Porządek był wtedy, gdy każdy wiedział, gdzie jest
jego miejsce, a świat zewnętrzny stawiał co do kandydatów do stanowisk czy
zawodów konkretnie i jasno określał wymagania, wytyczał ramy, w których winni się mieścić. Te czasy
to już przeszłość, bo dzisiaj, jak widać, słychać i czuć wszystko się pomieszało, a zwłaszcza w głowach ludzkich.
W tych dobrych, ale minionych czasach, na przykład
kandydat na nauczyciela, dziennikarza, wodza plemienia gminnego itp. musiał
mieścić się w konkretnych normach, ramach… słowem, nie mógł ktoś sobie ot tak albo na zasadzie wymarzenia czegoś zostać tym, kim chciał.
I tak jeszcze całkiem niedawno jąkała czy
ktoś strasznie sepleniący mógł zapomnieć, że będzie spikerem radiowym,
nauczycielem czy korespondentem telewizyjnym. Tak samo jak karzeł nie mógł i
nie może zostać koszykarzem NBA, chyba że to NBA dla karłów. Ja ze swoim wzrostem
tez nigdy nie pretendowałem do tego, aby być siatkarzem, koszykarzem czy
skoczkiem wzwyż. I ani ja, ani żaden karzeł nie możemy mieć o to, poza Panem
Bogiem, do nikogo pretensji. Jest przecież tyle rzeczy, które i ja, i trochę
niższe ode mnie karły możemy robić, że nie ma co się pchać do spraw
zarezerwowanych dla dryblasów.
Pamiętam, kiedy zdawałem egzaminy na studia
pedagogiczne. Już na etapie naboru kandydatów do egzaminów sprawdzano czy z
naszą mową jest wszystko ok., czyli czy mówimy wyraźnie, nie zacinamy się, nie
jąkamy zanadto… Kandydat na nauczyciela miał mówić, a nie mowę udawać.
Zdaję sobie sprawę, nie jestem aż tak głupi, że tak
zwane piękne mówienie, czyli odpowiednia dykcja, płynność i jeszcze do tego
sens, to często dar albo dar przede wszystkim, jak darem jest talent malarski czy muzyczny.
Nawet
najintensywniejszy kurs retoryki nie wyuczy wrony śpiewu skowronka, ale i nigdy
skowronek nie zakracze jak wrona. Nie pomoże tu żaden spec, jak choćby słynny Piotr T.
Piszę to w związku z tym, że ostatnio ręce mi opadają,
gdy widzę w telewizji polską jeszcze zwanej redaktorów, którzy mają tyle
wspólnego z poprawnym mówieniem, ile publiczne media mają wspólnego z obiektywną prawdą. Jest
taka jedna reporterka, zagraniczna korespondentka o niepolskim nazwisku, która
mi krew burzy, zanim się odezwie, a gdy się już odezwie, to mam takie myśli, że
wstydzę się przed sobą, że mogę tak myśleć.
Nie jestem żadnym rasistą, szowinistą i tym podobnym
popaprańcem, ale jeśli już są pewne reguły gry, to przestrzegajmy tych reguł i
nie róbmy jaj. Gdyby ktoś stworzył drużynę do gry w koszykówkę z takich
niziołków jak ja i gdyby ten ktoś nas zapisał to takiej ligi koszykarskiej,
ligi takich niziołków, to nie mogliby w tej lidze grać prawdziwi koszykarze, to
jest chłopy do nieba.
Teoretycznie TAK, ale praktycznie PO CO?
I tak z nauczycielem, redaktorem, piłkarzem,
koszykarzem, pisarzem, lekarzem, malarzem…
Teoretycznie dzisiaj każdy może być
tym, kim tylko zechce, ale czy powinien i, przede wszystkim, czy warto?
Gdy słucham mojej „kochanej” reporterki, myślę, że
to porażka i to w dodatku wielka. Mogłaby przecież robić reportaże albo pisać
książki. Przy jej znajomościach na pewno by mogła. Przecież nie trafiła do
telewizji w wyniku fachowej selekcji, tylko za przyczyną znajomości wielkich. I niech mnie diabli porwą, jeżeli się mylę. Już jestem spakowany!
A tak na marginesie, ale ważne pytanie: Skoro dzisiaj jest tak, że każdy może być tym, kim chce, to jeśli gówno zechce być złotem, to
będzie naprawdę złotem?
Nie, pozostanie gównem!
To były fajne czasy ‑ gówno było gównem, złoto złotem
było, a człowiek do szydełkowania szydełka, nie przecinaka, używał!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz