A jak, to ja oczywiście,
zasłużony dla rolnictwa, jak nic. A co? należy mi się! jeszcze dziecięciem
będąc na gospodarce robiłem, zapieprzałem na równi z większymi ode mnie. A że
potem mi jakoś tam do szkół się poszło i te szkoły ukończyć, z Bożą Pomocą,
udało, to od roboty w rolnictwie troszeczkę odskoczyłem. Nie straszne mi jednak
nic, co z rolnictwem związane. Mogę jeszcze napisać, że teraz robota w
gospodarstwie to pikuś w porównaniu z tym, co drzewiej.
No, ale w życiu wyszło mi
tak, że sam Minister Rolnictwa medal dla mnie podpisał. W dodatku mój imiennik.
Jak ładnie się złożyło.
A teraz po latach kilku,
wiecie, co o tym myślę?
Znalazłem się w sytuacji, że
nie wiem dzisiaj, co zrobić z takimi odznaczeniami, z tym czymś to jest tak, że
raz – ciach i je masz, a później?
Później NIC!
To NIC powyżej to lekkie
przegięcie. Jest COŚ, jest COŚ później.
Później, gdy dociera do
człowieka myślącego, że wszystkie te odznaczenia nic tak naprawdę nie znaczą,
że podpisują je hurtem, z jakichś tam okazji, że są tylko następstwem jakichś
kogoś zabiegów, a nie ma w tym rzeczowych zasług w danej kwestii.
To taki ludzki rytuał, żeby
innych czymś zająć, żeby innych wyróżnić, jeszcze innych podrażnić, a innych
zupełnie może zachęcić do tego, żeby też zachcieli taki medal dostać i dążą
ludzie później, i tęsknią ludzie później do takich zaszczytów.
Kpię? Nie!
Pytam poważnie. Co zrobić z
odznaczeniem, które dla człowieka staje się co najwyżej jakimś ciężarem? Co
zrobić z odznaczeniami, które stają się dla człowieka niczym, więcej niż
rzeczą, którą nijak wyrzucić?
Opiszę jedna historię z
mojego życia wziętą. Opiszę ją bardzo ogólnie, bo nie będę grzebał w swoim
nieistniejącym archiwum, czyli w rozrzuconych notatkach, zapiskach i
komputerowych plikach. Jeśli jednak ktoś mi napisze: Gnojku, to tak nie było! To wtedy chujkowi przytoczę konkretne
daty, miejsca, zdarzenia, ludzi…
Zdarzyło się w Polsce,
gdzieś tam, w przeszłości coś niedobrego. Ostro zalało ludzi i zabrało im
plony. Wiadomo, że w gospodarstwie to sytuacja zła. Będąc wodzem gminy,
skrzyknąłem sołtysów, zebraliśmy płody rolne, a później zapakowaliśmy na
samochody i płody pojechały. Pamiętam jak przy ładowaniu tychże płodów rolnych
pogoda się psuła i wszyscy, łącznie ze mną, zapieprzaliśmy na czas, żeby przed
deszczem zdążyć, bo przecież mokrego ziarna ludziom nie zawieziemy.
Było też jeszcze coś złego
gdzieś na południu Polski, gdzieś niedaleko Lublina, jak dobrze pamiętam. Tam
też zawieźliśmy różnego rodzaju rzeczy. Zabawki dla dzieci, jakieś przybory
szkole. Wybraliśmy jedną wieś i tam to zawieźliśmy, bo tam tez jakaś powódź
szkód dużych narobiła. Kojarzę, to było w gminie Wilków. Jak media donosiły,
całą gminie zalało. Tam pojechaliśmy.
I znalazł się wtedy jakiś
człowiek, chyba z Solidarności Rolników, nie pamiętam, jak to się tam nazywało
i on zaczają kręcić dla mnie to odznaczenie, bo jak taki zasłużony dla
rolnictwa. Ja natomiast, kiedy z sołtysami i rolnikami kręciliśmy tez pomoc dla
poszkodowanych o niczym takim nie myślałem i trochę to na mnie spadło. Nie będę
kłamał, że i połechtało to moją próżność okrutną mile i strasznie.
Pojechałem po odbiór
odznaczenia. Kto mi je wręczał, tego już nie pamiętam. Wiem tylko, że ze mną na
scenie wtedy był Gabriel Janowski, ten nawiedzony bardziej niżby wskazywało
wdzięczne imię jego i wówczas minister były.
Medal zadedykowałem
wszystkim, którzy do jego zdobycia się przyłączyli, czyli strażakom, sołtysom,
rolnikom. Później schowałem medal do szuflady, a w końcu wylądował w piwnicy
mojej przepastnej i tam przeleżał lat kilka niczym skazaniec w lochach.
Dopiero gdym wodzem być
przestał, bo wodzem tylko się bywa, medal przypomniał mi wówczas o moich
wielkich „zasługach”. Odkryłem też inne medale, którem dostał po drodze, gdym bywał
wodzem gminy, że się tam czymś tam zasłużyłem.
Ale to dzisiaj, po latach, dla
mnie niewiele znaczy. Ważny pozostał fakt, że ludziom pomagaliśmy, że dla np. strażaków
coś się tam załatwiło, że po samorządowej drodze udało się coś zrobić.
A przy tym jest tyle zabiegów
i lobbowania za kulisami, żeby ten czy tamten taki medal zdobył, że gdy do człowieka
dociera, jak to się wszystko odbywa, medal go wcale nie cieszy, tylko zaczyna ciążyć.
Dokładnie wezmę się za to przy
spisywaniu wspomnień, do których materiałów jest tyle, że mogę nie zdążyć.
A za chwilę o tym, że wódz mnie
robi w konia, ale ja koniem nie jestem, wielbłądem zresztą też. a to, co napiszę
później to kolejny przykład, że wódz sobie nie radzi na tronie gminnego plemienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz