Wiecie,
że fajnie jest czasem niedomagać na zdrowiu? Weźmy na przykład mnie, pomimo okularów, niedowidzę i już. Ale to całkiem fajnie, bo często nie mogę
skojarzyć twarzy wielu smutasów, którzy nie mają siły odpowiedzieć na „witam”,
jakieś serdeczne „dzień dobry” czy choćby skinienie głowy. No i się wtedy
cieszę, naprawdę – nawet się cieszę – z tego mojego strasznego niedowidzenia
astygmatycznego.
A przecież jest tyle
słońca, tyle wiosny wokół, to trzeba się tym podzielić z bliźnim spotkanym na
drodze. Kurde, tak krótko żyjemy, jesteśmy tutaj na chwilę, a tyle często w nas
smutku! Może niektórzy myślą, że będą żyć dwieście lat i jeszcze będą czas
mieli uśmiechnąć się do innych?
Medal ma zawsze dwie
strony i trzeba być obiektywnym. Dzisiaj po takim „radosnym” spotkaniu ze
smutną młodą mamą, co wózek popychała (pewnie ze swoją pociechą). A może ty
była opiekunka? No i co z tego? I tak była strasznie smutna. A może aż tak
wstydliwa, że zapomniała zupełnie o uśmiechu w słońcu.
No i po tym spotkaniu
zapalam dalej z buta, a że niedowidzę, to słucham uważnie i z tego mojego
słuchania wychodzi, jak nic, że ktoś mnie zaraz rowem rozjedzie „od tyłu”. W
ostatniej chwili, hop – odwracam się szybko – a tu znajomy się śmieje od ucha do ucha. Pogadaliśmy chwilę i każdy w swoją stronę.
Wesołe przywitanie z
innym rowerzystą.
Po chwili zapala
młodzieniec na swoim jednośladzie. Nie poznaję z daleka, kto tak zapiernicza i
nie wiem do teraz, kto tak zapierniczał. Pamiętał tylko tyle, że krzyknął mi:
Dzień dobry! Krzyknął to bardzo wesoło i pognał przed siebie w dal. Musiałem krzyknąć, żeby moja wesoła odpowiedź dotarła do pędzącego. Myślę, że usłyszał.
I jeszcze przed
dojściem do domu jeden rowerzysta, tym razem w podeszłym wieku, zapala na swoim
rowerze. Ustępuję mu z drogi, wołam: „Dzień dobry” i w nogi, bo tak mi się
przyglądał, że myślę - zaraz mi walnie! Ale po kilku krokach słyszę: Przepraszam czy ja dobrze poznałem?
Przedstawiam się grzecznie, z uśmiechem, podchodzimy do siebie i ten starszy
pan mówi: ‑ Wie pan, ja niedowidzę.
‑ No to jesteśmy w domu
– odpowiadam wesoło – bo ja też słabo widzę, choć noszę okulary.
Pogadaliśmy trochę i
każdy w swoją drogę.
I tyle słońca nagle się więcej zrobiło, że ja, jak szczęśliwy, choć niedowidzący kret –
po omacku – docieram do domu albo jakiś gacek dosłownie lecę radośnie.
A propos tego gacka –
ja lubię nietoperze. Dziś w nocy byłem sobie uciekłem cichutko na balkon i tam
się oddaję zgubnemu nałogowi. Palę sobie spokojnie, a niebo takie gwiaździste,
od razu Kant mi się przypomniał z moralnym prawem we mnie, zadzieram głowę, namierzam Wielką Niedźwiedzicę i próbuję Małą…, a tu nagle ‑ szuuu! –
skubany, przeleciał obok chyba z prędkością światła. A później się
uśmiechnąłem, bo przecież wszyscy wiemy, że gacek to jest lotnik – żaden tam Dedal
czy Ikar!
Wracam do tematu – tak
sobie teraz myślę – co tym smutnym szkodzi? Może za dużo słońca? Może, że ptaki
śpiewają? A może to przez drzewa, które tak pięknie kwitną? Może im dobre
zdrowie przysparza tyle smutku? Może spokojny mąż? A może dobra żona? Może
spokojne dzieci? A może nadmiar pieniędzy?
Nie wiem, co może im
być – mają żal do mnie? Wcale bym się nie zdziwił, bo ja też mam do kilku. Ale
ja nawet jeśli komuś nie mówię: „Dzień dobry”, bo jest takich ludzi trochę, to i tak
się śmieję, po prostu idę i rżę, jak głupi do słońca. A im, jak mi się zdaje, coś
musiało zaszkodzić!
PS
Cholera, włączyłem TV.
Planują
kolejną komisję!
I weź tu się śmiej, człowieku!
Nie napiszę nic więcej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz