Tym razem chyba nie będzie
tak, jak się spodziewają odbiorcy jakiejś małej lokalnej sensacji. Nawet nie
będzie tak, jakby się tego spodziewał redaktor tegoż sieciowego pisma gminnego
sympatycznie zwanego Nowiną Stawiskowską.
Mam w swoim posiadaniu
bezpłatny egzemplarze tegoż periodyku, bo każdy może go mieć po pobraniu z
oficjalnej strony www małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie
zaczyna.
Jasne, że korci, żeby jakieś
tam złośliwości swoje marne uskutecznić przy okazji opisu tego, co widzę.
Jednak nie o złośliwości idzie, ale o robotę.
Pomysł, już to chyba
wspominałem, podoba mi się. Jest dla wodza o tyle ciekawy, że odbiorcy nie mogą
na gorąco uskuteczniać swoich odczuć, jak to ma miejsce na forach
internetowych. Mogą co najwyżej w zaciszu swoich komputerowych norek przeczytać
kwartalnik i ponarzekać sobie.
Rozmawiałem z młodym, mogę
tak go nazywać z racji różnicy wieku pomiędzy nami, redaktorem i mówiłem, że
sam pomysł gazety jest świetny, ale sam będzie miał bardzo trudno to wszystko
ogarnąć, co chciałby do kwartalnika wcisnąć.
Wydaje mi się, że już samo
założenie, iż ma to być kwartalnik jest nietrafione. Tam, gdzie idzie o
podawanie informacji, należy maksymalnie skracać czas od momentu zaistnienia
zdarzenia do upublicznienia informacji o nim. Kto dzisiaj pamięta o tym, co
podawano w telewizji albo dziennikach trzy miesiące temu? To przecież dzisiaj,
przy codziennym natłoku informacji prawdziwy kosmos czasowy.
Tak samo jest i w przypadku Nowiny… Kogo dzisiaj z mieszkańców małej
gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna, w pierwszej dekadzie
października, po awansie polskiej reprezentacji piłki nożnej na Mundial w Rosji
albo kolejnych sensacyjnych doniesieniach o przekrętach reprywatyzacyjnych może
zainteresować to, co się działo na naszym gminnym podwórku w w kwietniu, maju
czy czerwcu tego roku? Przecież to już taka sama historia, jak powstanie
listopadowe, tylko trochę młodsza.
W rozmowie z młodym
redaktorem wspominałem o tym. Pomysł trzeba byłoby zmodyfikować i zastanowić
się czy nie warto by było pomyśleć o miesięczniku, a może i nawet tygodniku o
tym charakterze.
Jasne, że robota zupełnie
inna, zupełnie inne zaangażowanie ludzi, zupełnie inne tempo, ale za to
informacje jeszcze nieostygłe i ponoszące jakoś tam adrenalinę lokalnej
społeczności.
Dzisiaj natomiast, gdy
patrzę na wodza małej gminy, jak jako prezes Zarządu Miejsko – Gminnego OSP w
mundurze bojowym ściska dłoń młodego strażaka, myślę, kiedy to było? Poza tym
od razu pytam w duchu, co ten facet, który piastuje funkcję typowo
reprezentacyjną robi w mundurze bojowym, przypisanym strażakom w akcjach
bojowych? Kto mu doradza w kwestiach ubioru? Facet chyba zapomniał, że mundur
galowy to forma odróżnienia go od zastępów bojowych ochotników strażaków, a dla
młodych strażaków informacja, że maja przed sobą przełożonego i że po plecach
go raczej klepać nie wypada.
Dobrze, że ja i inni dorośli
mieszkańcy gminy znamy facjatę wodza i wiemy, o co na zdjęciu z okładki chodzi.
Weźmy jednak pingwina z Madagaskaru albo króla Juliana. Ci nigdy nie dojdą, kto
komu na tym zdjęciu gratuluje, kto komu puchar wręcza itd. Nie wspominam tu już
o dziewczynach, które z pewnością zawiesiły wzrok na młodym przystojnym
strażaku ochotniku i westchnęły w im tylko wiadomy sposób, a na gościa w sile
wieku co najwyżej zerknęły.
Albo ubieram się w strój
przewidziany regulaminem i wszyscy wiedzą, o co chodzi. Mogę też wbić się w
mundur samorządowca, czyli garniturek, i jako zwierzchnik gminnych strażaków,
na wzór ministrów będących cywilnymi zwierzchnikami służb mundurowych, w tymże
garniturku paradować.
Natomiast „blokowanie”
mundury bojowego przez wodza, który w akcjach bojowych żadnego udziału nie
bierze, to dla mnie ewentualne „blokowanie” młodego, sprawnego i gotowego nieść
pomoc ludziom w konkretnych przypadkach strażaka ochotnika.
Cóż jednak zrobisz,
człowiecze, gdy ktoś na stołku mundur taki chce wdziać? Możesz tylko uśmiechnąć
się. I tyle!
Inną sprawą, związaną z
częstotliwością ukazywania się Nowiny…,
jest to, że jest tam w cholerę materiału. Wiadomo, wódz każe pisać jak
najwięcej, żeby ludzie widzieli, że dzieje się wiele i żeby nie gadali, że nie
dzieje się nic. To podobnie, jak z tym facetem, co na budowie z pustymi
taczkami zapierdziela godzin kilka w kółko, bo nie ma czasu, żeby na nie coś
tam załadować. Nie zawsze pełno na talerzu oznacza zdrowo i smacznie, choć to
drugie to kwestia gustu.
W informacji prasowej idzie
o ścisłość i konkret. Nie potrzeba tam żadnych ozdobników językowych czy
artystycznych ukwieceń. Tam, gdzie w założeniach jest przekazywanie informacji,
powinien być konkret, a nie literackie ozdobniki na wzór złotoustych wypowiedzi
Europejczyka Czarneckiego. Kiedy słucham tego faceta, podziwiam jego niedbałość
wymowy i myślę, że ten człowiek nie ma problemu z dogadaniem się z ludźmi z
innych krajów, w innych językach. We wszystkich bowiem jeżykach zapewne mówi
tak samo niedbale, niezrozumiale, wręcz śmiesznie.
Inna sprawa związana ze
ścisłością wypowiedzi to ta, że LUDZIE DZISIAJ NIE CHCĄ DUŻO CZYTAĆ, TYLKO CHCĄ
DUŻO WIEDZIEĆ! Dlatego pewnie tak mocno przemawia do nich ostatnio coraz
modniejszy przekaz „obrazkowy”. Po co czytać książki i o historii, skoro można
obejrzeć kilkudziesięciominutowy film dokumentalny na dany temat i wiedzieć to
samo?! To normalna reakcja obronna człowieka przed zalewaniem go mnogością
informacji, przy tym pozwalająca na to, aby być na bieżąco.
BRAKUJE MI sondy w Nowinie… Takiej, co mówią na dany temat
mieszkańcy gminy. Co sądzą o tej czy innej kwestii. Wiadomo, że wódz
jakiejkolwiek sondy się boi, bo po co wiedzieć, co ewentualnie mi nie wychodzi,
skoro, nie wiedząc, mogę trwać w permanentnym stanie uwielbienia siebie?
Warto by uskutecznić na
łamach tegoż pisma to, o czym mówi, dyskutuje, nad czym zastanawia się „ulica”,
z jej przekrojem wiekowym i środowiskowym.
Zakończę na razie, ale jeszcze będzie.
A teraz na koniec, takie ugryzienie
– uwaga na odmianę wyrazów zapożyczonych, jak choćby periodyk i odmianę imion.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz