Tegoroczna Wielkanoc, jak
zresztą te święta w ostatnich latach, upłynęła mi w dużej części w drodze.
Jednak w tym roku było jakoś dziwnie spokojnie, bez zbędnego pośpiechu i
niepotrzebnych nerwów, które wszystkim się udzielały, a mnie szczególnie
wybijały z rytmu zadumy.
W tym roku zdążyłem odwiedzić
tych, którzy są mi bliscy i nie traciłem z oczu rodziny. Do tego przez całe
święta towarzyszyły mi słońce, uśmiechy, spokojne rozmowy i wyciszenie.
Dopiero po północy z 28 na 29
marca, czyli już po świętach, włączyłem komputer. Mam zaległości w sieci –
wiadomości przyjaciół i znajomych czekają na odpowiedź. Muszę podziękować tym,
którzy udostępnili innym moje informacje. Wirtualnie odwiedzić tych, których
zaniedbywałem przez ostatnie tygodnie, a nawet miesiące. Odwiedzającym mojego
bloga również należy się kilka słów. No i czekają posty zaplanowane do
publikacji na ten miniony świąteczny czas, który dla mnie wcale się jeszcze nie
skończył.
To jednak nie obowiązek, ale
przyjemność.
Podczas tych świąt
zrozumiałem, że przede wszystkim powinniśmy mieć szacunek dla tego, co robimy i
robić przede wszystkim to, co wypływa z naszego serca, jest poniekąd częścią
nas i przez co realizujemy się, i rozwijamy. Powinniśmy szanować siebie i swoją
pracę, jakakolwiek byłaby skromna; szanować to u innych i od innych oczekiwać
tego samego w stosunku do nas.
Wiem, że brzmi to jak
parafraza fragmentu Desideraty albo zalecenia różnej maści trenerów osobowości,
ale tak to pojmuję.
Jeśli idzie o mnie, to nie
pamiętam, abym w tym, co robiłem, widział siebie i myślał o sobie. Zawsze
wykonywałem swoją pracę czy też coś tam robiłem, z myślą o innych i dla innych.
To błąd! Tak to pojmuję. W
tym, co robimy, trzeba widzieć przede wszystkim siebie. Jeśli my będziemy z
siebie zadowoleni i szczęśliwi, cały świat wokół nas i otaczający nas ludzie
tacy będą, a im bardziej bliżej nas ludzie będą, tym bardziej ich szczęście
będzie naszym szczęściem, a nasze szczęście ich.
Na tym polega prawdziwe
poczucie wspólnoty opartej na czystym uczucie i bez żadnej interesowności. Nie
ma bowiem wspólnoty tam, gdzie oczekujemy od innych czegoś dla siebie i gdy
inni oczekują czegoś od nas.
Trudno wyzbyć się
interesowności i jakże modnego dzisiaj myślenia w kategoriach biznesowych, w
których finalnie liczy się przede wszystkim zysk. Nawet w obszarach uczuć
zaczynamy tak myśleć. I tu zaczyna się nasz upadek, i rozpoczyna ślepa służba
bożkowi mamony pod jakąkolwiek postacią, niekoniecznie pieniądza, ale wszelako
pojmowanej korzyści.
Prawda, że to, co powyżej
napisałem, jest mgliste i niewyraźne. Trudno jednak w prosty i jasny sposób wyrazić
to, co w środku nas siedzi i tylko nas dotyczy. Trudno opisać wewnętrzny dialog
z samym sobą.
Ponieważ to, co napisałem i
napiszę za chwilę, dotyczy mnie i resztki mojej drogi wśród żywych i umarłych,
niech nikt nie bierze tego do siebie lub nie odbiera jako porad, nauki czy
krytyki.
Doskonale wiem, że każdy z nas
ma swój jedyny i niepowtarzalny szlak do przejścia. Dlatego każdy z osobna
powinien dogadać się ze sobą, ale dogadać tak, żeby z poczuciem porozumienia ze
sobą i zrozumieniem siebie wyjść do innych…
Teraz o moim pisaniu.
Każda odsłona na blogu, każdy
Wasz głos, opinia, uwaga, nawet ostra krytyka to dla mnie radość ze spotkania z
Wami. Ponieważ takie spotkania to fakt zainteresowania tym, co robię, nawet po
to, żeby to krytykować.
A ponieważ to, co piszę, jest moje
i wypływa z głęboko odczuwanej potrzeby robienia właśnie tego, to właśnie chcę robić.
To jest właśnie to, co chcę robić do końca ziemskiego życia.
Dlatego właśnie zrezygnowałem z
pracy w szkole, gdyż nie potrafię pracować z ludźmi, z których kilku po prostu nie
znoszę, nie szanuję; z którymi w słabości swojej grzesznej nie chcę mieć nic do
czynienia. Wolę 10 godzin dziennie machać łopatą, żeby później, z czystym umysłem,
siąść na godzinę czy dwie do tego, co lubię naprawdę.
Nie będę starał się za wszelką
cenę zadowolić innych, ale żyb być zadowolonym z siebie i ze swojej pracy.
Dlatego te święta uważam za bardzo
dobrze przeżyte. W tym czasie znalazłem bowiem kawałek siebie i od tego właśnie
kawałka mam zamiar zacząć dokładne siebie poznawanie.
Mam przy tym nadzieję, że Wy również
w czasie tych świąt mieliście czas na myślenie o sobie; mieliście czas dla siebie.
Później opiszę dowody na zmartwychwstanie
Chrystusa. Tak, dowody! Jak kiedyś przedstawiano dowody na istnienie Boga, tak w
czasach nam współczesnych żyją ludzie, którzy twierdzą, że mają dowody na zmartwychwstanie Chrystusa. I choć prawdziwa wiara dowodów żadnych nie potrzebuje (Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli…),
to rozważania na temat zmartwychwstania są da każdego z nas na pewno bardzo zajmujące.
Któż z nas bowiem nie myśli o zmartwychwstaniu i nie pragnie żyć wiecznie? Chyba
wszyscy. Nie wszyscy jednak potrafią się do tego przyznać!
Bywajcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz