5 marca 2016

Popaprańcy, jak wielu...

Miałem o tym nie pisać, ale skoro natrafiłem praktycznie na gotowy wpis, to czemu nie podzielić się w z Wami tym, o czym myślałem miesiące temu.
W swojej samorządowej robocie miałem to szczęście, że mogłem poznać od tzw. podszewki pracę i zachowanie przedstawicieli różnych grup zawodowych. Byli wśród nich wojskowi, strażacy, policjanci, nauczyciele i księża; byli wśród nich rolnicy, urzędnicy, przedsiębiorcy, prawnicy; byli też dygnitarze różnego szczebla władzy, których trudno zaliczyć do grupy zawodowej…

Spotykałem się z prorokami rodem z Konopielki, których wcale niemało jest w polskich wsiach i miasteczkach.
Spotykałem często nawiedzonych społeczników, którzy to całe swe życie poświęcają sprawie.
Chcę dzisiaj pisać o policjantach, których też spotykałem w tej swojej samorządowej robocie. Trochę z powodu spraw karnych, ale też zawodowo. I muszę napisać wprost – mozaika jak jasna cholera!
Zacznę od komendantów, czyli zacznę od góry. Znałem ich kilkunastu, nawet może więcej. Nie będę owijał w bawełnę i powiem, że większość z nich trzeba by poddać dokładnym badaniom psychiatrycznym. Z tych kilkunastu czy więcej kilku uważam za normalnych ludzi, którzy życie widzieli w realnych kolorach; w ludziach widzieli ludzi, a nie samych przestępców, na których koniecznie mieć trzeba teczkę stworzyć, i to najlepiej z hakami. Oni najchętniej wszystkich trzymaliby na smyczy, bo… wszyscy są niebezpieczni, dopóki chodzą wolni.
Jeden pił ze mną wódkę i… w drodze na siusiu zdążył wydać rozkazy, żeby mi teczkę założyć.
Z drugim pomnik stawiałem, sztandar fundowaliśmy, a on mi później z wdzięczności przestępcy łatę przyszył mi i doprowadził z prokuratorem na ławę oskarżonych. Trzeci mnie przekonywał, że powinienem z nim zbierać haki czy haczyki na moich oponentów. Czwarty nikomu nie ufał. Myślę, że sobie najbardziej. Piąty tak mieszał w firmie, że szeregowi funkcjonariusze tracili zaufanie nawet do swoich partnerów…
Nie będę więcej wyliczał. Ogólnie, to jakiś obłęd, że tacy właśnie ludzie dochodzą do takich stanowisk. Stanowisk, które im służą do personalnych rozgrywek, leczenia kompleksów. (A co dopiero na stanowiskach wyższych, państwowych? Myślicie, że tam nie brakuje szajbusów? Nie myślcie tak, aby nie być w wielkim błędzie!)
Kiedy tak o tym myślę, to wcale się nie dziwię, że ten czy ów funkcjonariusz nie wytrzymuje presji. Dobrze, jeśli salwuje się na zwolnienie lekarskie. Gorzej, jak wyżywa się na najbliższych. A już całkiem źle, kiedy postanawia z bronią w ręku rozładować frustrację!
Naczelnicy w komendach to niemalże bogowie. Pilnują, odbierają i dają jak w lesie Sherwood. Gnoją przy tym podwładnych, żeby się wykazać tym, co piętro wyżej od nich.
No i jak zwykle na końcu o tych, co robią najwięcej, czyli funkcjonariuszach, co z buta albo w rozklekotanych autach naprawdę ścigają przestępców i znają swoją robotę i znają trochę życie.
Wśród znanych mi policjantów z pierwszej linii frontu jest masa fajnych ludzi, życiowych, robiących swoje, dbających o rodziny i bezpieczeństwo bliźnich.
Nie brakuje wśród nich jednak brudnych Harrych czy Nico albo z polskiej sceny Dziewulskich, tylko sto razy lepszych. Jest pełno wśród nich filozofów, co wszystkie rozumy zjedli.
I jak to w życiu bywa, nie brakuje też dupków, co dla marnego awansu gotowi kumpla sprzedać.
Ktoś by powiedział, norma. I chyba miałby rację, bo to takie polskie udowodnić drugiemu, że jestem ważniejszy, że mogę więcej niż inni, że jestem wybrańcem…
A jeśli ktoś w to nie wierzy? Zawsze coś się znajdzie, żeby pomóc uwierzyć i żeby już nikt nie wątpił.
Ogólnie jednak rzecz biorąc, to atmosfera jest chora. Trudno o normalność, gdzie głównie nieufność i niepewność. Trudno odnaleźć komfort, gdzie trzeba się ciągle oglądać i nie przestawać myśleć czy czegoś na mnie nie mają.
I pewnie, jak to w Polsce, nie ma w policji jedności, jak to drzewiej bywało. Nie ma wśród policjantów sztamy. Są co najwyżej grupki i czasem jakiś grill. I złudna wiara w przyjaźń prawdziwą,. Taką na całe życieI A w życiu prawdziwym do pierwszego potknięcia!

Co dalej…?
NAWET TEGO OSTATNIO NIE CZYTAŁEM!
PRZEPRASZAM!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...