Nie lubię dnia swoich urodzin!
W ogóle nie lubię
świętowania z moją osobą w centrum!
Jedyną możliwą walką z
tym jest moja ucieczka – nie odbieram telefonów i chciałbym zniknąć na dobre,
żeby nikogo nie widzieć, nie słyszeć w takich chwilach, żeby samotnie przemyśleć
i zrozumieć to, że mam kolejny rok w plecy, że znów mi coś tam uciekło i nigdy
nie powróci, co było, ale będzie, tylko mnie już nie będzie, bo dla mnie
wszystko w tym życiu jest jedne, niepowtarzalne, bez poetyckiej repety.
Z jednej strony ucieczka,
a z drugiej jakaś radość, że ktoś o mnie pamięta, martwi się, troszczy i życzy
wszystkiego najlepszego, choć wiem, że to tylko słowa, a żebym był szczęśliwy,
sam muszę o to zadbać. Taka bolesna prawda, że wszystko we mnie jest – i
radość, i smutek, i szczęście, i rozpacz, i piekło, i niebo… Nikt z zewnątrz
nie może uszczęśliwić innych.
Moja prawda jest taka –
żyjemy w świecie kłamstwa, a jeśli kogoś razi takie określenie, to można
napisać: żyjemy w świecie umownych prawd, które z prawdą nic nie mają wspólnego.
Tę właśnie kłamliwą umowność zaszczepia się człowiekowi już od samej kołyski i
karmi się nią tłumy aż do grobowej deski. Ta światowa umowność nie stwarza
człowieka, tylko istotę ludzką na miarę danych czasów.
Według umownych
wartości dzisiaj spełnieniem tłumów jest jak najdłuższa młodość, piękny wygląd
zewnętrzny, sukces zawodowy, a za nim finansowy, zaszczytne miejsce przy stole,
końskie zdrowie, uznanie…
Cały system edukacyjny
współczesnej cywilizacji Zachodu – trochę szerzej rozumieć, niż szkolne systemy
edukacyjne – sprowadza się do zainfekowania jednostce pragnienia sukcesu.
Globalna medialna machina manipulacji umysłu jednostki, aby myślała tłumnie, a
jako indywiduum istnieć przestała skutecznie. Personalizm chrześcijański wydaje
się dziś takim samym archaizmem, jak mądrość mojego słynnego imiennika – Marka
Aureliusza – który wie prze Tym, który wstrząsnął światem i zbudował podstawy
kultury europejskiej, głosił prawdy tożsame, co znany Galilejczyk.
Wmówiono nam na dobre
cztery Ewangelie – jedynie prawdziwe – więcej szukać nie trzeba. Wmówiono nam
datę umowną narodzin Jezusa i zaczęto liczyć czas nasze obecnej ery. Mimo tego,
że później odkryto pomyłkę, pozostano przy starym liczeniu naszych czasów. Dziś
wszyscy powinni wiedzieć, że ci, co wyliczali datę narodzin Jezusa, pomylili
się od 4 do 6 lat wstecz, a zatem zgodnie z prawdą Hitler na Polskę napadł nie
w 1939, ale 1935 lub 1933 roku, a wielki Lechita – Mieszko ochrzcił siebie i
Polskę, o której w tamtych czasach nikt tak nie myślał, jak dzisiaj, nie w roku
966, ale w 962 lub 960.
A zatem dziś każde
święto, każda huczna rocznica obciążone są takim właśnie błędem w wyliczeniach.
Nikt się jednak tym błędem zdaje nie przejmować – to pewnie też jest umowne, że
zgadzamy się z bzdura. Nie o daty wszak chodzi, ale o wydarzenia, skąd zatem
tak ważne są dla nas okrągłe daty?
We współczesnym
świecie, tak zwanym cywilizowanym, wszystko być zdaje się strasznie głupio
umowne – sezonowa moda, także nawet prawda (najczęściej silniejszego, a dzisiaj
bogatszego) i sukces jednostki marnej dziś jest czystą umową, ponieważ ten sam
sukces może być przecież porażką, a porażka największa może być wielkim
sukcesem – wszak wszystko tworzy pełnię, którą skrzętnie dzielimy.
Niedawno zupełnie
usłyszałem słowa, coraz rzadziej dzisiaj takie słowa się słyszy, że dążenie do sukcesu
powinno być przede wszystkim gotowością do poniesienia porażki po drodze do sukcesu.
Powiedzcie to dzisiaj tym, co właśnie przegrali jakiś tam mecz czy zawody, nie osiągnęli
swojego, na swoim nie postawili… Powiedzcie im to, że każda porażka, to sukces odroczony,
to was niechybnie wyśmieją! A przecież przeżycie porażki to taka cudowna chwila
rozważań nad naszą kondycją myślenia i postrzegania siebie.
W nocy w soboty na niedzielę
widziałem tez obraz filmowy „Kumple od kufla”. Dlaczego naprawdę dobre filmy emitowane
są późno nocą, a chała w godzinach największej oglądalności? Ale to dobry przykład
na to, jak dziś nie może być hitem coś, co o głębię zahacza. Dzisiaj – zgodnie z
umową (zaznaczmy, że głupią) – w cenie jest powierzchowność, pozłota powierzchni
pozłoty, nie jego użyteczność. Wielu dziś odda życia, a zdrowie to na pewno, za
wątpliwą sławę, do której trzeba dążyć plecami do Życia.
Może dlatego właśnie – że
w zderzeniu ludzkich życzeń szczęścia i pomyślności z takimi rozważaniami widać
ludzkie rozdarcie, nasze mijanie się z tym, co w życiu istotne, że nasze, że nasze
pragnienia i marzenia nasze są tylko umową – nie lubię za bardzo świętować swoich
urodzin.
Przyjście człowieka na świat,
to sprawa biologii, chemii, fizyki, materii i sił „spajających” atomy i ich cząstki.
Prawdziwe narodziny dzieją się gdzieś po drodze – z Nieznanego w Nieznane nam –
duchowym karłom.
Dlatego może tak ważna w
mojej głowie jest Droga!
PS
No i znów nie poprawiam powyższego tekstu, ale zwalam to śmiało na mój podeszły wiek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz