Tak sobie myślę,
że na początku mojej self-publishingowej drogi przydałby mi się głos Ojca
Dyrektora, który wypowiedziałby choćby szeptem TAK!
Wtedy wiary żadnej nie trzeba by było, bo datki wartkim strumieniem popłynęłyby, a ja nie tylko
książki mógłbym za nie wydać, ale i odpustów tysiąc albo dwa kupić, i to
odpustów takich, co to by wszystkie moje niecne grzechy wymazały jak ongiś,
czyli dalej niżeli onegdaj, ogień wymazywał z głów biednych dziewczyn myśli o
czarach wszelakich!
Wzniósłbym wtedy
pewnie oczy nabożnie ku niebu i ręce rozłożył w podzięce niczym najgorliwszy
polityk prawicy polskiej partii jedynie właściwej na tej polskiej w bożym
słońcu ostatnio skąpanej ziemi!
Jest jednak mały
szkopuł w tym całym moim marzeniu o wstawiennictwo głosowe Ojca D.
Mojemu pisaniu i myśleniu mojemu całemu też jakoś nie po drodze z nauką i głosem Ojca D. tak dobrze
znanego!
Tylu po drodze, a
mnie nie!
A niech mnie!
Nic to!
Dalej pisał będę
o tym, co w głowie mojej mieszka i co widzę oczyma moimi chorymi!
Za jaką cenę?
A któż to wie?
Jeśli ktoś wie!
Niech powie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz