Dobrze,
gdy słyszę, że to i owo w małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie
zaczyna, zostało zrobione. Dużo gorzej, gdy rozmawiam z ludźmi, jak to zostało
zrobione. Czasem też sam doświadczam tego, jak robi się dzisiaj inwestycje w
mojej przecież jeszcze gminie.
Jestem
kopnięty, ale cieszę się z najmniejszej nawet inwestycji na terenie gminy.
Ale.
No właśnie, ale.
Ostatnia
inwestycja drogowa na terenie małej gminy, to budowa nawierzchni na niewielkim
odcinku gminnej drogi.
Jak
dobrze pamiętam, dokumentacja techniczna tejże inwestycji była wcześniej
wykonana. Jakież zatem było moje zdziwienie, gdy zauważyłem, że całkowicie
zmieniono przebieg drogi w obrębie skrzyżowania z drogą wojewódzką. Odcinek
drogi gminnej przeprowadzono przez działkę, na której przed laty wysypywano
śmieci. W przeszłości uporządkowaliśmy tę działkę i w ten sposób powstało
kilkadziesiąt arów ciekawego placu do wykorzystania. W przeszłości nawet byli
potencjalni nabywcy tej działki. Dzisiaj działeczkę tę przecięto nitką asfaltu,
pozostawiając po bokach jakieś skrawki gminnej ziemi, której nie da się już
teraz wykorzystać do niczego. No chyba, że znów pojawią się tam śmieci.
Przy
tej budowie pozostawiono kilkadziesiąt metrów dawnego odcinka drogi. Nie wiem,
co władza zamierza z nim zrobić.
Zero wyobraźni. Aż boli!
Zastanawiam
się też, ile betonu i na jaką głębokość zagęszczono teren pod nowy odcinek
drogi biegnący przez stare wysypisko śmieci. Ciekawi mnie, jak bardzo podrożyło
to inwestycję. Zwłaszcza, że „stara” nitka drogi była dobrze zagęszczono
nawierzchnią szutrową.
*
Kto
podpisuje się pod remontem kawałka drogi wojewódzkiej w kierunku miasta
powiatowego? Zainteresowani znają temat. Kto lobbował takie rozwiazanie? Kto uzgadniał zakres
robót? Dlaczego nie zamontowano barier na cieku wodnym? Dlaczego nie wykonano
chodnika, choćby z jednej strony, dla mieszkańców Chmielewa? Przecież to tylko
kilkadziesiąt metrów chodnika. Wszystkie miejscowości po tak zwanej drodze do
powiatu już takie chodniki mają.
Pamiętam,
jak ponad dwa lata temu jeden z radnych i nowy wódz zapewniali, że nawierzchnia
na tej drodze będzie remontowana. Zaznaczyli wówczas, że remont rozpocznie się
od wyrównania poboczy.
Radnemu
się nie dziwię, że nie pamięta o sprawie. Może w sumie tamtą drogą dawno nie
jechał. Wódz nowy jednak nijak tego nie widzieć nie może, bo do pracy i z pracy
tę drogę właśnie przemierza.
Przecież
zawsze władze gminne miały głos w WZD, w sprawie czy zakresie prac drogowych na
terenie danej gminy. Zresztą władze poszczególnych gmin zabiegają nieustannie o
tego typu prace.
W
świetle tego, co zostało zrobione na terenie małej gminy na końcu świata, można zabiegi władz gminnych ocenić tylko jako porażkę. Trzeba się jednak cieszyć z tego, co jest. Nawet z
tych 100 czy 200 metrów nowej nawierzchni drogi. Bez barier ochronnych na
sporym cieku wodnym. Bez kilkudziesięciu metrów chodnika dla pieszych w obrębie
wsi. Trzeba się z tego cieszyć zgodnie z zasadą – gdy się nie ma, co się lubi,
to się lubi, co się ma!
Czy
o to jednak chodziło?
*
Spaceruję,
czasem biegam, chodnikiem bezpiecznego ruchu, do którego budowy przyczyniłem
się w skromności swojej i skuteczności ułomnej. Dostałem wtedy straszne cięgi od
opozycji za to, że gmina partycypowała w kosztach budowy tego ciągu
komunikacyjnego.
Dzisiaj nowy wódz chwali się wymianą płytek chodnikowym na
małym odcinku chodnika drogi wojewódzkiej i przyznaje, że gmina partycypowała w
kosztach tej wymiany. I co? I nic. I wszyscy się cieszą.
Ale
wracam do chodnika bezpiecznego ruchu do ulicy Smolniki. Ta budowa ma już swoje
lata i miejscami coraz „głośniej woła” o remont. Władze nowej jakości jednak
nie mają nawet chyba zamiaru, żeby miejscami tę drogę pieszych poprawić.
Zresztą, pewnie niepotrzebnie się czepiam. Nigdzie przecież jeszcze nie ma
wyrwy na chodniku i jeszcze nie ma takich dziur, żeby ktoś nogi połamał. Zatem
wszystko chyba w porządku.
Pamiętam
czasy, jak mieszkańcom (tym aktywnym) przeszkadzała wysoka trawa przy tym
chodniku.
Dzisiaj
nikomu nie przeszkadza to, że chodnik miejscami się zapada.
Trzeba
czekać, aż się zapadnie.
*
Znajomy
podczas jednej z rozmów zapytał: Marek, masz jakiś pomysł na gminę?
Czy
mam jakiś pomysł? Odpowiedziałem pytaniem i dodałem: Mam całą masę pomysłów, bo
to, co teraz się dzieje, to straszna miernota.
Przede
wszystkim trzeba zacząć szybko odbudowywać poczucie wspólnoty gminnej wśród
mieszkańców gminy. Rozsypka w tej dziedzinie, aż boli. I nadal postępuje. Nie
ma gminy, jeśli wśród mieszkańców danego terytorium nie ma poczucia wspólnoty.
A
jaką wspólnotę stanowią dzisiaj mieszkańcy małej gminy?
Czy
mam pomysł na gminę?
To
pytanie nie powinno być skierowane do mnie. Moje pomysły to ewentualnie
niepewna przyszłość.
To
pytanie powinno być nieustannie zadawane władzom nowej jakości, nowemu wodzowi
i tym, którzy doradzają mu w zarządzaniu gminą.
*
Mieszkam
jeszcze w małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna. To taka figura stylistyczna, która wyszła spod mojego pióra. W cyklu narodzin i
śmierci, w cyklu natury koniec zawiera w sobie element początku, a początek już
jest „naznaczony” przyszłym końcem. To tak, jak z powiedzeniem, że człowiek od
samych narodzin umiera, za każdym przeżytym dniem jest coraz bliżej swojej
fizycznej śmierci, ale zarazem coraz bliżej nieznanego początku czegoś nowego. Przykłady można mnożyć.
Czy
moja mała gmina leży na końcu, czy na początku świata? Podsumowując działania nowego
wodza, czuję, że na samym końcu. Co wcale nie oznacza, że dla tych, którzy garściami
czerpią w tego układu, leży ona na samym początku, a może nawet być i pępkiem świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz