Ogłupianie
narodu trwa w najlepsze. Wiecie, dlaczego mamy znów – po niedawnych uściskach z
Izraelem na słynnej konferencji – z Izraelem właśnie konflikt dyplomatyczny, bo
znów ktoś tam nas kopnął (słownie oczywiście)? Odpowiedź jest prosta - Polaków
dzisiaj mocarstwa poważnie nie traktują, rozgrywają ich. Tylko rządzący dzisiaj otumaniają Polaków jego misją rzekomą i silną pozycją w świecie. Polacy to przecież lubią - być wielcy i być przy tym oszukiwanymi albo i oszukiwać, w zależności od miejsca..., w jakim się właśnie znajdują.
Dzisiaj się
dowiedziałem, że właśnie piękny premier odwiedzi w ciągu dnia aż trzy województwa. A
wszystko to po to, żeby sprawdzić, jak dobrze rozwija się Polska pod panowaniem
prezesa. Trzy województwa w ciągu dnia – efektownie brzmi, efektownie wygląda,
ale czy to efektywne? Co może w ciągu dnia zrobić jedna osoba w trzech województwach?
Może się pokazać. Zgodnie z zaleceniami prezesa prowadzić kampanię. Nic konkretnego.
Bankowiec powinien to wiedzieć. No i bankowiec niedawny powinien podać koszty takiej efektowności przy zerze efektowności. To kolejny przykład, jak robią rządzący dzisiaj Polską rządzonych w wielkiego balona, a część narodu się cieszy. Cóż zrobić z tą
częścią narodu, który wierzy w te bzdety? Można na przykład się modlić, żeby
ślepi przejrzeli. Obecnie rządzący na pewno im w tym pomogą.
Człowiek,
żeby innym powiedzieć coś naprawdę ważnego, ucieka się do kłamstwa i pięknie
nazywa je fikcją. Obejrzałem ostatnio film Stanisława Jędryki „Pies na środku
drogi”. Niepełna godzinna opowieść o miłości człowieka do zwierzęcia, stracie,
bólu i ciąg dalszy… No właśnie ciąg dalszy… Nie idzie mi przecież o omówienie
treści, ale o to, że warto to obejrzeć i poznać, choć na wstępnie wiadomo, że zmyślona
historia, ale mogła się zdarzyć, może się wszędzie wydarzyć, nie tylko na
ekranie.
Tworzymy
tak fikcyjnie historie, a nawet fikcyjne światy, jakby tego za progiem było nam
za mało. A może w ten sposób chcemy z niego uciec gdzieś, tylko gdzie, nie wiadomo, więc w kłamstwo fikcją zwane?
Kłamstwo
zdefiniować można jako informację niezgodną ze stanem faktycznym. Kłamcą jest
człowiek, który przekazuje informacje niezgodne z jego przekonaniem o
rzeczywistości. Chce przy tym, aby informacje te przez innych były brane za
prawdziwe. Tyle definicja niemalże słownikowa.
Jeden z
moich znajomych zaskakuje mnie zawsze. Przy każdym spotkaniu ma dla mnie inną
opowieść o tym, gdzie pracuje - a czy pracuje w ogóle, to nie mam pojęcia. I
gubię się w tych jego opowieściach. Stałe dane u niego to żona i ilość dzieci.
Tu nie fantazjuje, ale też nie do końca, bo za każdym razem wychodzi coś nowego, coś
zupełnie innego, nierzadko sprzecznego z poprzednim przekazem. Dotyczy to głównie tego, co u jego
dzieci. Jak on - raz robią to, to znów tego nie robią, tylko zupełnie co innego niż powinni... To jedyny mitoman, którego znam osobiście. Zanim się odezwie, wiem –
nudno na pewno nie będzie. Te zmyślone historie nikomu nie szkodzą. Ja udaję
przy tym, że bardzo poważnie podchodzę do słów jego, zadaję pytania, dociekam
szczegółów, a on bez zastanowienia sypie nowymi danymi - jak to mówią – z rękawa.
Niektóry
psychologowie twierdzą, iż w życiu bywają takie sytuacje, że bardziej
„humanitarnie” jest prawdy nie mówić, lepiej ją przemilczeć, a gdy się nie da –
skłamać. Bartłomiej Stolarczyk twierdzi nawet, że drobne kłamstwa są dla nas
niczym tarcza, dzięki której czujemy się bezpieczniej. To świetnie pasuje do
sytuacji w kraju – może rządzący kłamiąc, dbają o wyborców, bo gdyby ci ostatni poznali prawdę o pierwszych, pogodzili się z prawdą, to niejedną duszę Abraham musiałby przyjąć.
Do
wierzących i chodzących systematycznie do kościoła teraz, czyli nie do takich
niedowiarków jak ja. Idziemy do kościoła – pełni miłości bliźniego idziemy do
kościoła, bo tak tylko chyba można. Po co w innym razie? Wchodzimy do kościoła,
oczyszczamy się wodą – niech wszystkie pieprzone grzechy zmyje z nas woda
święcona. Idziemy powoli nawą, szukamy wolnego miejsca, o, jest wolne miejsce,
ale.., no właśnie w tej ławce siedzi bliźni – znamy dobrze drania, kawał
najgorszego, a tu proszę, w kościółku. Siadamy przy bliźnim, modlimy się za
niego, a gdy przychodzi do tego, żeby mu pokój przekazać, to rączka i uśmiech
miły, tak z serca, z duszy szczerze, najszczerzej jak potrafimy. A potem
patrzymy, bliźni do komunii zapala – gdzie, ku.., myślimy, gdzie ty tam, koniec
świata… Tak właśnie myślimy? W kościele tak nie wolno! W życiu tak nie wolno! A
może czujemy radość, że ten grzesznik nam znany nawrócił się był właśnie? Przez
cały czas szczerze kochamy tego bliźniego, gdy jesteśmy w kościele? Czy przy
nim nie siadamy? Może wolimy postać i nie za blisko takich, żeby nie podawać im
ręki – pokój z tobą – w cholerę – lepiej postoję z boku!
Czy my w
ogóle myślimy o takich właśnie sprawach, gdy do kościółka bieżymy i w nim
klęczymy pokornie?
Ja
przyznaję – ostatnio – wyszedłem w połowie mszy. Nie będę się oszukiwał –
pomyślałem sobie. Ksiądz mnie kazaniem wkurzył – gadał jak pijany. Dzielił
ludzi na naszych i niegodnych zbawienia. Raz go zripostowałem – w myślach
oczywiście. A potem przyłożyłem dość siarczystą myślą. I wtedy zrozumiałem, że
ja się oszukuję, że lepiej dla wszystkich będzie, gdy wyjdę na zewnątrz. I
wyszedłem sobie na groby najbliższych, i tam się pomodliłem najlepiej, jak
umiałem. Ale już nie pamiętam czy za księdza też.
Czy my do
świątyni walimy po to, żeby się modlić, żeby się oczyścić, żeby się z bliźnim
jednać? Choć z bliźnim to trzeba być w zgodzie zanim do ołtarza... Czy może tam idziemy, żeby się promować jako dobry wyznawca, wierny
sługa Kościoła? Czy nie jest tak – inni idą, to ja też powinienem, ale jak się ubiorę, to im szczęka opadnie, a jak się uczeszę, to żadna mi nie dorówna albo
tamta przyszła, jak na dyskotekę… latawica, w mordę!
Wiem, że
strasznie rzadko widać mnie w kościele, ale po co udawać, że właśnie pałam
miłością!
Ależ to
takie niewinne, takie nieświadome, takie, w sumie, normalne, te niezauważalne wręcz przez innych kłamstewka.
Po co się tym przejmować?! I o to właśnie idzie Księciu tego świata – Nie przejmujcie
się ludzie takimi pierdołami!
Prawda - dziwnie dzisiaj wyglądałby ten grzesznik ewangeliczny, który uznał, że nie jest
godzien wejść do świątyni, tylko stał w przedsionku, bił się szczerze w piersi,
o wybaczenie prosił!
Na ile my sami
chcemy być okłamywani?
Na ile nas okłamują, choć tego nie chcemy?
Perfidia i nieświadomość
zdają się być podstawą wszelkiego rodzaju kłamstwa, o grzechu nie wspominam, ale mamy czas…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz