Kurczę, nie da się pisać normalnie, gdy masz w ciągu
dnia dwadzieścia albo więcej spraw do załatwienia. Odwiozłem dzisiaj syna do
szkoły, później pojechałem kupić wentylator, bo zepsuł się był, ale takiego nie
było, ale po południu miał być, więc stanęło na tym, że przyjadę jutro,
zakląłem sobie pod nosem, nie wiem tylko na kogo, na co i w ogóle po co? Ale
zakląłem, fakt!
Wróciłem w samo południe i siadam do pisania, a tu
alarm mi dzwoni, że czas po syna jechać. Po drodze mamy przecież zajechać do
fryzjera. Zajeżdżamy, a jak. Ale fryzjer zajęty, może to i dobrze, że roboty ma
dużo, bo i dużo pieniędzy. Umawiamy się, że przyjedziemy jutro. Przyjedziemy, a
jak! Wracamy do domu. W domu próbuję pisać, a syn odrabia lekcje. No ale
przecież syn ma dzisiaj różaniec dla dzieciaków. Wiozę syna na spotkanie, ale
mówię, że wróci pieszo, bo mam cichą nadzieję, że może trochę popiszę. Wracam i
szybko piszę, ale po chwili rezygnuję, bo nie ma szans, żebym napisał to tak,
jakbym chciał.
Wraca syn z różańca. Odrabia dalej lekcje. Ja dalej
próbuję pisać. Ale tylko próbuję. Cholera, nic mi nie idzie. Do końca lata
świetlne. Ale się nie zrażam i dalej próbuję. Syn odrobił lekcje i mówi, że
idzie pograć w piłkę na podwórko, ale po chwili wraca i mówi, że ma problem, bo
piłka wpadła mu na balkon i to do tego nie nasz. Tłumaczę, żeby poszedł do
właścicielki mieszkania, przeprosił i poprosił, żeby mu piłkę zrzuciła. Udało
się wszystko jak trzeba, ale ja pomyślałem, cholera, co to za granie na
podwórku w piłkę. Biorę piłkę do kosza, rękawice bramkarskie, schodzę i pytam
syna: Jedziemy na orlik? Ucieszył się chłopak, że hej, no i jedziemy na orlik.
Tam syn mnie uczy grać w „21”, w kosza. Oczywiście przegrywam, ale szat nie rwę
z żalu.
Następnie strzelałem na bramkę, a syn bronił jak lew.
Po zapadnięciu zmroku deszcz nas z orlika wygonił.
Wróciliśmy do domu i siadłem do pisania. Ale już po drodze
myślałem: Do dupy z takim rozkładem…
Jak pisać?
Jak pisać?
Jak pisać?
Może jutro?
Ale, przecież jadę po wentylator, a później syn do fryzjera i pewnie coś jeszcze. No tak, muszę przecież zamówić części do samochodu...
Pierniczę, spadam do Anglii.
Rezerwuję bilet.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz