Najważniejsze to dzielić się z innymi tym, co mamy
wartościowego. Myślę przy tym, że dużo więcej sensu jest w dzieleniu się z
innymi wrażeniami z przeczytanych książek, niż kilka złotych na piwo czy coś
mocniejszego dawać, choć i jedno i drugie przemija – prosta sprawa, chociaż
najprostsze sprawy dziś najtrudniej zrozumieć - tacy mądrzy jesteśmy, że lepiej
nie wspominać!
Gdy pisałem niedawno, że moim zdaniem literatura rosyjska to
numer jeden na świecie – to było coś takiego we wpisie „Rosjanie górą” –
uległem, oczywiście na chwilę urokowi wspomnień z kilku lektur tej właśnie
literatury. Może to było dlatego, że mnie atmosfera dziewiętnastowiecznej
literatury rosyjskiej „pasuje”, „czuję ją”… Są jednak książki w każdym języku
pisane, warte czytania. Na przykład ostatnio czytałem niewielkie opowiadanie
„Pył” (tłumacz przekładu nieznany) norweskiego noblisty w dziedzinie literatury
(1903 – Bjørnstjerna Martinusa Bjørnsona (1832 – 1910), który uznawany jednego
z czterech najwybitniejszych pisarzy norweskich (plus Ibsen, Lie i Kiellandem.
W opowiadaniu odnalazłem echo nastroju ze „Śniegu”
Przybyszewskiego. To krótkie opowiadanie – takie przyjemnie snute wspomnienie o
sprawie smutnej i z ludzkiego punktu widzenia nieszczęśliwej.
‑ Co sądzi pani mąż o nieśmiertelności?
‑ Nie wierzy w śmiertelność indywidualności – odparła –
odradzamy się w naszem otoczeniu, czynach, a szczególniej w dzieciach, ale
uważa taką nieśmiertelność za wystarczającą.
(…)
‑ Jeżeli pani uczy dzieci, że życie doczesne jest niczem
wobec przyszłego, że istnienie niczem, wobec szczęścia nieistnienia, że
człowiekiem być, jest o wiele mniej, niż aniołem, że życie o wiele mniej warte
od śmierci – w takim razie nie jest to właściwa droga objaśniania dzieciom, jak
mają pojmować życie, kochać je, jak pojmować swoje obowiązki obywatelskie,
pracy, miłości ojczyzny.
‑ Ach, tak pan to rozumie, to już później się zrobi.
‑ Później, jak już cały ten pył pokryje ich duszę?
(…)
‑ Ale pył motyla jest jednak piękny – i po długiej chwili
wypłynęło na jej usta pytanie:
‑ Łamanie się promieni… rozmaite łamanie promieni… ‑
zatrzymała się nagle, nadstawiła ucha i wstała; usłyszał kroki Atlunga w
przedpokoju. I ja też wstałem.
Na pewno nie odradzam zapoznania się z tekstem. Przyjemna
narracja, nawet ciekawa fabuła, lecz zwolennicy sensacji niech po to nie
sięgają.
Potem znów krótki utwór – niewielka nowela. Tym razem Polaka
żydowskiego pochodzenia – Bolesława Zandberga, który pisał pod pseudonimem
Bolesław Piach. Tytuł noweli „Dzwonnik roczdelski”. Może jednak najpierw kilka
słów o autorze. Przeżył zaledwie 31 lat. Urodził się (prawdopodobnie) w Paryżu,
a zginął – wraz z żoną i małym dzieckiem – we Lwowie. Zamordowani zostali przez
nazistów w 1940 roku. Piach, mimo swojego krótkiego życia, wydał jedną powieść
(pisał tylko po polsku), kilka opowiadań, recenzji. Miał też dużo planów, ale
głupota ludzka przerwała je w wojennej zawierusze.
„Dzwonnik roczdelski” to nowelka opisująca powstanie pierwszej
kooperatywy spożywczej w Anglii – powołali ją do życia w 1844 roku tkacze z
Rochdale i dali w ten sposób początek ruchowi spółdzielczemu w Anglii.
Można znaleźć w tej lekturze i elementy sienkiewiczowskiego
pokrzepienia serc, i pracę u podstaw Orzeszkowej, i prusowski realizm…
Przyjemnie się czyta, chociaż serce boli na myśl, jak człowieka potrafi
wyzyskiwać człowiek. Specjalnie czas teraźniejszy z tym wcześniej – potrafi –
bo przecież to żaden relikt odległej przeszłości, tylko współczesność – jak nic
– przez nas akceptowana!
No i Anton Czechow, i opowiadania – znudzona młoda żona
podstarzałego męża i przystojny wojskowy („Aptekarzowa”), i wszystko dzieje się
nocą… ‑ żona asesora („Bezbronna istota”), żadnemu, nawet najbardziej
znienawidzonemu urzędnikowi, nie życzę spotkania z taką petentką – i dobry
przykład na to, że nie tylko dzisiaj w sądach baty dostają tylko ludzie
uczciwi, prawdomówni, łatwowierni… takich łatwo skazać, ku ich wielkiemu
zdziwieniu („Złoczyńca”) – no i bieda straszna w dziewiętnastowiecznej Rosji, i
nieszczęście dziecka z prowincji oddanego na naukę do moskiewskiego szewca…
można jednak śmiać się i płakać, gdy Wańka pisze list do dziadka, a potem jak
go wysyła! („Wańka”) – „Długi język” polecam nie tylko latawicom po ożenku,
muszą koniecznie pilnować belki w swoim oku, bo źdźbło wytykane innym może im
bokiem wyjść – i jakby odwrotna historia „Bezbronnej istoty”, tu jeden z
bohaterów po prostu nie wytrzymał („Dramat”) – i co po ciemku się dzieje, gdy służąca
panną i gdy ktoś się skrada, a gospodyni czujna („Po ciemku”)
Na koniec zostawiłem „Córę
Albionu” i fragment rozmowy pomiędzy Octowem, co w gości do Griabowa przyjechał,
żeby popić. Ja pomyślałem sobie – taki pikantny plasterek literackiej wędliny,
jaki jada się raz na jakiś czas, ale za to myśli o nim niemalże, że ciągle…
‑ To nie jest kobieta, to dziewica… O kawalerach,
prawdopodobnie marzy, kukła diabelska… I pachnie od niej jakąś zgnilizną.
Znienawidziłem ją, bracie. Nie mogę na nią patrzeć obojętnie, kiedy spojrzy na
mnie swoimi ślepiami, to się wzdrygam cały, jakbym się łokciem o kant uderzył.
Także lubi łowić ryby! Spojrzyj, łowi i celebruje… Z pogardą na wszystko
patrzy… Stoi, bestia, i ma świadomość, że jest człowiekiem, a więc władcą
natury. A wiesz, jak się nazywa? Uilka Czarlzowna Tfajs! Tfu!... wymówić nie
można.
(…)
‑ Widziałeś? – spytał, śmiejąc się, Griabow. – Ot, macie!
powiada. Ach, ty koczkodanie! Tylko ze względu na dzieci trzymam tego trytona.
Gdyby nie dzieci, to bym nie dopuścił jej o dziesięć wiorst do swego majątku.
Nos jak u jastrzębia… A kibić!? Ta lal przypomina mi długi gwóźdź. Chce mi się,
wiesz, wziąć ją, i wbić w ziemię… Poczekaj!...U mnie, zdaje się, bierze…
(…)
‑ Miss… e-e-e – zwrócił się do Angielki. – Miss Tfajs! Że wu
pri… jak jej powiedzieć? Jak ci powiedzieć, żebyś zrozumiała? Posłuchaj ani…
tam! Tam iść! Słyszysz?
Miss Tfajs wionęła na Griabowa pogardą i wydała dźwięk
nosowy.
‑ Co? nie rozumiesz? Wynoś się stąd, mówię ci. Muszę się
rozebrać, kukło diabelska. Tam idź! Tam!
Griabow pociągnął miss za rękaw, wskazał jej na krzaki i
przysiadł na ziemi – miało to oznaczać: idź za krzaki i schowaj się tam.
Angielka, ruszając energicznie brwiami, wyrzekła prędko
jakiś długi frazes angielski. Obywatele parsknęli śmiechem.
‑ Pierwszy raz w życiu słyszę jej głos… Nie ma co mówić,
głosik!
‑ Pluń, chodźmy pić wódkę.
‑ Niemożliwe, teraz powinna się złowić… Wieczór… Co robić?
(…)
Dzielę się wrażeniami z przeczytanych lektur – takim hojny, że
hej! – ale nie zapomnijcie poszukać i moich książek w księgarniach internetowych,
np. dajmy na to – w sklepie „mojego” wydawnictwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz