Było
o Marku Ewangeliście i jego dziele, to może być też o mnie i moich skromnych
upadkach i potknięciach w niedługiej wędrówce mojej przez życie na tym padole
łez, a zarazem najpiękniejszym ze światów, jakie znamy.
Pomijam
dzieciństwo, kiedy to uciekałem od pracy w gospodarstwie i ukrywałem się, żeby
tylko móc czytać kolejne książki. Pomijam fakt, że kiedyś tam namówiłem Mamę,
abyśmy mieli w domu taką „latającą” gminną biblioteczkę. Książka w dom, Bóg w dom!, można było wtedy powiedzieć o moją
fascynacją czytaniem i książkami.
Później
były szkoły wyższe niż podstawowa, a na koniec studia, po których trafiłem do
małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna.
W
szkole, gdzie trafiłem do pracy, stworzyłem z młodymi ludźmi teatr STU. Od
strony plastycznej pomagał mi Andrzej. Człowiek wolny i mający w du…
małomiasteczkową moralność, określający pseudointelektualistów „inteligencją ze
śmietnika”.
Później
były jeszcze różne formy scenicznej działalności, kolejne grupy teatralne,
kabaretowe.
Było
dużo planów, ale czas robił swoje i młodzi ludzie odchodzili szukać własnych
dróg, którymi pewnie do dzisiaj podążają. Niech
im Bóg wyprostuje wszystkie ścieżki!
Na
jakiś czas zniknąłem za wielką wodą i czmychnąłem stamtąd na dwa tygodnie przed
słynnymi atakami na WTC. Pracowałem kilka przecznic od tego miejsca. Co by
było, gdybym został!? Nie zostałem!
Po
szkolnej przygodzie postanowiłem skosztować pracy w samorządzie i poszło.
Zostałem wodzem. Takim little-big man w małej gminie na końcu świata, gdzie
świat się właśnie zaczyna.
Krasnoludki
pomogły mi dokończyć wodociągowanie gminy. Udało mi się ukończyć budowę
nawierzchni praktycznie wszystkich ulic w miasteczku. Poprawiłem infrastrukturę
na terenach wiejskich, zwłaszcza dróg dojazdowych do poszczególnych
miejscowości.
Tak
było. Zanim nastałem ludzie w miasteczku do kościoła musieli z domów wychodzić
w gumowcach, gdyż nie dało się w innym obuwiu przejść przez błotniste ulice.
Teraz kobiety mają luksus, gdyż od furtki własnej posesji do kościoła mogą
paradować w takich butach, w jakich czują się najlepiej albo w takich, żeby
koleżankom zagrać na nerwach.
Krasnoludki
pomogły mi dokończyć kanalizację miasteczka, zracjonalizować wydatki na
oświatę, pozyskać środki dla szkół i na edukację dla małych i większych,
wyremontować budynki użyteczności publicznej, powołać prawdziwie do życia
przedszkole i świetlice wiejskie; umundurować jednostki OSP na terenie gminy,
zakupić kilka pojazdów dla OSP i ufundować sztandary dla kilku jednostek OSP;
pomogły mi wprowadzić na mały gminny rynek dwie marki sklepów
wielopowierzchniowych, wybudować chodnik bezpiecznego ruchu przy niebezpiecznej
drodze, a następnie tę niebezpieczną drogę „wyrzucić” poza miasteczko; pomogły
mi dokończyć budowę oświetlenia ulicznego w każdej miejscowości w gminie i
uregulować gospodarkę odpadami.
Otarłem
się o więzienie, choć odsiedziałem swoje godziny w PIZ, za to, że postanowiłem
wprowadzić na gminny rynek drugą aptekę.
Krasnoludki
pomogły mi wybudować nowe place zabaw dla dzieciaków i siłownię na świeżym
powietrzu dla młodzieży.
Udało
mi się uniknąć sytuacji, żeby nie przeszkadzać tam, gdzie pomóc nie mogłem!
Były
jeszcze plany, ale o nich już nie warto wspominać, gdyż przyszedł kopniak od
wyborców, którzy w odpowiedniej większości woleli „władzę nowej jakości”, i
plany trzeba było porzucić, żeby odnaleźć siebie.
To
oczywiście nie były krasnoludki, tylko kompetentni ludzie, których na swojej
drodze samorządowej roboty spotkałem i którzy pomogli mi zrobić to, co udało
się zrobić. Nie wiem, jak im dziękować, a może dziękować nie trzeba. Może, po
prostu, tak jest, że zrobiliśmy swoje!
Następnie
była tułaczka po manowcach słów i milczenia, aż w końcu trafiłem tu, gdzie
jestem i gdzie otrzymałem dzisiaj wiadomość, że właśnie ukazał się mój Dziennik praktykującego wójta…, tj.
kolejna moja książka w formie ebooka.
O
tym jednak później, w oddzielnej odsłonie!
I
jeszcze na marginesie.
Całkiem, całkiem niemało udało się zrobić w małej gminie
na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna i niech nikt z „zielonych” nie
pieprzy, że coś jest nie tak!
Jeśli
coś jest nie tak, to tylko dlatego, że „zielone” ludki nie potrafią rządzić!
Jeszcze
muszę dopisać, że oprócz opisanego, zrobiłem całkiem niemało i głupiego złego. Któż jednak dzisiaj pamięta Szawłowi z
Tarsu labo św. Augustynowi, co robili, zanim stali się sobą?
Zresztą, ludzie mogą mi pamiętać
wszelkie moje zło. Nie dbam o to. Ważne, aby Bóg zechciał zapomnieć mi to i
tamto; żeby mi zapomniał, jak ja zapomniałem tym, co mnie w przeszłości kopali
i mają się nieźle!
Później
napiszę o swojej kolejnej książce w sieci!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz