2 lutego 2019

Co mam, tym się dzielę!


Najważniejsze to dzielić się z innymi tym, co mamy wartościowego. Myślę przy tym, że dużo więcej sensu jest w dzieleniu się z innymi wrażeniami z przeczytanych książek, niż kilka złotych na piwo czy coś mocniejszego dawać, choć i jedno i drugie przemija – prosta sprawa, chociaż najprostsze sprawy dziś najtrudniej zrozumieć - tacy mądrzy jesteśmy, że lepiej nie wspominać!

Gdy pisałem niedawno, że moim zdaniem literatura rosyjska to numer jeden na świecie – to było coś takiego we wpisie „Rosjanie górą” – uległem, oczywiście na chwilę urokowi wspomnień z kilku lektur tej właśnie literatury. Może to było dlatego, że mnie atmosfera dziewiętnastowiecznej literatury rosyjskiej „pasuje”, „czuję ją”… Są jednak książki w każdym języku pisane, warte czytania. Na przykład ostatnio czytałem niewielkie opowiadanie „Pył” (tłumacz przekładu nieznany) norweskiego noblisty w dziedzinie literatury (1903 – Bjørnstjerna Martinusa Bjørnsona (1832 – 1910), który uznawany jednego z czterech najwybitniejszych pisarzy norweskich (plus Ibsen, Lie i Kiellandem.
W opowiadaniu odnalazłem echo nastroju ze „Śniegu” Przybyszewskiego. To krótkie opowiadanie – takie przyjemnie snute wspomnienie o sprawie smutnej i z ludzkiego punktu widzenia nieszczęśliwej.
‑ Co sądzi pani mąż o nieśmiertelności?
‑ Nie wierzy w śmiertelność indywidualności – odparła – odradzamy się w naszem otoczeniu, czynach, a szczególniej w dzieciach, ale uważa taką nieśmiertelność za wystarczającą.
(…)
‑ Jeżeli pani uczy dzieci, że życie doczesne jest niczem wobec przyszłego, że istnienie niczem, wobec szczęścia nieistnienia, że człowiekiem być, jest o wiele mniej, niż aniołem, że życie o wiele mniej warte od śmierci – w takim razie nie jest to właściwa droga objaśniania dzieciom, jak mają pojmować życie, kochać je, jak pojmować swoje obowiązki obywatelskie, pracy, miłości ojczyzny.
‑ Ach, tak pan to rozumie, to już później się zrobi.
‑ Później, jak już cały ten pył pokryje ich duszę?
(…)
‑ Ale pył motyla jest jednak piękny – i po długiej chwili wypłynęło na jej usta pytanie:
‑ Łamanie się promieni… rozmaite łamanie promieni… ‑ zatrzymała się nagle, nadstawiła ucha i wstała; usłyszał kroki Atlunga w przedpokoju. I ja też wstałem.
Na pewno nie odradzam zapoznania się z tekstem. Przyjemna narracja, nawet ciekawa fabuła, lecz zwolennicy sensacji niech po to nie sięgają.
 *
Potem znów krótki utwór – niewielka nowela. Tym razem Polaka żydowskiego pochodzenia – Bolesława Zandberga, który pisał pod pseudonimem Bolesław Piach. Tytuł noweli „Dzwonnik roczdelski”. Może jednak najpierw kilka słów o autorze. Przeżył zaledwie 31 lat. Urodził się (prawdopodobnie) w Paryżu, a zginął – wraz z żoną i małym dzieckiem – we Lwowie. Zamordowani zostali przez nazistów w 1940 roku. Piach, mimo swojego krótkiego życia, wydał jedną powieść (pisał tylko po polsku), kilka opowiadań, recenzji. Miał też dużo planów, ale głupota ludzka przerwała je w wojennej zawierusze.
„Dzwonnik roczdelski” to nowelka opisująca powstanie pierwszej kooperatywy spożywczej w Anglii – powołali ją do życia w 1844 roku tkacze z Rochdale i dali w ten sposób początek ruchowi spółdzielczemu w Anglii.
Można znaleźć w tej lekturze i elementy sienkiewiczowskiego pokrzepienia serc, i pracę u podstaw Orzeszkowej, i prusowski realizm… Przyjemnie się czyta, chociaż serce boli na myśl, jak człowieka potrafi wyzyskiwać człowiek. Specjalnie czas teraźniejszy z tym wcześniej – potrafi – bo przecież to żaden relikt odległej przeszłości, tylko współczesność – jak nic – przez nas akceptowana!
 *
No i Anton Czechow, i opowiadania – znudzona młoda żona podstarzałego męża i przystojny wojskowy („Aptekarzowa”), i wszystko dzieje się nocą… ‑ żona asesora („Bezbronna istota”), żadnemu, nawet najbardziej znienawidzonemu urzędnikowi, nie życzę spotkania z taką petentką – i dobry przykład na to, że nie tylko dzisiaj w sądach baty dostają tylko ludzie uczciwi, prawdomówni, łatwowierni… takich łatwo skazać, ku ich wielkiemu zdziwieniu („Złoczyńca”) – no i bieda straszna w dziewiętnastowiecznej Rosji, i nieszczęście dziecka z prowincji oddanego na naukę do moskiewskiego szewca… można jednak śmiać się i płakać, gdy Wańka pisze list do dziadka, a potem jak go wysyła! („Wańka”) – „Długi język” polecam nie tylko latawicom po ożenku, muszą koniecznie pilnować belki w swoim oku, bo źdźbło wytykane innym może im bokiem wyjść – i jakby odwrotna historia „Bezbronnej istoty”, tu jeden z bohaterów po prostu nie wytrzymał („Dramat”) – i co po ciemku się dzieje, gdy służąca panną i gdy ktoś się skrada, a gospodyni czujna („Po ciemku”)
Na koniec zostawiłem „Córę Albionu” i fragment rozmowy pomiędzy Octowem, co w gości do Griabowa przyjechał, żeby popić. Ja pomyślałem sobie – taki pikantny plasterek literackiej wędliny, jaki jada się raz na jakiś czas, ale za to myśli o nim niemalże, że ciągle…
‑ To nie jest kobieta, to dziewica… O kawalerach, prawdopodobnie marzy, kukła diabelska… I pachnie od niej jakąś zgnilizną. Znienawidziłem ją, bracie. Nie mogę na nią patrzeć obojętnie, kiedy spojrzy na mnie swoimi ślepiami, to się wzdrygam cały, jakbym się łokciem o kant uderzył. Także lubi łowić ryby! Spojrzyj, łowi i celebruje… Z pogardą na wszystko patrzy… Stoi, bestia, i ma świadomość, że jest człowiekiem, a więc władcą natury. A wiesz, jak się nazywa? Uilka Czarlzowna Tfajs! Tfu!... wymówić nie można.
(…)
‑ Widziałeś? – spytał, śmiejąc się, Griabow. – Ot, macie! powiada. Ach, ty koczkodanie! Tylko ze względu na dzieci trzymam tego trytona. Gdyby nie dzieci, to bym nie dopuścił jej o dziesięć wiorst do swego majątku. Nos jak u jastrzębia… A kibić!? Ta lal przypomina mi długi gwóźdź. Chce mi się, wiesz, wziąć ją, i wbić w ziemię… Poczekaj!...U mnie, zdaje się, bierze…
(…)
‑ Miss… e-e-e – zwrócił się do Angielki. – Miss Tfajs! Że wu pri… jak jej powiedzieć? Jak ci powiedzieć, żebyś zrozumiała? Posłuchaj ani… tam! Tam iść! Słyszysz?
Miss Tfajs wionęła na Griabowa pogardą i wydała dźwięk nosowy.
‑ Co? nie rozumiesz? Wynoś się stąd, mówię ci. Muszę się rozebrać, kukło diabelska. Tam idź! Tam!
Griabow pociągnął miss za rękaw, wskazał jej na krzaki i przysiadł na ziemi – miało to oznaczać: idź za krzaki i schowaj się tam.
Angielka, ruszając energicznie brwiami, wyrzekła prędko jakiś długi frazes angielski. Obywatele parsknęli śmiechem.
‑ Pierwszy raz w życiu słyszę jej głos… Nie ma co mówić, głosik!
‑ Pluń, chodźmy pić wódkę.
‑ Niemożliwe, teraz powinna się złowić… Wieczór… Co robić?
(…)

Dzielę się wrażeniami z przeczytanych lektur – takim hojny, że hej! – ale nie zapomnijcie poszukać i moich książek w księgarniach internetowych, np. dajmy na to – w sklepie „mojego” wydawnictwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...