29 marca 2016

To były dobre święta...

Tegoroczna Wielkanoc, jak zresztą te święta w ostatnich latach, upłynęła mi w dużej części w drodze. Jednak w tym roku było jakoś dziwnie spokojnie, bez zbędnego pośpiechu i niepotrzebnych nerwów, które wszystkim się udzielały, a mnie szczególnie wybijały z rytmu zadumy.
W tym roku zdążyłem odwiedzić tych, którzy są mi bliscy i nie traciłem z oczu rodziny. Do tego przez całe święta towarzyszyły mi słońce, uśmiechy, spokojne rozmowy i wyciszenie.

Dopiero po północy z 28 na 29 marca, czyli już po świętach, włączyłem komputer. Mam zaległości w sieci – wiadomości przyjaciół i znajomych czekają na odpowiedź. Muszę podziękować tym, którzy udostępnili innym moje informacje. Wirtualnie odwiedzić tych, których zaniedbywałem przez ostatnie tygodnie, a nawet miesiące. Odwiedzającym mojego bloga również należy się kilka słów. No i czekają posty zaplanowane do publikacji na ten miniony świąteczny czas, który dla mnie wcale się jeszcze nie skończył.
To jednak nie obowiązek, ale przyjemność.
Podczas tych świąt zrozumiałem, że przede wszystkim powinniśmy mieć szacunek dla tego, co robimy i robić przede wszystkim to, co wypływa z naszego serca, jest poniekąd częścią nas i przez co realizujemy się, i rozwijamy. Powinniśmy szanować siebie i swoją pracę, jakakolwiek byłaby skromna; szanować to u innych i od innych oczekiwać tego samego w stosunku do nas.
Wiem, że brzmi to jak parafraza fragmentu Desideraty albo zalecenia różnej maści trenerów osobowości, ale tak to pojmuję.
Jeśli idzie o mnie, to nie pamiętam, abym w tym, co robiłem, widział siebie i myślał o sobie. Zawsze wykonywałem swoją pracę czy też coś tam robiłem, z myślą o innych i dla innych.
To błąd! Tak to pojmuję. W tym, co robimy, trzeba widzieć przede wszystkim siebie. Jeśli my będziemy z siebie zadowoleni i szczęśliwi, cały świat wokół nas i otaczający nas ludzie tacy będą, a im bardziej bliżej nas ludzie będą, tym bardziej ich szczęście będzie naszym szczęściem, a nasze szczęście ich.
Na tym polega prawdziwe poczucie wspólnoty opartej na czystym uczucie i bez żadnej interesowności. Nie ma bowiem wspólnoty tam, gdzie oczekujemy od innych czegoś dla siebie i gdy inni oczekują czegoś od nas.
Trudno wyzbyć się interesowności i jakże modnego dzisiaj myślenia w kategoriach biznesowych, w których finalnie liczy się przede wszystkim zysk. Nawet w obszarach uczuć zaczynamy tak myśleć. I tu zaczyna się nasz upadek, i rozpoczyna ślepa służba bożkowi mamony pod jakąkolwiek postacią, niekoniecznie pieniądza, ale wszelako pojmowanej korzyści.
Prawda, że to, co powyżej napisałem, jest mgliste i niewyraźne. Trudno jednak w prosty i jasny sposób wyrazić to, co w środku nas siedzi i tylko nas dotyczy. Trudno opisać wewnętrzny dialog z samym sobą.
Ponieważ to, co napisałem i napiszę za chwilę, dotyczy mnie i resztki mojej drogi wśród żywych i umarłych, niech nikt nie bierze tego do siebie lub nie odbiera jako porad, nauki czy krytyki.
Doskonale wiem, że każdy z nas ma swój jedyny i niepowtarzalny szlak do przejścia. Dlatego każdy z osobna powinien dogadać się ze sobą, ale dogadać tak, żeby z poczuciem porozumienia ze sobą i zrozumieniem siebie wyjść do innych…
Teraz o moim pisaniu.
Każda odsłona na blogu, każdy Wasz głos, opinia, uwaga, nawet ostra krytyka to dla mnie radość ze spotkania z Wami. Ponieważ takie spotkania to fakt zainteresowania tym, co robię, nawet po to, żeby to krytykować.
A ponieważ to, co piszę, jest moje i wypływa z głęboko odczuwanej potrzeby robienia właśnie tego, to właśnie chcę robić. To jest właśnie to, co chcę robić do końca ziemskiego życia.
Dlatego właśnie zrezygnowałem z pracy w szkole, gdyż nie potrafię pracować z ludźmi, z których kilku po prostu nie znoszę, nie szanuję; z którymi w słabości swojej grzesznej nie chcę mieć nic do czynienia. Wolę 10 godzin dziennie machać łopatą, żeby później, z czystym umysłem, siąść na godzinę czy dwie do tego, co lubię naprawdę.
Nie będę starał się za wszelką cenę zadowolić innych, ale żyb być zadowolonym z siebie i ze swojej pracy.
Dlatego te święta uważam za bardzo dobrze przeżyte. W tym czasie znalazłem bowiem kawałek siebie i od tego właśnie kawałka mam zamiar zacząć dokładne siebie poznawanie.
Mam przy tym nadzieję, że Wy również w czasie tych świąt mieliście czas na myślenie o sobie; mieliście czas dla siebie.

Później opiszę dowody na zmartwychwstanie Chrystusa. Tak, dowody! Jak kiedyś przedstawiano dowody na istnienie Boga, tak w czasach nam współczesnych żyją ludzie, którzy twierdzą, że mają dowody na zmartwychwstanie Chrystusa. I choć prawdziwa wiara dowodów żadnych nie potrzebuje (Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli…), to rozważania na temat zmartwychwstania są da każdego z nas na pewno bardzo zajmujące. Któż z nas bowiem nie myśli o zmartwychwstaniu i nie pragnie żyć wiecznie? Chyba wszyscy. Nie wszyscy jednak potrafią się do tego przyznać!
Bywajcie!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...