Z
okazji Dnia Kobiet chciałbym, żebyście zobaczyli jedną z moich miniatur pisarskich.
Nie wiem, kiedy i czy w ogóle doczeka się ona publikacji, ale skoro Wam ją udostępniam,
to poszła w świat!
Dedykuję
to miniopowiadanie Kobietom, które czują się kobietami i walczą o swoje, tylko wtedy
życie ma sens.
Kobiety
to prawdziwe wojowniczki. Wiem, że ani historia, ani współczesność nie chce tego
widzieć. Ale Wy, Kobiety, i tak robicie swoje. Widzę to i doświadczam w kontaktach
z Kobietą, z którą los dzielę już ponad pół dotychczasowego swojego ziemskiego życia!
Wszystkim
facetom takich Kobiet, z jaką ja mam zaszczyt przebywać na co dzień i od święta!!!
Światłocień
Spotkałem
go podczas jednej ze swoich wędrówek w głąb lasu, w głąb siebie, kiedy jest
czas na ciche łzy i nagą prawdę o sobie. Wychodziłem właśnie na otwartą
przestrzeń, gdy poraził mnie blask zachodzącego jesiennego słońca. Zmrużyłem
oczy, aby przyzwyczaić je do światła.
Światło
poraża, gdy nagle zwycięża i odsuwa od nas mrok.
Światłość
zawsze poraża!
Stał
pomiędzy mną a zachodzącym słońcem. Jego cień kładł się na moich stopach. Od
razu zauważyłem, że prawe skrzydło wisi bezwładnie i nienaturalnie opada ku
ziemi.
Upadłem,
usłyszałem cichy głos.
Ja
też upadłem, upadałem wiele razy, odpowiedziałem.
Odwrócił
się do mnie plecami i ruszył przed siebie, ciągnąc za sobą złamane skrzydło.
Jaskrawe jesienne słońce zdawało się pieścić swoim blaskiem jego zgarbioną
postać i wchłaniać ją w resztki zachodzącego ciepła.
Ruszyłem
za nim.
Co
tu robisz? Zapytałem po kilku krokach.
Nie
odpowiedział.
Nie
nalegałem! Cierpliwie podążałem za nim.
Ginęliśmy
wraz z dniem w zachodzącym słońcu i odchodziliśmy kołysani melodią gasnącego lata;
melodią naszych pragnień i niedośnionych snów.
Któż
potrafi odpowiedzieć, jak długo wędrowałem za moim przewodnikiem ze złamanym
skrzydłem, skoro sam tego nie wiem?.
Wiem
tyle, że słońce już zaszło, gdy zatrzymaliśmy się otuleni woalem mroku u stóp szemrzącego
strumienia.
Woda
cicho śpiewała codzienną opowieść o swojej miłości i pieszczotach do nieczułych
kamieni.
W
wieczornej ciszy jej zawodzenie niosło się cicho, cichutko, cichuteńko.
Anioł
odszedł nagle i niezauważenie.
Przecież
nie mógł odlecieć, pomyślałem.
Rozejrzałem
się wokół i dostrzegłem w oddali światła domostw. Ruszyłem w ich kierunku.
Miałem
pytać czy upadek anioła jest równie bolesny jak upadki człowieka?
Miałem
pytać, co tu robi?
Planowałem
opowiedzieć mu o swoich wzlotach i upadkach, jak je rozumiałem i jak je
przeżywałem!
Zabrakło
czasu!
Idąc
w mrok, myślałem, że mógłbym tak bez końca podążać jego śladem; iść za nim i
żeby słońce nigdy nie zaszło.
Zanim
sen mnie otulił, jeszcze przez chwilę widziałem wyraźnie złamane skrzydło.
Rzeczywiście,
skutki upadku są aż nadto widoczne, pomyślałem i zamknąłem oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz