4 października 2017

Do dupy!

Kurczę, nie da się pisać normalnie, gdy masz w ciągu dnia dwadzieścia albo więcej spraw do załatwienia. Odwiozłem dzisiaj syna do szkoły, później pojechałem kupić wentylator, bo zepsuł się był, ale takiego nie było, ale po południu miał być, więc stanęło na tym, że przyjadę jutro, zakląłem sobie pod nosem, nie wiem tylko na kogo, na co i w ogóle po co? Ale zakląłem, fakt!
Wróciłem w samo południe i siadam do pisania, a tu alarm mi dzwoni, że czas po syna jechać. Po drodze mamy przecież zajechać do fryzjera. Zajeżdżamy, a jak. Ale fryzjer zajęty, może to i dobrze, że roboty ma dużo, bo i dużo pieniędzy. Umawiamy się, że przyjedziemy jutro. Przyjedziemy, a jak! Wracamy do domu. W domu próbuję pisać, a syn odrabia lekcje. No ale przecież syn ma dzisiaj różaniec dla dzieciaków. Wiozę syna na spotkanie, ale mówię, że wróci pieszo, bo mam cichą nadzieję, że może trochę popiszę. Wracam i szybko piszę, ale po chwili rezygnuję, bo nie ma szans, żebym napisał to tak, jakbym chciał.

Wraca syn z różańca. Odrabia dalej lekcje. Ja dalej próbuję pisać. Ale tylko próbuję. Cholera, nic mi nie idzie. Do końca lata świetlne. Ale się nie zrażam i dalej próbuję. Syn odrobił lekcje i mówi, że idzie pograć w piłkę na podwórko, ale po chwili wraca i mówi, że ma problem, bo piłka wpadła mu na balkon i to do tego nie nasz. Tłumaczę, żeby poszedł do właścicielki mieszkania, przeprosił i poprosił, żeby mu piłkę zrzuciła. Udało się wszystko jak trzeba, ale ja pomyślałem, cholera, co to za granie na podwórku w piłkę. Biorę piłkę do kosza, rękawice bramkarskie, schodzę i pytam syna: Jedziemy na orlik? Ucieszył się chłopak, że hej, no i jedziemy na orlik. Tam syn mnie uczy grać w „21”, w kosza. Oczywiście przegrywam, ale szat nie rwę z żalu.
Następnie strzelałem na bramkę, a syn bronił jak lew. Po zapadnięciu zmroku deszcz nas z orlika wygonił.
Wróciliśmy do domu i siadłem do pisania. Ale już po drodze myślałem: Do dupy z takim rozkładem…
Jak pisać?
Jak pisać?
Jak pisać? 
Może jutro? 
Ale, przecież jadę po wentylator, a później syn do fryzjera i pewnie coś jeszcze. No tak, muszę przecież zamówić części do samochodu...
Pierniczę, spadam do Anglii.

Rezerwuję bilet.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...