Przyznacie mi pewnie za chwilę, że to piękna modlitwa, przepełniona pragnieniem osiągnięcia doskonałości w Chrystusie.
Czuć jednak na odległość, że autorem modlitwy jest katolicki duchowny. Tylko duchowni potrafią tak modlić się, oderwani od rzeczywistości.
Nie potrafią się modlić o rzeczy powszednie, wydają się unosić nad ludzką codziennością, jakby codzienne życie ich nie dotyczyło, jakby ktoś ich ulepił nie z ziemi, ale z kamienia wiary.
Nie to, co zwykli ludzie, stworzeni z wiatru tchnienia, efemerycznej substancji gotowej rozpłynąć się we mgle, pokorni i tacy słabi, zagubieni w przestworzach, walący się pięścią w piersi i wołający: Wybacz!
Najpierw sam tekst modlitwy, a później jeszcze trochę rozważań nad jej treścią i przesłaniem.


Gdy czuję obecność Twoją w mej duszy,
spraw, Chryste,
bym zupełnie zapomniał o sobie.
Bym przestał myśleć o sobie i mówić Ci o sobie.
To tak nieciekawy i taki ubogi temat.

Pragnę myśleć o Tobie,
mówić o Tobie
i uwielbiać Ciebie.

Pragnę Ci dziękować, że jesteś,
żeś jest Słowem,
żeś jest Synem Ojca,
żeś chciał przyjąć ciało
z Dziewicy,
żeś chciał spocząć w żłobie
betlejemskim,
żeś chciał okazać się
Pasterzom i Mędrcom,
żeś chciał chodzić po ziemi,
żeś chciał być i w świątyni,
i w Kanie,
i nad Tyberiadą, i w Gerazie, i w Jerycho,
i przed Piłatem, i na Kalwarii, i na Górze Oliwnej…

Pragnę oglądać Ciebie, idąc ślad w ślad za Tobą.

Cóż to może być za cudowna rozmowa ‑ o Tobie,
gdy Ty wstąpisz w dom mój.


Codziennie kroczę powoli. Cierpliwie szukam siebie. Próbuję się odnaleźć w świecie sacrum i profanum. Nie wiem już co jest co, gdy rozmyślam o tym, co jest istotą życia, skąd wzięło się, dokąd zmierzam. Próbuję odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Próbuję zrozumieć, żeby naprawdę żyć. Dlatego nie mogę w tym wszystkim zapomnieć o sobie. Ja chcę o sobie pamiętać, chcę pamiętać o tym, co powinienem zrobić, żeby się zbliżyć do światła. Choć wiem, że światło mam w sobie, to nie widzę go w mroku.
Trzeba mi modlitw prostych, bo takie są najlepsze, jak choćby Ojcze nasz…; trzeba mi słów prostych. Nie wzniosłych westchnień, uniesień, tylko prostej wskazówki.
Z drugiej jednak strony, każdy się modli, jak umie; modli się, jak potrafi i tak jest właśnie najlepiej.
Dlatego zapewne modlitwa Wyszyńskiego jest piękna, jak inne modlitwy, byleby tylko szczerze była wypowiadana.



SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...