Wczoraj znalazłem
książkę z dedykacją z 1988 roku. Podarował mi ją na pamiątkę pielgrzymki do
Lichenia Zbyszek. Tylko jaki Zbyszek, który i skąd? Zabijcie mnie! Nie wiem!
Zapomniałem!
To był rok, kiedy
kończyłem technikum i zdałem na studia. W Licheniu byłem przed egzaminami, po
egzaminach? Znów możecie mnie zabić! Nie pamiętam!
Fakt, na studia
zdawałem z myślą, że i tak długo tam miejsca nie zagrzeję, gdyż byłem już na
prostej do wstąpienia w szeregi marianów, toteż wizyta w tym czasie w Licheniu
nie zdziwiła mnie wczoraj, kiedy dedykację przeczytałem. Pewnie byłem tam po wskazówki.
Później to się
tak ułożyło, że pojawiła się kobieta i plany trzeba było zmienić.
Nie, nie, nie!
Nikt mnie nie zmuszał i nic nie musiałem! Taka była wewnętrzna decyzja, choć
było kilka niewytłumaczalnych przypadków, które kazały mi zrezygnować z
pierwotnych planów, choćby ten, że na pierwszym roku studiów nie udało mi się
zaliczyć jakiegoś tam egzaminu, a to oznaczało skreślenie z listy studentów.
Takie były zasady dla studentów-kotów. W ciemno złożyłem podanie do dziekana
(to był dziekan Świątecki) i poprosiłem o powtórkę egzaminu. Byłem przekonany, że i tak
mi odmówi, a to będzie znak, że ruszam w kierunku zakonnym.
Szczęki opadły
mnie i moim znajomym, kiedy dziekan na powtórkę mi zezwolił, a ja to skutecznie
wykorzystałem.
Ale miało być o
przepaściach pamięci, które skrywają ludzi, zdarzenia i miejsca, z którymi się
spotykaliśmy, w których uczestniczyliśmy i w których byliśmy; skrywają, mimo że
my nie mamy już o tym pojęcia, bo codzienność i planowanie przyszłości albo
rozdrapywanie niedawnej przeszłości tak nas pochłaniają, że najzwyczajniej w
świcie o czymś czy o kimś tam zapominamy.
Owo zapominanie
czy wypieranie to kolejne cudowne wynalazki Boskiego Geniuszu. W innym wypadku
spalilibyśmy się w natłoku chwil przeżytych, poczuciu winy, żalu po niewykorzystanych szansach..., jak ćma osiągająca próg płomienia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz