13 listopada 2018

Moje podróże [1]


Wczoraj i dzisiaj wirtualnie odwiedziłam Accrę, zresztą jak ktoś z Acrry odwiedził wirtulanie mnie na blogu. W ten sposób przypomniałem sobie, że jest to największe miasto (stolica) Ghany, położone nad Zatoką Gwinejską. Dowiedziałem się też, że Accra jest największym ośrodkiem gospodarczy, naukowym i kulturalny kraju – jak na stolicę przystało.
Moje podróże to głownie podróże wirtualne, w głąb siebie i podróżne po kartach lektur. Prymitywne kultury mają jedna wielką zaletę. Nie liczą godzin, nie trąbią capstrzyku. Tym cytatem z Cyklopa jakbym chciał sobie dokopać, że znów numerację wprowadzam, ale tak będzie mi łatwiej i to mi się nawet zaczyna podobać – te wpisy pod wspólnym tytułem – mam przy tym nadzieję, że w przyszłości wprowadzą w moje blogowe pisanie w miarę znośny katalogowy porządek.

Nie wiem czy jest to przywara, czy może zaleta, a może tylko jakaś przypadłość, którą dziwactwem dziś niektórzy nazwać mogą, ale przyznać muszę, że dużo czytałem i jakbym jeszcze nie odpuszczał. Jak sięgam pamięcią, czytanie towarzyszyło mi zawsze, oczywiście odkąd nauczyłem się tej sztuki. Mogę jednak zaryzykować, że czytanie towarzyszy mi od zawsze, gdyż dzieciństwa, przed tym, gdy posiadłem umiejętność czytania, zgoła nie przypominam sobie, co najwyżej mogę je w jakiś tam niezrozumiały jeszcze dla siebie sposób przeczuwać.
Odkąd zacząłem czytać świadomie, towarzyszy tej czynności inna moja przypadłość, a mianowicie robienie wypisów, notatek i chwilowych przemyśleń nad właśnie czytanym tekstem. Nie wiem, nie pamiętam, ile książek przeczytałem. Zaryzykuję, że dużo! Wiem natomiast to, że nie zdołam przeczytać wszystkich i tu odzywa się moja ludzka skończoność w eschatologicznej nieskończoności. Kto jednak wie – ja nie wiem, choć wierzę – być może w innym eonie ogarnę swoim niewykorzystanym dzisiaj umysłem całość ludzkiej literackiej twórczości? Co niemożliwe u ludzi… Nie miałem też nigdy sprecyzowanej prywatnej listy bestsellerów, choć nie brakuje książek, które, kolokwialnie to nazwijmy, lubię i wracam do nich sukcesywnie. Różne to książki pod względem tematyki i gatunku – traktaty filozoficzne, beletrystyka, poezja, rozważania religijno-mitologiczne… to taka wybuchowa lekturowa mieszkanka, na którą mogę sobie pozwolić, ponieważ nie zajmuję się zawodowo badaniem literatury, zatem też nie muszę zasklepiać się w jakiejś określonej jej części. Wymienię może kilka tytułów, po które już kilkakrotnie sięgałem – Mały Książę, W walce z niepokojem, Anhelli, Mitologia chrześcijaństwa, Bracia Karamazow, Sonata Kreutzerowska… i jeszcze trochę tego jest, a w tym Biblia, na którą często brakuje mi czasu, a mimo to i tak stanowi Jedynkę na mojej liście. Nie ja ukułem to powiedzenie, że kto przeczytał, ale przeczytał naprawdę, a nie przeczytał od deski do deski, Biblię, ten przeczytał wszystkie książki. Jest w tym dużo racji w odniesieniu do literatury świeckiej. Jednak, gdy idzie o piśmiennictwo religijne i tzw. święte księgi, to tutaj już bym dyskutował, choć wiedza moja w tym zakresie marna jest, jak marną jest wiara moja.
Dlaczego mam zamiar katować Was tym, co czytam (będę tutaj umieszczał tylko te tytuły, po które sięgnąłem ostatnio)? Nie po to, aby Was namawiać czy zachęcać do czytania konkretnych tytułów, ale po to, aby Was zachęcać i namawiać do czytania w ogóle. To jeden z najlepszych sposobów pozbywania się ciasnoty naszego umysłu i poszerzania horyzontów. Zdaję sobie przy tym sprawę, że literatura jest tylko jednym z elementów kultury i tylko jedną z wielu możliwości rozwoju osobowości, ale przy muzyce jest chyba najbardziej intymnym elementem kultury – może dlatego tak wielu mówi kolokwialnie, że w łóżku często zasypia z książką!
Krzyże na rozstajach”
Prawdę mówiąc, nie wiem, po co w ogóle po tę książkę sięgałem. Przepraszam – wiem – z ciekawości. Chciałem znów „zobaczyć”, na przykładzie współczesnego autora, a takim jest Rafał Dębski, co obecnie dzisiaj w Polsce się wydaje. No i zobaczyłem.
Choć książka nie powaliła mnie na kolana, bo sensacja raczej nigdy na kolana mnie nie waliła, to dla osób, które lubią czytać książki sensacyjne, może być fajna odskocznią i odpoczynkiem od codzienności.
To taka sensacja ze świata polskich służb specjalnych. Można wszystko pisać i trudno to sprawdzić, ponieważ – jak wiadomo – służby działają w ukryciu. Zresztą sami czytajcie i oceniajcie sami. Ja powiem tylko tyle, że jeśli jakaś inna książka tego właśnie autora wpadnie mi pod rękę, to ją przeczytam. Jednak specjalnie nie będę szukał takich pozycji w księgarni.
Po przeczytaniu „Krzyży na rozstajach”, znów z ciekawości, sięgnąłem po książkę zmarłego w 2012 roku amerykańskiego pisarza Jerry’ego Aherna. Był to „Odwet” - 11. tom z serii „Krucjata”. Bohaterowie po pięciuset latach snu w kapsule ratunkowej lądują na ziemi – gdzieś oczywiście w USA – po wojnie nuklearnej.
To jedna z tych pozycji, bez których polski rynek wydawniczy spokojnie by przetrwał, a czytelnicy nie byliby zbytnio zubożeni. Oczywiście to moje zdanie. I to nie ja – robak czytelniczy – mam wpływ na popyt w tej materii w Polsce – o gustach zero dyskusji!
Wyjdźmy z założenia, że każdą książkę warto przeczytać.
Przyznaję, że ja na „Odwecie” padłem, poddałem się po kilkudziesięciu stronach i obiecałem sobie, że do tematu nie wracam. Ale jeszcze raz – o gustach ani mru – mru!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...