Lokalna plotka to siła rażąca
dla małych i płochliwych. Ci, którzy dbają za wszelką cenę o swoje dobre imię na
tak małym terenie, zrobią wszystko, żeby nie trafić na ludzkie „języki”.
Kimże ja już nie byłem w
lokalnej plotce!
Byłem Casanovą, który tyle
niewiast uwiódł, że ten literacki pierwowzór to mógłby być ministrantem w parafialnym
kościele!
Szalałem niczym tajfun,
pijąc ponad miarę!
Rozdawałem pieniądze, i
to tysiącami!
Bawiłem się jak Neron, co
mi tam Neron!
Piłem, żyłem i wyłem, i
jeszcze tam coś!
Łamałem prawo, jak chciałem
i wychodziłem cało!
(…)
To tylko wycinek tego, kim
byłem w plotce.
Plotka to fajna rzecz. Taka
super dla ludu. Taka „zielona pożywka” jak ze znanego filmu, bez której nijak nie
może żyć część lokalnych świętych.
A ja sobie siedzę i piszę
znowu posta. Tak sobie przy tym myślę, że skoro już plotka, to wyspowiadam się za
chwilę, jaki jestem naprawdę, ale nie wierzcie mi do końca, bo i tak zostawię coś
sobie.
Byłem dla gminy szaleńcem,
ratunkiem i nadzieją. Późnie stałem się złem, szatanem, niepożądany. Swojej opozycji
spędzałem sen z powiek, nocy pewnie nie spali, żeby mnie zdjąć z „piedestału”!
Człowiek, gdy jest tak sławny
na swoim zadupiu, może czuć się, jak gwiazda, ale ja nią nie jestem.
Mam zamiar za chwilę dłuższą
napisać o mnie w Realu, a teraz Wam opowiem o mojej fajnej znajomej.
Moja
fajna znajoma pisała kiedyś bloga. Pisała wierszem, co czuje i co myśli o tym, co
się dzieje w małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna. To pisanej
znajomej, to były niesamowicie trafne oceny, pinie, propozycje.
Pewnego
dnia wezwał ją wódz i jej tego zabronił.
Dziewczyna
ma do stracenia dużo więcej niż ja. Dlatego odpuściła. Rozumiem ją doskonale, bo
z takim konowałem nie sposób przecież walczyć. Nie rozbije głową muru.
Prawdziwa cnota krytyki
się nie boi.
To już biskup warmiński wiedział, ale nie każcie mi wierzyć, że wie o tym nowy wódz,
bo musiałbym przyznać, że to homo sapiens.
Sapienti
sat!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz