Z Polakami często jest
tak, jak z podwórkowymi burkami. Kiedy furtka jest zamknięta, to szczekają na
wszystkich, ile się da. Kiedy jednak furtka jest uchylona i wpada na podwórko
więcej świata, to kulą ogon pod siebie i chowają się w najdalszym kącie
obejścia.
Nic zatem dziwnego, że u
siebie jesteśmy najmądrzejsi, a Polak na zagrodzie równy wojewodzie.
Do tego poraża mnie
przekonanie, że im bardziej krzyczymy, tym bardziej jesteśmy górą i na tej górze
też nasze zdanie powinno się znajdować. Dlatego im głupsi jesteśmy, tym
głośniejsi.
A wszystko to sprawka
niskiej samooceny. U mnie ona spadła chyba poniżej zera. Ale u mnie jest przy
tym tak, że im mniej wiem, tym ciszej mówię albo nie mówię wcale i chyba tak
być powinno.
Rozważam właśnie problem,
co tak naprawdę mam w nosie – babę, kozę czy coś tam innego, co wyrzucam pod
ciśnieniem, gdy naciskam jedną dziurkę, a drugą pozostawiam otwartą.
Wydmuchując nos,
wydmuchuję całe badziewie, które właśnie w nosie mam – spapraną przeszłość,
niepewną przyszłość, kilku inaczej kochanych bliźnich i wszystko, co mnie
uwiera.
A zatem mam po cholerę
tego czegoś w nosie i sam się dziwie, jak to wszystko tam wejdzie. I nijak
zrozumieć nie potrafię, mimo polonistycznego wykształcenia, dlaczego babą albo
kozą to nazwano, skoro z babą i kozą niewiele to ma wspólnego?!
I dochodzę do wniosku z tą
zawartością mojego nosa, że to wcale nie taka prosta sprawa, jakby się
niektórym wydawała. Ale co kto ma w nosie, to tylko ten ktoś wie, kto ma i ten,
kto wydmuchuje od czasu do czasu!
I proszę, jaka mądrość
wyszła z tych moich rozważań. Nie baby i nie kozy siedzą w moim nosie, tylko
coś zupełnie innego, nieokreślonego, choć nawet domowy medyk z pewnością
poradziłbym sobie z ustaleniem zawartości tej mojej części ciała.
Ale zacząłem przecież o
naszej podwórkowości. Wiem, ile siedzi jej we mnie i jak trzeba z tym walczyć.
Życzę wszystkim Polakom,
żeby na siebie patrzyli. Nie na innych i innych czyny, tylko właśnie na siebie
i swoje własne postępowanie.
Wtedy pewnie będzie
trudniej, ale za to jak normalnie! No i kiedy furtkę ktoś uchyli, nie trzeba
będzie wiać!
***
Przyznaję, pieprzę jak
potłuczony, ale w istocie jestem potłuczony, jak nigdy.
Nie wiem, zaiste, jak
określić stan mojego ducha.
Zupełnie siebie nie czuję
i nie wiem, co dalej pisać.
I żeby nie szczekać bez
sensu na swoim małym podwórku, wyjdę nieco na zewnątrz, żeby świata się uczyć,
a przy okazji uczenia się świata trochę nauczyć samego siebie!
Do przodu, Wędrowcy,
śmiało przed siebie!
To jakby wstęp do kolejnego
wpisu o tym, jak to furtka z mojego zaścianka uchyliła się i musiałem zmierzyć się
z czymś więcej niż tylko moje podwórko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz