Zwierzyłem się kilka
dni temu przyjacielowi, że nie czuję wewnętrznej radości z prowadzenia tej
kampanii wyborczej. A przecież ja tak lubię walczyć! Pewnie stąd ten smutek, że
zupełnie inne były plany i umowy, a inaczej wyszło, bo iluś moich znajomych tak
bardzo się zmieniło w tak krótkim czasie, e trudno to zrozumieć. Trudno też
zrozumieć to, w imię czego te zmiany i ku czemu zmierzają. To, czego ostatnio
doświadczam, nie mieści się w moim kanonie wartości.
Patrząc na listy
kandydatów, widzę, jak pięknie połączyli siły ci, co wczoraj byli moimi
zagorzałymi wrogami i świętowali hucznie wygraną nowego wodza (dzisiaj mają
go…) z tymi, co wczoraj stali murem za mną i rozpaczali w żałobie po mojej
przegranej – teraz ramię w ramię z moimi wrogami startują przeciwko mnie,
uśmiechając się przy tym i licząc jednocześnie, że wyborcy zapomną o tym, kim
byli wczoraj i co wczoraj głosili.
Pomyślałem sobie, że
dla tych ludzi zdradzić swoich wyborców to bardzo prosta sprawa. ja tego pojąć
nie mogę i nawet nie chcę pojąć!
I mała dygresja – Czyż
może człowiek kroczący w procesji i dzierżący w rękach jeden z kościelnych
sztandarów powiedzieć, że nie jest chrześcijaninem, że nie jest katolikiem? Nie
może też krzyczeć człowiek, że jest bezpartyjny, a startuje w wyborach pod
partyjnym sztandarem! Jeśli natomiast tak mówi – na dwóch ramionach płaszcz
nosi!
Z list kandydatów
widać, kto z wyborcami pogrywa, kto wyborców rozgrywa i nieczysto gra. To tylko
początek kampanii! Co będzie w trakcie, na końcu?
Wczoraj uczestniczyłem
w ciekawej rozmowie. Mój opozycjonista stanowczo powiedział, że nie ma żadnego
układu z obecnie panującym i jeśli wódz obecny przegra te wybory, to na pewno
tutaj stołka nie dostanie! Nikt też płakać nie będzie, gdy obecnego zabraknie.
Żerowaliście na nim i
jego naiwności przez całe cztery lata, ustawiliście swoich, byliście mu
przychylni, gdy był wam potrzebny, a teraz go zostawiacie i wiejecie z okrętu –
powiedziałem ostro i nawet splunąłem, nie bacząc czy mój rozmówca może się
obrazić.
To taka gra, kolego –
oznajmił mi z uśmiechem.
Nie jestem twoim kolegą
i nigdy bym nie chciał! Nigdy się nie zeszmacę tak dla jednej kadencji – mówię
na jednym wdechu i patrzę mu prosto w oczy
Widzę, że nie nadążasz
– ciągle się głupio uśmiecha.
Za mało mi życia
zostało, żeby się gównem oblepiać – kończę i odchodzę, a on się ciągle
uśmiecha, jakby mi dokopał, kryształowo czysty!
PS
Dużo ostatnio czytam.
Sam sobie się dziwię, że tyle ostatnio czytam. Jakbym czytaniem uciekał w świat
literackiej fikcji. Nie tylko jednak beletrystyka jest na mojej tapecie. W
„Ludziach żywych” Tadeusza Boya – Żeleńskiego trafiłem na piękny szkic
literacki „Wojtkiewicz”. Rzecz o Witoldzie Wojtkiewiczu, uznawanym przez
niektórych za prekursora surrealizmu w malarstwie. Niedoceniony w Polsce.
Przypadkowo odkryty w Berlinie przez francuskiego pisarza Adré Gide, który
wypromował polskiego malarza we Francji. Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy
Wojtkiewicza, gdyby śmierć go nie zabrała w rozkwicie wieku, a zmarł mając
niespełna 30 lat (XII 1879 – VI 1909).
Pomyślałem sobie, że
my, Polacy, często nie potrafimy sobie pomóc, docenić się i wspomagać. Potrafimy
za to siebie wzajemnie oszukać, wyrolować, zgnoić i wyśmiać szyderczo.
Nikt z nas przecież nie
wie, co jutro go czeka. Dlaczego więc dziś robimy, co akurat robimy?
Myślę o tych wyborach i
wiem, że wyborcy nie tyle konkretnego kandydata wybiorą, co wyrażą poprzez wybór
swoją akceptację układzikowi albo opowiedzą się za szczerością intencji i wykorzystaniem
twórczych możliwości jednostki!
Może właśnie dlatego odczuwam
jakiś smutek, bo to poważny wybór!
Poczekajmy na wynik!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz