31 marca 2016

Codzienność

Jak zwykle, miałem pisać co innego, a mianowicie miałem skończyć dzisiaj swoje rozważania dotyczące okresu wielkanocnego, ale życie podyktowało zupełnie coś innego, niż planowałem. Zatem post „Życie po tym życiu” poczeka dzień albo dwa, a ja napiszę to, co w tej chwili na wątrobie mi leży.
Nie ma bowiem nic bardziej zajmującego, jak codzienność, która nas bezpośrednio dotyka. Nie ma nic bardziej zajmującego nad to, co dotyczy nas w danej chwili.

Rano odwiozłem synka do szkoły, a później wylądowałem w sądzie. Już zaczynałem zapominać, co się z tym wiąże, czyli odrobina stresu, niepewności, no i przede wszystkim odpowiedzialność za słowo. 
Dzisiaj byłem wezwany do sądu w charakterze świadka, więc luzik na całego. Człowiek mówi, co widział i wie w danej sprawie, i po ptakach. Żadnych zabiegów, wybiegów, domysłów i tym podobnych bzdur, gdy stoisz po drugiej stronie barierki.
Po wejściu do sądu zdziwiłem się niemiłosiernie, ponieważ na wykazie wokand była sprawa, w której oskarżonym, jak nic, jest mój nowy wódz. A tak cicho wszędzie o tym. Nikt nie krzyczy, że wodzunio sprawę karną ma. Nikt mediów nie wzywa. Nikt nie woła wniebogłosy, że taki to kryminalista i łobuz szacowny stołek wójta zajmuje. Nikt go nie dopytuje, co je na śniadanie, jak mu tam z żoną wychodzi i czy stres go nie zżera. 
Spokój, jak jasna cholera. Dziwne. Poczułem się jakoś obco w tym powiecie i gminie, w których ludzie nie zdążyli jeszcze z tego zrobić użytku.
W moim przypadku to było zupełnie inaczej. Wstawałem rano, puszczałem bąka i Czaban już wszystko wiedział. A później dowiadywał się o tym świat cały.
Zostawmy jednak to, co może ewentualnie śmierdzieć przy takimże ewentualnym poruszeniu, choć poruszyłem to już przed chwilę i będę czekał na efekt.
W sądzie, jak to w sądzie, dobre i złe wiadomości. Jedna dobra, druga zła, trzecia mnie nie dotyczy. Życie, pomyślałem i skupiłem się na tym, co było tuż przede mną.
Spotkałem znajomego. Bogaty materialnie, ale syna był stracił niedawno, żona ciężko chora… Jakby się wszystko sypało, co budował z mozołem. Po jakimś czasie rozmowy powiedział, że chyba to pieprznie. Już się nie chce dorabiać. Chce odrobiny spokoju. Chciałby na chwilę zapomnieć i nie zarzynać się pracą, żeby zapomnienie znaleźć, a które to zapomnienie wcale znaleźć się nie pozwala.
Głębiej odetchnąłem, gdy mnie wezwano na salę. To wcale nie oznacza, że już rozmawiać nie chciałem. Ale taki ciężar znajomy w swojej rozmowie niósł, że nie wiedziałem, zaiste, co powiedzieć lub zrobić.
Po południu uciekłem na swoje zadupie i machałem łopatą do pierwszych kropli potu. To naprawdę pomaga, jeśli chcemy zrozumieć, że trzeba odpuścić. Nie szarpać się na darmo. Nie bić piany. Nie krzyczeć. Po prostu bierzesz narzędzie do ręki i skupiasz się na robocie.
Po tej robotnej terapii pogadałem z synem. Zrobiliśmy zakupy. Wróciliśmy do domu. I próbuję planować, jak pomóc tym, co mówią, że o nich zapomniałem, a wcale nie zapomniałem.
Jaki będzie ten wieczór?
Niech będzie spokojny.
Niczego więcej nie pragnę.

I Wam tego życzę!
Nie mówię, że nie lubię swojej codzienności! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...