6 października 2017

Zasłużony dla Rolnictwa

A jak, to ja oczywiście, zasłużony dla rolnictwa, jak nic. A co? należy mi się! jeszcze dziecięciem będąc na gospodarce robiłem, zapieprzałem na równi z większymi ode mnie. A że potem mi jakoś tam do szkół się poszło i te szkoły ukończyć, z Bożą Pomocą, udało, to od roboty w rolnictwie troszeczkę odskoczyłem. Nie straszne mi jednak nic, co z rolnictwem związane. Mogę jeszcze napisać, że teraz robota w gospodarstwie to pikuś w porównaniu z tym, co drzewiej.
No, ale w życiu wyszło mi tak, że sam Minister Rolnictwa medal dla mnie podpisał. W dodatku mój imiennik. Jak ładnie się złożyło.
A teraz po latach kilku, wiecie, co o tym myślę?
Znalazłem się w sytuacji, że nie wiem dzisiaj, co zrobić z takimi odznaczeniami, z tym czymś to jest tak, że raz – ciach i je masz, a później?
Później NIC!
To NIC powyżej to lekkie przegięcie. Jest COŚ, jest COŚ później.

Później, gdy dociera do człowieka myślącego, że wszystkie te odznaczenia nic tak naprawdę nie znaczą, że podpisują je hurtem, z jakichś tam okazji, że są tylko następstwem jakichś kogoś zabiegów, a nie ma w tym rzeczowych zasług w danej kwestii.
To taki ludzki rytuał, żeby innych czymś zająć, żeby innych wyróżnić, jeszcze innych podrażnić, a innych zupełnie może zachęcić do tego, żeby też zachcieli taki medal dostać i dążą ludzie później, i tęsknią ludzie później do takich zaszczytów.
Kpię? Nie!
Pytam poważnie. Co zrobić z odznaczeniem, które dla człowieka staje się co najwyżej jakimś ciężarem? Co zrobić z odznaczeniami, które stają się dla człowieka niczym, więcej niż rzeczą, którą nijak wyrzucić?
Opiszę jedna historię z mojego życia wziętą. Opiszę ją bardzo ogólnie, bo nie będę grzebał w swoim nieistniejącym archiwum, czyli w rozrzuconych notatkach, zapiskach i komputerowych plikach. Jeśli jednak ktoś mi napisze: Gnojku, to tak nie było! To wtedy chujkowi przytoczę konkretne daty, miejsca, zdarzenia, ludzi…
Zdarzyło się w Polsce, gdzieś tam, w przeszłości coś niedobrego. Ostro zalało ludzi i zabrało im plony. Wiadomo, że w gospodarstwie to sytuacja zła. Będąc wodzem gminy, skrzyknąłem sołtysów, zebraliśmy płody rolne, a później zapakowaliśmy na samochody i płody pojechały. Pamiętam jak przy ładowaniu tychże płodów rolnych pogoda się psuła i wszyscy, łącznie ze mną, zapieprzaliśmy na czas, żeby przed deszczem zdążyć, bo przecież mokrego ziarna ludziom nie zawieziemy.
Było też jeszcze coś złego gdzieś na południu Polski, gdzieś niedaleko Lublina, jak dobrze pamiętam. Tam też zawieźliśmy różnego rodzaju rzeczy. Zabawki dla dzieci, jakieś przybory szkole. Wybraliśmy jedną wieś i tam to zawieźliśmy, bo tam tez jakaś powódź szkód dużych narobiła. Kojarzę, to było w gminie Wilków. Jak media donosiły, całą gminie zalało. Tam pojechaliśmy.
I znalazł się wtedy jakiś człowiek, chyba z Solidarności Rolników, nie pamiętam, jak to się tam nazywało i on zaczają kręcić dla mnie to odznaczenie, bo jak taki zasłużony dla rolnictwa. Ja natomiast, kiedy z sołtysami i rolnikami kręciliśmy tez pomoc dla poszkodowanych o niczym takim nie myślałem i trochę to na mnie spadło. Nie będę kłamał, że i połechtało to moją próżność okrutną mile i strasznie.
Pojechałem po odbiór odznaczenia. Kto mi je wręczał, tego już nie pamiętam. Wiem tylko, że ze mną na scenie wtedy był Gabriel Janowski, ten nawiedzony bardziej niżby wskazywało wdzięczne imię jego i wówczas minister były.
Medal zadedykowałem wszystkim, którzy do jego zdobycia się przyłączyli, czyli strażakom, sołtysom, rolnikom. Później schowałem medal do szuflady, a w końcu wylądował w piwnicy mojej przepastnej i tam przeleżał lat kilka niczym skazaniec w lochach.
Dopiero gdym wodzem być przestał, bo wodzem tylko się bywa, medal przypomniał mi wówczas o moich wielkich „zasługach”. Odkryłem też inne medale, którem dostał po drodze, gdym bywał wodzem gminy, że się tam czymś tam zasłużyłem.
Ale to dzisiaj, po latach, dla mnie niewiele znaczy. Ważny pozostał fakt, że ludziom pomagaliśmy, że dla np. strażaków coś się tam załatwiło, że po samorządowej drodze udało się coś zrobić.
A przy tym jest tyle zabiegów i lobbowania za kulisami, żeby ten czy tamten taki medal zdobył, że gdy do człowieka dociera, jak to się wszystko odbywa, medal go wcale nie cieszy, tylko zaczyna ciążyć. 
Dokładnie wezmę się za to przy spisywaniu wspomnień, do których materiałów jest tyle, że mogę nie zdążyć.
A za chwilę o tym, że wódz mnie robi w konia, ale ja koniem nie jestem, wielbłądem zresztą też. a to, co napiszę później to kolejny przykład, że wódz sobie nie radzi na tronie gminnego plemienia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...