Wierzący powinni myśleć, że wszystko poukładane, a
do nas tylko należy biernie wierzyć i czekać? Czy może szarpać się, szukać czy
może koniecznie błądzić po manowcach zwątpienia? A może całą ziemię trzeba
koniecznie obejść, żeby tuż za progiem odnaleźć cenną perłę i odpocząć po
trudach? Już pachnie literaturą! Jeśli już jest niedziela, a przecież jest, to koniecznie
religia – koniecznie książka religijna, albo bardziej dokładnie – książka o religii.
– Nie będę przecież polecał czytania Biblii w niedzielę, bo to się samo rozumie
w katolickim narodzie. W dodatku nie tylko w niedzielę, ale i w dni powszednie!
No jak, katolicy, mam rację czy nie?! A ja Schopenhauera dzisiaj proponuję. Ten
filozof z Gdańska (1788 – 1860), co do Frankfurtu nad Menem się przeniósł był i umarł tam,
może podnieść ciśnienie polskim katolikom. Nie tylko zresztą polskim –
katolikom w ogóle. Jego rozprawę O religii. Dialog, pewnie wielu zna.
No to tym, co ją znają, przypomnę fragmenty, a tym, co jeszcze nie, powiem –
przeczytajcie.
Trzeba koniecznie zaznaczyć, że Schopenhauer jest
przedstawicielem pesymizmu w filozofii. Może właśnie dlatego, że pesymista
straszny, tak ostro poczyna sobie z religią. Można rzec – prowokator – ale ja
takich lubię – takie ostre podejście mobilizuje mnie do myślenia, szukania,
utwierdzania się w wierze. Zresztą powiedzcie szczerze czy Jezus z Nazaretu, a
potem Chrystus, nie był prowokatorem? Nie prowokował kapłanów i ślepo
wierzących w Zakon? Nie ma nowego bez takich ludzi jak Schopenhauer i nie ma co
się ciskać, tylko próbować zrozumieć. A jeśli nie pasuje, to odeprzeć
twierdzenia, ale argumentami, a nie ogniem i mieczem.
Twórcy religii i filozofowie na to
przychodzą na świat, by człowieka z odrętwienia otrząsnąć i wskazać mu na
wzniosłe znaczenie bytu: filozofowie czynią to dla niewielu wybranych, twórcy
religii dla wszystkich, dla ludzkości w ogóle.
I co, nie można się zgodzić? Gorzej z tym, co poniżej.
… religie są podobne do robaczków
świętojańskich – świecą tylko w ciemności. Pewien stopień ciemnoty jest
warunkiem religii, żywiołem, w którym może żyć. Lecz gdy tylko astronomia,
nauki przyrodnicze, geologia, historia, geografia i wreszcie królowa nauk,
filozofia, rozbłysną światłem i rozproszą ciemności, wnet każda na cudach
opierająca się religia upadnie, a filozofia zajmie jej miejsce.
Trochę się uśmiechnąłem, czytając ten fragment. Tak jak
przekonany jest Schopenhauer, że religia upadnie, tak równie wierzy, że filozofia
zwycięży. Szkoda, że nie żyje – pomyślałem sobie – chętnie bym go zapytał: W
czym lepsza filozofia od religii którejś? Dlaczego filozofia ma przetrwać,
religia – upaść? Bo – powiedziałby – oświecenie, oświecenie ciemności, w jakich
szamocze się człowiek, to dzięki filozofii. A czyż religia ciemności człowieka nie rozświetla?
Fajnie by się gadało z takim Schopenhauerem!
No, ale skoro o książce filozofa, niech filozof mówi.
Przedmiotem filozofii jako nauki wcale
nie jest to, w co powinno się lub w co można „wierzyć”, lecz tylko to, co można
„wiedzieć”. Chociażby wiedza nie zgadzała się z artykułami wiary, nie
poniosłaby ta ostatnia przez to szkody, albowiem dlatego jest wiarą, że uczy
tego, czego nie można wiedzieć. Bo gdyby można jej artykuły rozumem pojąć,
byłaby zbyteczna i śmieszna, jak zbyteczne i śmieszne byłoby, gdyby ktoś
usiłował stworzyć artykuły wiary dla matematyki.
Tu można by zarzucić, że wiara wprawdzie
uczy więcej i wiele więcej aniżeli filozofia, lecz nic takiego, czego by nie
można pogodzić z wynikami filozofii; tak, zaprawdę, lecz wiedza składa się z
twardszego materiału niż wiara, tak że gdy obydwie zderzą się, wiara się
kruszy.
W każdym razie wiara i wiedza są to
rzeczy zasadniczo różne, które dla swego własnego dobra powinny się trzymać z
dala jedna od drugiej i kroczyć każda drogą, wcale nie zważając na siebie.
Ja wiem, Arthurze, że gdy mówię – wierzę! – wcale nie muszę
wiedzieć, a gdy – wiem! – mówię – to wiedzieć powinienem, żeby na kłamcę nie
wyjść. Ale w mojej mózgowni jedno drugiemu nie przeczy – uzupełnia się
świetnie, nie wiem, jak to nazwać. Powiem – jest – i koniec!
Znów trzeba głos oddać głównemu lektorowi.
Objawienie
Pokolenia powstają i mijają w szybkim
następstwie, a jednostki wśród trwogi i cierpienia biegną prosto w ramiona
śmierci. przy tym bezustannie pytają: dlaczego? skąd? co znaczy cała
tragikomedia życia? – i wyciągają błagalnie ramiona ku niebu o odpowiedź. Lecz
niebo milczy. Za to mnichy przynoszą objawienia.
(…)
Ludzie jednak mają tę słabość, że
chętniej wierzą innym, powołującym się na natchnienia nadprzyrodzone, aniżeli
własnej głowie. Gdy zresztą zważymy nadzwyczaj wielką różnicę intelektualną
pomiędzy człowiekiem a człowiekiem, to dojdziemy do przekonania, że myśli
jednego snadnie mogą uchodzić za objawienie dla drugiego.
Tajemnicą i paradoksem mnichów
wszystkich krajów i czasów, czy nazwiemy ich wyznawcami braminizmu czy
mahometanami, czy buddystami, czy chrześcijanami, jest głęboka znajomość
psychiki ludzkiej. Poznali oni i ocenili siłę i żywotność potrzeby
metafizycznej człowieka, i rozgłaszają, że posiadają możność jej zaspokojenia,
gdyż w drodze łaski nadprzyrodzone otrzymali rozwiązanie zagadki. Gdy ludzie
raz im uwierzyli, stają się ich potulnymi owieczkami. Roztropniejsi z
panujących zawierają z nimi sojusz, inni podlegają ich rządom. Gdy jednak, jako
wyjątek nad wyjątkami, filozof zasiądzie na tronie, wtenczas następuje niemiły
rozdźwięk.
(…)
Chrześcijaństwo
Chrześcijaństwo wyparło religię starożytnych Greków i
Rzymian.
Drugą religią wypartą przez
chrześcijaństwo była religia żydowska. Jej prymitywne i przyziemne zasady
zostały przez chrześcijaństwo uszlachetnione i ujęte w alegorię. W ogólności
duszą chrześcijaństwa jest alegoria albo misterium, bo co w rzeczach
literackich nazywamy alegorią, to w religii ma nazwę tajemnicy (misterium).
(…)
Tłumom niezdolnym pojąć prawdy
bezpośredniej, niepodobna dać nic innego, jak piękną alegorię, podręcznik
praktyczny postępowania w życiu i kotwicę pociechy i nadziei. W takiej religii
konieczna jest przemieszka absurdu jako wskaźnik alegoryczności. Gdybyśmy
chcieli pojąć dogmatykę chrześcijańską dosłownie, Voltaire’owi musielibyśmy
przyznać słuszność. Natomiast pojęta alegorycznie, jest ona świętym mitem,
środkiem, za pomocą którego uprzystępnia się tłumowi prawdy, których by inaczej
nigdy nie pojął.
(…)
Nawet twierdzenie Kościoła, że w
dogmatach religii rozum jest niekompetentny, ślepy i niepowołany, znaczy w
gruncie tylko, że rzeczone dogmaty są natury alegorycznej (…) Absurdy w
dogmacie są oznaką mityczności i alegoryczności, chociaż w wypadku, jaki nas
zajmuje, pochodzą one z usiłowań połączenia dwóch tak różnorodnych systemów jak
Stary i Nowy Testament. Alegoryczność nauki chrześcijańskiej (…) Ostatecznie
ukończona została przez Augustyna, który najgłębiej wniknął w ducha
chrześcijaństwa i mógł potem ująć tę naukę w systematyczną całość i uzupełnić
braki i luki. A zatem nauka Augustyna, potem przyjęta także przez Lutra, jest
chrześcijaństwem czystym i doskonałym, nie zaś chrześcijaństwem pierwotnym, jak
mniemają dzisiejsi protestanci, którzy „objawienie” biorą dosłownie i
ześrodkowują wszystko w jednej osobie – albowiem nie zarodek, lecz owoc służy
jako pokarm. Złą stroną wszystkich religii pozostanie to, że nie mogą otwarcie
przyznać się do alegoryczności i dlatego są zmuszone z pełną powagą głosić swe
nauki jako prawdziwe w znaczeniu dosłownym, a to daje powód do bezustannego
łudzenia ludzkości, co jest oczywiście złe. Co gorsza, z czasem fałsz ich
wychodzi na jaw – wtedy giną. Dlatego byłoby lepiej od razu przyznać się do
alegoryczności.
Wiadomo, autor tych słów to XIX wiek i to pojmowanie zarówno
religii, jak i filozofii trzeba odnosić do tamtego czasu. Dzisiaj już na
śmieszność naraziłby się, gdyby powiedział to:
Gdyby mnie tubylec z głębokiej Azji zapytał,
co to jest Europa, odpowiedziałbym mu: Jest to część świata, której mieszkańcy
są opętani nieprawdopodobną i szaloną myślą, że urodzenie człowieka jest jego
absolutnym początkiem i że powstał z niczego.
A przecież powiedział. Później jeszcze o tym, że diabeł w chrześcijaństwie jest osobą konieczną jako figura kontrastowa dla Boga. I
wychodzi na to, że Jehowa jest odmianą Ormuzda, a Szatan jego nieodłącznym
towarzyszem „zabaw” – Arymanem, a Ormuzd sam zaś jest odmianą Indry.
Chrześcijaństwo natomiast nie jest, jak inne religie, czystą nauką. Jest
opowieścią tworzącą dogmat. Inne religie mają wprawdzie historyczny dodatek –
biografie – lecz nie tworzą, jak chrześcijaństwo, dogmatu.
Wyższość buddyzmu i braminizmu nad
chrześcijaństwem wywodzi Schopenhauer w odniesieniu do znaczenia, jakie w tych
religiach maja zwierzęta. Natomiast chrześcijańskie nauczanie o boskim
przyzwoleniu panowania nad zwierzętami prowadzi nierzadko do katastrofy dla
tych ostatnich.
Błogie skutki takich nauk odczuwamy po
dziś dzień, gdyż weszły one do chrześcijaństwa, o którym powinno by się raz
przestać mówić, że posiada najwznioślejszą etykę. Jego etyka jest wielce
niedoskonała przez to, że ogranicza swoje przepisy tylko do człowieka i
pozbawia zwierzę wszelkich praw. Z tego powodu policja musi zastępować religię
w ochranianiu zwierząt przed barbarzyńskim i brutalnym tłumem… Spojrzyjmy
natomiast na nasz chrześcijański tłum, z jaką o pomstę do nieba wołającą
niegodziwością obchodzi się ze zwierzętami, które zupełnie bez celu dręczy lub
zabija jedynie dla przyjemności zabijania; dla dogodzenia własnemu podniebieniu
męczy je i poddaje najwyszukańszym torturom, a konie swoje na starość zmusza do
najcięższej pracy, aby każdą cząstkę ich siły jak najdokładniej wyzyskać.
Zaiste można by twierdzić: ludzie są szatanami świata, a zwierzęta duszami
dręczonymi. To są skutki instalacji pierwszych ludzi w raju. Na tłum można
wywrzeć wpływy tylko przez użycie sił lub przez religię, a w tym wypadku
chrześcijaństwa haniebnie nie dopisuje. Słyszałem od osoby wiarygodnej, że
pewien pastor, proszony, aby wygłosił kazanie przeciw dręczeniu zwierząt,
odpowiedział, że mimo najlepszej chęci, nie potrafiłby tego uczynić, gdyż nie
znajduje w Piśmie Świętym żadnego punktu oparcia. Pastor ten był uczciwy i szczery.
(…)
Już czas najwyższy, aby Europa zerwała
z żydowskim poglądem na świat, przynajmniej co do zwierząt, i aby praistotę,
która, jak w nas, tak samo żyje we wszystkich zwierzętach, uznała i uszanowała.
(…)
Gdy prosta i nieulegającą wątpliwości
prawda, że zwierzęta istotnie są tym samym, czym człowiek, rozejdzie się między
ludem, zwierzęta nie będą już zdane na łaskę lub niełaskę zbydlęconego parobka
i pierwszemu lepszemu lekarzynie nie będzie wolno swej ignorancji doświadczać
na zwierzętach w najokrutniejszy sposób.
Tu chyba jednak trzeba przyznać rację naszemu (urodzonemu w Gdańsku!)
filozofowi. Minęło dwieście lat, a w stosunku człowieka do zwierząt w świecie chrześcijańskim
niewiele się zmieniło, a może i się zmieniło, ale nie na lepsze. Ostatnie medialne
sensacje, nie myślę tylko o Polsce, pokazują jasno, jak traktujemy zwierzęta. A
karma – jak wiemy wraca – dobrze, że nie zbiorowo!
Na razie wystarczy rozmowy o religii. Czeka nas druga odsłowna.
Nie ma co jednak gonić.
Wierząc świadomie, uznaję, że nie znam obiektu wiary – w innym
bowiem przypadku grzeszyłbym pychą zbytnią!
A Vangelis z Piękną Planetą Ziemia będzie dobrym dodatkiem do tego, com napisał!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz