12 lutego 2019

Tępa dzida i ja


To, że kawa z rana, na pusty żołądek, do tego papierosy i nieprzespana noc, natłok myśli w głowie, planów za dużo na raz, jakieś zmartwienia głupie.., jest kiepskim początkiem dnia, tłumaczyć chyba nie trzeba. Ale jeśli już jest taki właśnie początek, to warto się zmusić do czegoś, na przykład przegonić się trochę, pomachać kończynami, potrząsnąć tym i owym, rozluźnić jeszcze tamto i zrobić trochę miejsca na odrobinę nadziei, pozytywnego myślenia... To powinno wystarczyć, żeby powoli wrócić do względnej równowagi i w drogę - z Bogiem! - w drogę! Nie ma gorszego startu w nowy nieznany dzień, w dziewiczą teraźniejszość jak nos spuszczony na kwintę i zero uśmiechu – no właśnie - koniecznie jeszcze zrobić miejsce na szczery uśmiech.

Mam taką w sobie przypadłość, która kilka osób z mojego otoczenia doprowadza do szału, czasem do palpitacji poważnego organu, aż w końcu dochodzi do tego, że z rezygnacją machają ręką i koniec. To dotyczy na przykład ubrań, z jakich korzystam. Gdy kupię sobie koszulę, to po to, żeby ją nosić i noszę tę koszulę, aż się na dobre zużyje. To nic, że coś z kołnierzykiem, np. lekko przytarty, że jakaś plamka po drodze – plama na ubraniu przecież nie plami człowieka! – jak się guzik oderwie, to trzeba guzik przyszyć, jak się materiał rozerwie, to trzeba to zszyć i koniec. I tak używam koszuli nie wiadomo jak długo. wszyscy już zapomnieli, kiedym koszulę kupił. Inni już dawno sobie kupili kolejne, a potem jeszcze kolejne, a ja z tą pierwszą wciąż. Jakbym koszuli ślubował, że nie opuszczę jej, aż do jej koszulowej śmierci - zamiany w szmatę - w taki się koszulowy proch obrócenie.
Tak jest ze wszystkim u mnie, bo rzeczy traktuję tak, że są stworzone po to, żeby mi służyć – koniec. Nie kupuję rzeczy – poza długopisami (walczę z tą słabością) – na zapas, żeby leżały, cieszyły oko, „mówiły” wszem i wobec o moim guście, stylu… Kupuję rzeczy i potem używam, ile się da. Ale jak już używam, to nie ma – zmiłuj się Boże! – do końca samiuśkiego, aż się obrócą w proch. To tak, jak z takim legalnym zabezpieczeniem... - wiecie - nie kupuje nikt przecież i pompuje jak balon. Chociaż ja znam przypadki takich delikwentów, którzy i w taki sposób bawili się tym gadżetem. I przypomniałem sobie, że jeszcze niektórzy kupowali to po to, żeby komuś nielubianemu w szkole przyczepić do ubrania, najlepiej na plecach, żeby to trochę ponosił... 
Wiem, że w czasach gadżetów, fatałaszków, masek… to nawet ekscentryczne jest takie podejście. Nie zmienię tego i koniec, bo nie warto dla świata i dla drugiego człowieka dążyć za wszelką cenę do tego, żeby być trendy, żeby się podobać! Ja - egoista - muszę podobać się tylko sobie! 
Dygresja? Czemu nie! Dzisiaj niech będą dygresje. Gdy nauczyciel mówi, że zniża się do poziomu swoich uczniów, słuchaczy, wychowanków, dzieciarni, to można o nim powiedzieć, cholera, jaki dobry, jak potrafi ten belfer dostosować się, jak umie językiem prostaczków gadać na ważne tematu, jak przekazuje widzę ukradkiem między wierszami. To takie ciche marzenie każdego szkolnego urwisa – taki nauczyciel zdarza się bowiem rzadko, a jeśli już się zdarzy, to szybko inni mądrzy dają mu odczuć boleśnie, że trzeba koniecznie wzwyż, że trzeba mądrze, na miarę stanu, stanowiska, że trzeba koniecznie wzniośle – nie obniżać lotów – bo przecież wykształcenie, mądre słówka – im bardziej niezrozumiałe, tym mądrzejsze dla innych.
Gdy w innym przypadku zbiera się grupa ludzi i - dajmy - prowadzący zebranie stwierdza w nerwach – nie będę się więcej zniżał do waszego poziomu – to słuchacze są delikatnie wku…, zdenerwowani powiedzmy, że taki bufon, mądrala, że zadziera nosa i w ogóle gbur.
To taka mała dygresja, takie rozmyślania po lekturze jakiegoś felietonu Boya. Jakiego felietonu? Naprawdę nie pamiętam, a to, o czym wspomniałem, wynotowałem sobie.
Ludzie się denerwują, gdy inni reagują inaczej niż powinni – tak zakładają niektórzy. Najlepiej gdyby wszyscy reagowali tak samo, jak jakiś schemat każe – umrze ktoś, trzeba płakać – spali się dom, trzeba krzyczeć – przegrasz mecz na podwórku, trzeba koniecznie rozpaczać – nie wygrasz na loterii, trzeba być zawiedzionym – gdy ktoś ma własne zdanie, trzeba koniecznie go zgnoić, żeby dobił do reszty i nie wychylał się…
Na ludzi, których spotyka coś nieprzyjemnego, coś co powinno ich ruszyć, targnąć, zasmucić, zrozpaczyć…, a oni jakby nic - śmieją się życiu w nos, nie tracą dobrego humoru, nadziei na dzień kolejny, przegraną się nie przejmują, szukają dalej i wciąż… na takich właśnie ludzi patrzy się nieufnie. To mogą być burzyciele dobre starego porządku, gdzie smutek ma swoje miejsce, a swoje wesele, gdzie msza w kościele jest zawsze o tej samej godzinie, bo godzinę później to już nie byłaby msza... Takich  to lepiej unikać, bo nie wiadomo co tacy mogą jeszcze odpalić. Dobrze ich nazwać jakoś – może na przykład dziwak, może niedorobiony, może po prostu wariat tylko dotychczas ukryty, może lekarza mu trzeba i do szpitala odwieźć, a najlepiej niech zniknie i innych nie zasmuca….
To znowu do tekstów Boya odnośnik ogólny. Takie rzucanie tematu do przemyślenia przy kawie.
Mam kilku znajomych, którzy mnie nieustannie zaskakują czymś tam, a przy tym rozśmieszają, wprawiają w dobry humor i ubogacają - jak dobrze, że są! Jeden z tych moich znajomych mówi wciąż – Tępa dzida! – tak określa..., a może lepiej nie pisać kogo konkretnie tak... Podoba mi się ten zwrot. Dosadny i jasny w treści. Ja go raczej unikam. Unikam też ludzi, których na równi stawiam z moimi przecinakami. Humanista się znalazł, a tak o ludziach myśli – ktoś mi może dokopać – ano tak myślę, czasami. I jeszcze mi się zdarza sobie też dołożyć jakiś siarczysty epitet. A co mam być gorszy od innych? Mnie też się czasem należy!
I od razu lepiej czuję się na starcie – udało się na początek trochę z siebie się pośmiać. Oby każdemu na ziemi tak się ten dzień rozpoczął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...