10 lutego 2019

Wierząc świadomie, przyznaję...


Wierzący powinni myśleć, że wszystko poukładane, a do nas tylko należy biernie wierzyć i czekać? Czy może szarpać się, szukać czy może koniecznie błądzić po manowcach zwątpienia? A może całą ziemię trzeba koniecznie obejść, żeby tuż za progiem odnaleźć cenną perłę i odpocząć po trudach? Już pachnie literaturą! Jeśli już jest niedziela, a przecież jest, to koniecznie religia – koniecznie książka religijna, albo bardziej dokładnie – książka o religii. – Nie będę przecież polecał czytania Biblii w niedzielę, bo to się samo rozumie w katolickim narodzie. W dodatku nie tylko w niedzielę, ale i w dni powszednie! No jak, katolicy, mam rację czy nie?! A ja Schopenhauera dzisiaj proponuję. Ten filozof z Gdańska (1788 – 1860), co do Frankfurtu nad Menem się przeniósł był i umarł tam, może podnieść ciśnienie polskim katolikom. Nie tylko zresztą polskim – katolikom w ogóle. Jego rozprawę O religii. Dialog, pewnie wielu zna. No to tym, co ją znają, przypomnę fragmenty, a tym, co jeszcze nie, powiem – przeczytajcie.

Trzeba koniecznie zaznaczyć, że Schopenhauer jest przedstawicielem pesymizmu w filozofii. Może właśnie dlatego, że pesymista straszny, tak ostro poczyna sobie z religią. Można rzec – prowokator – ale ja takich lubię – takie ostre podejście mobilizuje mnie do myślenia, szukania, utwierdzania się w wierze. Zresztą powiedzcie szczerze czy Jezus z Nazaretu, a potem Chrystus, nie był prowokatorem? Nie prowokował kapłanów i ślepo wierzących w Zakon? Nie ma nowego bez takich ludzi jak Schopenhauer i nie ma co się ciskać, tylko próbować zrozumieć. A jeśli nie pasuje, to odeprzeć twierdzenia, ale argumentami, a nie ogniem i mieczem.
Twórcy religii i filozofowie na to przychodzą na świat, by człowieka z odrętwienia otrząsnąć i wskazać mu na wzniosłe znaczenie bytu: filozofowie czynią to dla niewielu wybranych, twórcy religii dla wszystkich, dla ludzkości w ogóle.
I co, nie można się zgodzić? Gorzej z tym, co poniżej.
… religie są podobne do robaczków świętojańskich – świecą tylko w ciemności. Pewien stopień ciemnoty jest warunkiem religii, żywiołem, w którym może żyć. Lecz gdy tylko astronomia, nauki przyrodnicze, geologia, historia, geografia i wreszcie królowa nauk, filozofia, rozbłysną światłem i rozproszą ciemności, wnet każda na cudach opierająca się religia upadnie, a filozofia zajmie jej miejsce.
Trochę się uśmiechnąłem, czytając ten fragment. Tak jak przekonany jest Schopenhauer, że religia upadnie, tak równie wierzy, że filozofia zwycięży. Szkoda, że nie żyje – pomyślałem sobie – chętnie bym go zapytał: W czym lepsza filozofia od religii którejś? Dlaczego filozofia ma przetrwać, religia – upaść? Bo – powiedziałby – oświecenie, oświecenie ciemności, w jakich szamocze się człowiek, to dzięki filozofii. A czyż religia ciemności człowieka nie rozświetla? Fajnie by się gadało z takim Schopenhauerem!
No, ale skoro o książce filozofa, niech filozof mówi.
Przedmiotem filozofii jako nauki wcale nie jest to, w co powinno się lub w co można „wierzyć”, lecz tylko to, co można „wiedzieć”. Chociażby wiedza nie zgadzała się z artykułami wiary, nie poniosłaby ta ostatnia przez to szkody, albowiem dlatego jest wiarą, że uczy tego, czego nie można wiedzieć. Bo gdyby można jej artykuły rozumem pojąć, byłaby zbyteczna i śmieszna, jak zbyteczne i śmieszne byłoby, gdyby ktoś usiłował stworzyć artykuły wiary dla matematyki.
Tu można by zarzucić, że wiara wprawdzie uczy więcej i wiele więcej aniżeli filozofia, lecz nic takiego, czego by nie można pogodzić z wynikami filozofii; tak, zaprawdę, lecz wiedza składa się z twardszego materiału niż wiara, tak że gdy obydwie zderzą się, wiara się kruszy.
W każdym razie wiara i wiedza są to rzeczy zasadniczo różne, które dla swego własnego dobra powinny się trzymać z dala jedna od drugiej i kroczyć każda drogą, wcale nie zważając na siebie.
Ja wiem, Arthurze, że gdy mówię – wierzę! – wcale nie muszę wiedzieć, a gdy – wiem! – mówię – to wiedzieć powinienem, żeby na kłamcę nie wyjść. Ale w mojej mózgowni jedno drugiemu nie przeczy – uzupełnia się świetnie, nie wiem, jak to nazwać. Powiem – jest – i koniec!
Znów trzeba głos oddać głównemu lektorowi.
Objawienie
Pokolenia powstają i mijają w szybkim następstwie, a jednostki wśród trwogi i cierpienia biegną prosto w ramiona śmierci. przy tym bezustannie pytają: dlaczego? skąd? co znaczy cała tragikomedia życia? – i wyciągają błagalnie ramiona ku niebu o odpowiedź. Lecz niebo milczy. Za to mnichy przynoszą objawienia.
(…)
Ludzie jednak mają tę słabość, że chętniej wierzą innym, powołującym się na natchnienia nadprzyrodzone, aniżeli własnej głowie. Gdy zresztą zważymy nadzwyczaj wielką różnicę intelektualną pomiędzy człowiekiem a człowiekiem, to dojdziemy do przekonania, że myśli jednego snadnie mogą uchodzić za objawienie dla drugiego.
Tajemnicą i paradoksem mnichów wszystkich krajów i czasów, czy nazwiemy ich wyznawcami braminizmu czy mahometanami, czy buddystami, czy chrześcijanami, jest głęboka znajomość psychiki ludzkiej. Poznali oni i ocenili siłę i żywotność potrzeby metafizycznej człowieka, i rozgłaszają, że posiadają możność jej zaspokojenia, gdyż w drodze łaski nadprzyrodzone otrzymali rozwiązanie zagadki. Gdy ludzie raz im uwierzyli, stają się ich potulnymi owieczkami. Roztropniejsi z panujących zawierają z nimi sojusz, inni podlegają ich rządom. Gdy jednak, jako wyjątek nad wyjątkami, filozof zasiądzie na tronie, wtenczas następuje niemiły rozdźwięk.
(…)
Chrześcijaństwo
Chrześcijaństwo wyparło religię starożytnych Greków i Rzymian.
Drugą religią wypartą przez chrześcijaństwo była religia żydowska. Jej prymitywne i przyziemne zasady zostały przez chrześcijaństwo uszlachetnione i ujęte w alegorię. W ogólności duszą chrześcijaństwa jest alegoria albo misterium, bo co w rzeczach literackich nazywamy alegorią, to w religii ma nazwę tajemnicy (misterium).
(…)
Tłumom niezdolnym pojąć prawdy bezpośredniej, niepodobna dać nic innego, jak piękną alegorię, podręcznik praktyczny postępowania w życiu i kotwicę pociechy i nadziei. W takiej religii konieczna jest przemieszka absurdu jako wskaźnik alegoryczności. Gdybyśmy chcieli pojąć dogmatykę chrześcijańską dosłownie, Voltaire’owi musielibyśmy przyznać słuszność. Natomiast pojęta alegorycznie, jest ona świętym mitem, środkiem, za pomocą którego uprzystępnia się tłumowi prawdy, których by inaczej nigdy nie pojął.
(…)
Nawet twierdzenie Kościoła, że w dogmatach religii rozum jest niekompetentny, ślepy i niepowołany, znaczy w gruncie tylko, że rzeczone dogmaty są natury alegorycznej (…) Absurdy w dogmacie są oznaką mityczności i alegoryczności, chociaż w wypadku, jaki nas zajmuje, pochodzą one z usiłowań połączenia dwóch tak różnorodnych systemów jak Stary i Nowy Testament. Alegoryczność nauki chrześcijańskiej (…) Ostatecznie ukończona została przez Augustyna, który najgłębiej wniknął w ducha chrześcijaństwa i mógł potem ująć tę naukę w systematyczną całość i uzupełnić braki i luki. A zatem nauka Augustyna, potem przyjęta także przez Lutra, jest chrześcijaństwem czystym i doskonałym, nie zaś chrześcijaństwem pierwotnym, jak mniemają dzisiejsi protestanci, którzy „objawienie” biorą dosłownie i ześrodkowują wszystko w jednej osobie – albowiem nie zarodek, lecz owoc służy jako pokarm. Złą stroną wszystkich religii pozostanie to, że nie mogą otwarcie przyznać się do alegoryczności i dlatego są zmuszone z pełną powagą głosić swe nauki jako prawdziwe w znaczeniu dosłownym, a to daje powód do bezustannego łudzenia ludzkości, co jest oczywiście złe. Co gorsza, z czasem fałsz ich wychodzi na jaw – wtedy giną. Dlatego byłoby lepiej od razu przyznać się do alegoryczności.
Wiadomo, autor tych słów to XIX wiek i to pojmowanie zarówno religii, jak i filozofii trzeba odnosić do tamtego czasu. Dzisiaj już na śmieszność naraziłby się, gdyby powiedział to:
Gdyby mnie tubylec z głębokiej Azji zapytał, co to jest Europa, odpowiedziałbym mu: Jest to część świata, której mieszkańcy są opętani nieprawdopodobną i szaloną myślą, że urodzenie człowieka jest jego absolutnym początkiem i że powstał z niczego.
A przecież powiedział. Później jeszcze o tym, że diabeł w chrześcijaństwie jest osobą konieczną jako figura kontrastowa dla Boga. I wychodzi na to, że Jehowa jest odmianą Ormuzda, a Szatan jego nieodłącznym towarzyszem „zabaw” – Arymanem, a Ormuzd sam zaś jest odmianą Indry. Chrześcijaństwo natomiast nie jest, jak inne religie, czystą nauką. Jest opowieścią tworzącą dogmat. Inne religie mają wprawdzie historyczny dodatek – biografie – lecz nie tworzą, jak chrześcijaństwo, dogmatu.
Wyższość buddyzmu i braminizmu nad chrześcijaństwem wywodzi Schopenhauer w odniesieniu do znaczenia, jakie w tych religiach maja zwierzęta. Natomiast chrześcijańskie nauczanie o boskim przyzwoleniu panowania nad zwierzętami prowadzi nierzadko do katastrofy dla tych ostatnich.
Błogie skutki takich nauk odczuwamy po dziś dzień, gdyż weszły one do chrześcijaństwa, o którym powinno by się raz przestać mówić, że posiada najwznioślejszą etykę. Jego etyka jest wielce niedoskonała przez to, że ogranicza swoje przepisy tylko do człowieka i pozbawia zwierzę wszelkich praw. Z tego powodu policja musi zastępować religię w ochranianiu zwierząt przed barbarzyńskim i brutalnym tłumem… Spojrzyjmy natomiast na nasz chrześcijański tłum, z jaką o pomstę do nieba wołającą niegodziwością obchodzi się ze zwierzętami, które zupełnie bez celu dręczy lub zabija jedynie dla przyjemności zabijania; dla dogodzenia własnemu podniebieniu męczy je i poddaje najwyszukańszym torturom, a konie swoje na starość zmusza do najcięższej pracy, aby każdą cząstkę ich siły jak najdokładniej wyzyskać. Zaiste można by twierdzić: ludzie są szatanami świata, a zwierzęta duszami dręczonymi. To są skutki instalacji pierwszych ludzi w raju. Na tłum można wywrzeć wpływy tylko przez użycie sił lub przez religię, a w tym wypadku chrześcijaństwa haniebnie nie dopisuje. Słyszałem od osoby wiarygodnej, że pewien pastor, proszony, aby wygłosił kazanie przeciw dręczeniu zwierząt, odpowiedział, że mimo najlepszej chęci, nie potrafiłby tego uczynić, gdyż nie znajduje w Piśmie Świętym żadnego punktu oparcia. Pastor ten był uczciwy i szczery.
(…)
Już czas najwyższy, aby Europa zerwała z żydowskim poglądem na świat, przynajmniej co do zwierząt, i aby praistotę, która, jak w nas, tak samo żyje we wszystkich zwierzętach, uznała i uszanowała.
(…)
Gdy prosta i nieulegającą wątpliwości prawda, że zwierzęta istotnie są tym samym, czym człowiek, rozejdzie się między ludem, zwierzęta nie będą już zdane na łaskę lub niełaskę zbydlęconego parobka i pierwszemu lepszemu lekarzynie nie będzie wolno swej ignorancji doświadczać na zwierzętach w najokrutniejszy sposób.
Tu chyba jednak trzeba przyznać rację naszemu (urodzonemu w Gdańsku!) filozofowi. Minęło dwieście lat, a w stosunku człowieka do zwierząt w świecie chrześcijańskim niewiele się zmieniło, a może i się zmieniło, ale nie na lepsze. Ostatnie medialne sensacje, nie myślę tylko o Polsce, pokazują jasno, jak traktujemy zwierzęta. A karma – jak wiemy wraca – dobrze, że nie zbiorowo!
Na razie wystarczy rozmowy o religii. Czeka nas druga odsłowna. Nie ma co jednak gonić.
Wierząc świadomie, uznaję, że nie znam obiektu wiary – w innym bowiem przypadku grzeszyłbym pychą zbytnią! 
A Vangelis z Piękną Planetą Ziemia będzie dobrym dodatkiem do tego, com napisał!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...