13 lutego 2019

Czego się boję


Ja to się tego boję, że kiedyś tam może zabraknąć mi szczerego uśmiechu do siebie samego, gdy rano do lustra zaglądam lub gdy wieczorem się żegnam z tym delikwentem z lustra tak do mnie zewnętrznie podobnym.
Nie boję się, ale nie lubię tego stanu ducha, gdy słyszę za oknem – jak teraz – syreny alarmowe – bo to dla mnie oznacza, że coś tam niedobrego – w ludzkim rozumieniu – komuś się przydarzyło i komuś przyjdzie zapłakać.

Ja boję się też tego, że w życiu tym nie doczekam, żeby dziennikarze, politycy, Polacy przestali wreszcie „panować”/ „paniować” prezydentom, premierom, ministrom, dyrektorom, prezesom, wójtom, sołtysom, a jeśli już tak ma być, to – pewnie też tego nie doczekam – żeby „panować”/ „paniować”  wszystkim – bez wyjątku – papieżowi, kardynałom, biskupom, pastorom, proboszczom, patriarchom, popom, diakom, wikarym, a nawet diakonom i jeszcze zakonnicom, i matkom przełożonym – już o tym pisałem – jak wszyscy, to wszyscy – skoro pan prezydent, pani premier, to też i pan papież, i skromna pani zakonnica. Nawet ciekawie by brzmiało – pani matka przełożona albo pan patriarcha, pan pastor i pan biskup. Przypomina mi się z niedalekiej przeszłości, że zwrot „pani matka” w polszczyźnie funkcjonował. Może by warto było do tej formuły wrócić.
Nie doczekam też pewnie, że dziennikarze z publicznej będą mogli naprawdę być dziennikarzami – nie narzędziami władzy, tylko tubą prawdy. A zresztą nie tylko ci, co w telepisowni dziś, ale i ci z tak zwanych mediów niezależnych też mogą tylko pomarzyć o niezależności, bo przecież interesy wydawnictwa się liczą, a nie prawda naga, tylko jakaś tam prawda, nieprawdaż? No a cóż to jest prawda? Jak to nic się nie zmienia! Jak to nic nie ruszyło od dwóch tysięcy lat. Jakbyśmy w miejscu stali na jednej linii z Piłatem. Co ja tu, głupi, mówię? Już nie obrażam Piłata!
Ja się też boje tego, że ta degrengolada w tym pięknym kraju nad Wisłą osiągnie apogeum – to będzie kolejny rekord obecnie rządzących.
Boję się informacji takiej jakości, jaką przed chwilą usłyszałem w telepisowni. A mianowicie, dowiedziałem się, że samolot z wiceprezydentem USA wylądował właśnie na lotnisku Okęcie (nie ma takiego lotniska). Dowiedziałem się też, że maszyna ta jest niewidoczna dla radarów, a na lotnisku ją widać (niesamowite odkrycie). I jeszcze później, że do Warszawy przyleciało iluś tam polityków związanych z polityką Trumpa. Ciekawe – pomyślałem – jak gdyby wiceprezydent nie miał być związany z polityką prezydenta. I znów w kontekście silnie o sojuszniku daleko i wrogu tuż po sąsiedzku – co robi obecna władza, żeby z sąsiadem żyć dobrze? Ale mi to tak bardzo przypomina Polaków, co przyjaciół mają na drugim końcu świata, a z sąsiadami swoimi nieustannie wojują.
Boję się jeszcze u siebie wszelkiej pobieżności – niewgłębiania się w temat właśnie rozważany. Złapałem się na tym ostatnio. Postanowiłem kilka dni temu przeczytać wykłady Kazimierza Twardowskiego. To kilka wykładów zebranych w pracy „O filozofii średniowiecznej”. Pomyślałem na wstępie – przebiegnę wzrokiem tę pracę, przypomnę, co zapomniałem i sprawdzę, co w czasie studiów umknęło mojej uwadze. Po kilkunastu stronicach zmieniłem jednak zdanie i odłożyłem książkę na czas spokojniejszy. Chcę się z nią zapoznać, jak na to zasługują i same wykłady, i ich szanowny autor. Kazimierz Twardowski (1866 – 1938) – ten polski filozof i psycholog (twórca lwowsko-warszawskiej szkoły filozofii) urodził się w Wiedniu. Jako Polak jednak nie miał szans na karierę naukową w Austrii. A ponieważ chciał filozofię wykładać po polsku i dla Polaków, przeniósł się do Lwowa i tam na Uniwersytecie Lwowskim realizował się naukowo. Tam też umarł. W jego wykładach uczestniczyła zawsze masa ludzi. Niektóre źródła podają, że nawet dwa tysiące słuchaczy. Wykłady te były tak popularne, że zjeżdżali na nie chętni z innych miast i trzeba było wynajmować największe sale w mieście.
Nie można takich autorów czytać tylko pobieżnie, czytać dla przypomnienia albo sprawdzenia tam czegoś.
Czego się jeszcze boję? Nie pamiętam – dość o tym. 
Niech każdy sobie znajdzie to, czego się boi! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...