Wczoraj i dzisiaj wirtualnie odwiedziłam Accrę, zresztą jak
ktoś z Acrry odwiedził wirtulanie mnie na blogu. W ten sposób przypomniałem
sobie, że jest to największe miasto (stolica) Ghany, położone nad Zatoką
Gwinejską. Dowiedziałem się też, że Accra jest największym ośrodkiem
gospodarczy, naukowym i kulturalny kraju – jak na stolicę przystało.
Moje podróże to głownie podróże wirtualne, w głąb siebie i
podróżne po kartach lektur. Prymitywne
kultury mają jedna wielką zaletę. Nie liczą godzin, nie trąbią capstrzyku. Tym
cytatem z Cyklopa jakbym chciał sobie
dokopać, że znów numerację wprowadzam, ale tak będzie mi łatwiej i to mi się
nawet zaczyna podobać – te wpisy pod wspólnym tytułem – mam przy tym nadzieję,
że w przyszłości wprowadzą w moje blogowe pisanie w miarę znośny katalogowy
porządek.
Nie wiem czy jest to przywara, czy może zaleta, a może tylko
jakaś przypadłość, którą dziwactwem dziś niektórzy nazwać mogą, ale przyznać
muszę, że dużo czytałem i jakbym jeszcze nie odpuszczał. Jak sięgam pamięcią,
czytanie towarzyszyło mi zawsze, oczywiście odkąd nauczyłem się tej sztuki.
Mogę jednak zaryzykować, że czytanie towarzyszy mi od zawsze, gdyż dzieciństwa,
przed tym, gdy posiadłem umiejętność czytania, zgoła nie przypominam sobie, co
najwyżej mogę je w jakiś tam niezrozumiały jeszcze dla siebie sposób
przeczuwać.
Odkąd zacząłem czytać świadomie, towarzyszy tej czynności
inna moja przypadłość, a mianowicie robienie wypisów, notatek i chwilowych
przemyśleń nad właśnie czytanym tekstem. Nie wiem, nie pamiętam, ile książek
przeczytałem. Zaryzykuję, że dużo! Wiem natomiast to, że nie zdołam przeczytać
wszystkich i tu odzywa się moja ludzka skończoność w eschatologicznej
nieskończoności. Kto jednak wie – ja nie wiem, choć wierzę – być może w innym
eonie ogarnę swoim niewykorzystanym dzisiaj umysłem całość ludzkiej literackiej
twórczości? Co niemożliwe u ludzi… Nie miałem też nigdy sprecyzowanej prywatnej
listy bestsellerów, choć nie brakuje książek, które, kolokwialnie to nazwijmy,
lubię i wracam do nich sukcesywnie. Różne to książki pod względem tematyki i
gatunku – traktaty filozoficzne, beletrystyka, poezja, rozważania
religijno-mitologiczne… to taka wybuchowa lekturowa mieszkanka, na którą mogę
sobie pozwolić, ponieważ nie zajmuję się zawodowo badaniem literatury, zatem
też nie muszę zasklepiać się w jakiejś określonej jej części. Wymienię może
kilka tytułów, po które już kilkakrotnie sięgałem – Mały Książę, W walce z niepokojem, Anhelli, Mitologia chrześcijaństwa,
Bracia Karamazow, Sonata Kreutzerowska… i jeszcze trochę tego jest, a w tym Biblia, na którą często brakuje mi
czasu, a mimo to i tak stanowi Jedynkę na mojej liście. Nie ja ukułem to
powiedzenie, że kto przeczytał, ale przeczytał naprawdę, a nie przeczytał od
deski do deski, Biblię, ten
przeczytał wszystkie książki. Jest w tym dużo racji w odniesieniu do literatury
świeckiej. Jednak, gdy idzie o piśmiennictwo religijne i tzw. święte księgi, to
tutaj już bym dyskutował, choć wiedza moja w tym zakresie marna jest, jak marną
jest wiara moja.
Dlaczego mam zamiar katować Was tym, co czytam (będę tutaj
umieszczał tylko te tytuły, po które sięgnąłem ostatnio)? Nie po to, aby Was
namawiać czy zachęcać do czytania konkretnych tytułów, ale po to, aby Was
zachęcać i namawiać do czytania w ogóle. To jeden z najlepszych sposobów
pozbywania się ciasnoty naszego umysłu i poszerzania horyzontów. Zdaję sobie przy
tym sprawę, że literatura jest tylko jednym z elementów kultury i tylko jedną z
wielu możliwości rozwoju osobowości, ale przy muzyce jest chyba najbardziej
intymnym elementem kultury – może dlatego tak wielu mówi kolokwialnie, że w
łóżku często zasypia z książką!
„Krzyże na
rozstajach”
Prawdę mówiąc, nie wiem, po co w ogóle po tę książkę
sięgałem. Przepraszam – wiem – z ciekawości. Chciałem znów „zobaczyć”, na
przykładzie współczesnego autora, a takim jest Rafał Dębski, co obecnie dzisiaj
w Polsce się wydaje. No i zobaczyłem.
Choć książka nie powaliła mnie na kolana, bo sensacja raczej
nigdy na kolana mnie nie waliła, to dla osób, które lubią czytać książki
sensacyjne, może być fajna odskocznią i odpoczynkiem od codzienności.
To taka sensacja ze świata polskich służb specjalnych. Można
wszystko pisać i trudno to sprawdzić, ponieważ – jak wiadomo – służby działają
w ukryciu. Zresztą sami czytajcie i oceniajcie sami. Ja powiem tylko tyle, że
jeśli jakaś inna książka tego właśnie autora wpadnie mi pod rękę, to ją
przeczytam. Jednak specjalnie nie będę szukał takich pozycji w księgarni.
Po przeczytaniu „Krzyży na rozstajach”, znów z ciekawości, sięgnąłem
po książkę zmarłego w 2012 roku amerykańskiego pisarza Jerry’ego Aherna. Był to
„Odwet” - 11. tom z serii „Krucjata”. Bohaterowie po pięciuset latach
snu w kapsule ratunkowej lądują na ziemi – gdzieś oczywiście w USA – po wojnie
nuklearnej.
To jedna z tych pozycji, bez których polski rynek wydawniczy
spokojnie by przetrwał, a czytelnicy nie byliby zbytnio zubożeni. Oczywiście to
moje zdanie. I to nie ja – robak czytelniczy – mam wpływ na popyt w tej materii
w Polsce – o gustach zero dyskusji!
Wyjdźmy z założenia, że każdą książkę warto przeczytać.
Przyznaję, że ja na „Odwecie” padłem, poddałem się po kilkudziesięciu
stronach i obiecałem sobie, że do tematu nie wracam. Ale jeszcze raz – o gustach
ani mru – mru!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz