6 marca 2016

Podwórkowa filozofia

Z Polakami często jest tak, jak z podwórkowymi burkami. Kiedy furtka jest zamknięta, to szczekają na wszystkich, ile się da. Kiedy jednak furtka jest uchylona i wpada na podwórko więcej świata, to kulą ogon pod siebie i chowają się w najdalszym kącie obejścia.
Nic zatem dziwnego, że u siebie jesteśmy najmądrzejsi, a Polak na zagrodzie równy wojewodzie.
Do tego poraża mnie przekonanie, że im bardziej krzyczymy, tym bardziej jesteśmy górą i na tej górze też nasze zdanie powinno się znajdować. Dlatego im głupsi jesteśmy, tym głośniejsi.

A wszystko to sprawka niskiej samooceny. U mnie ona spadła chyba poniżej zera. Ale u mnie jest przy tym tak, że im mniej wiem, tym ciszej mówię albo nie mówię wcale i chyba tak być powinno.
Rozważam właśnie problem, co tak naprawdę mam w nosie – babę, kozę czy coś tam innego, co wyrzucam pod ciśnieniem, gdy naciskam jedną dziurkę, a drugą pozostawiam otwartą.
Wydmuchując nos, wydmuchuję całe badziewie, które właśnie w nosie mam – spapraną przeszłość, niepewną przyszłość, kilku inaczej kochanych bliźnich i wszystko, co mnie uwiera.
A zatem mam po cholerę tego czegoś w nosie i sam się dziwie, jak to wszystko tam wejdzie. I nijak zrozumieć nie potrafię, mimo polonistycznego wykształcenia, dlaczego babą albo kozą to nazwano, skoro z babą i kozą niewiele to ma wspólnego?!
I dochodzę do wniosku z tą zawartością mojego nosa, że to wcale nie taka prosta sprawa, jakby się niektórym wydawała. Ale co kto ma w nosie, to tylko ten ktoś wie, kto ma i ten, kto wydmuchuje od czasu do czasu!
I proszę, jaka mądrość wyszła z tych moich rozważań. Nie baby i nie kozy siedzą w moim nosie, tylko coś zupełnie innego, nieokreślonego, choć nawet domowy medyk z pewnością poradziłbym sobie z ustaleniem zawartości tej mojej części ciała.
Ale zacząłem przecież o naszej podwórkowości. Wiem, ile siedzi jej we mnie i jak trzeba z tym walczyć.
Życzę wszystkim Polakom, żeby na siebie patrzyli. Nie na innych i innych czyny, tylko właśnie na siebie i swoje własne postępowanie.
Wtedy pewnie będzie trudniej, ale za to jak normalnie! No i kiedy furtkę ktoś uchyli, nie trzeba będzie wiać!
***
Przyznaję, pieprzę jak potłuczony, ale w istocie jestem potłuczony, jak nigdy.
Nie wiem, zaiste, jak określić stan mojego ducha.
Zupełnie siebie nie czuję i nie wiem, co dalej pisać.
I żeby nie szczekać bez sensu na swoim małym podwórku, wyjdę nieco na zewnątrz, żeby świata się uczyć, a przy okazji uczenia się świata trochę nauczyć samego siebie!
Do przodu, Wędrowcy, śmiało przed siebie!
To jakby wstęp do kolejnego wpisu o tym, jak to furtka z mojego zaścianka uchyliła się i musiałem zmierzyć się z czymś więcej niż tylko moje podwórko.

A to potłuczone pisanie to efekt ostatnich przeżyć, które do łatwych nie należały, ale przetrwałem i jestem silniejszy.
TEMAT JEST DOŚĆ CIEKAWY, WIĘC KIEDYŚ DO NIEGO WRÓCĘ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...