Będzie
o życiu codziennym i ostatniej Wielkanocy.
Moja
pamięć ulotną jest jak lata ludzkie.
Na
szczęście zapisuję sobie niektóre sprawy i później mogę do nich wrócić, żeby je
światu przedstawić, choć po co, zaiste, nie wiem!
Ale
do rzeczy.
*
Jakiś
czas temu.
Panie
Marku, a wie pan, że mój kolega powiedział, że ukradłem dzisiaj (coś tam, nie
pamiętam), zagadnął mnie chłopiec na rowerku, kiedy zaparkowałem przy jednym ze
sklepów w małej gminie.
Chłopiec
miał siedem, może osiem lat. Z pewnością bywalec jednej z pierwszych klas szkoły
podstawowej.
Dlaczego
to zrobił? Zapytałem bez namysłu.
Nie
wiem! Odpowiedział malec i dodał: Ale ja nic nie ukradłem! O mało przez niego nie
dostałem zakazu jeżdżenia na basen.
Chłopiec
na rowerku zdawał się mówić prawdę, a ja nie wiedziałem, co powiedzieć. W końcu
stwierdziłem: To nie był twój kolega, ponieważ koledzy tak nie robią.
Chłopiec
patrzył na mnie przez chwilę i myślał. Po dłuższym zastanowieniu powiedział:
Tak, to nie jest mój kolega. Ale wie pan, ja będę jeździł na basen, tak
powiedziała moja pani. Ja nic nie ukradłem! Krzyknął jeszcze i odjechał na
sowim rowerku.
Stałem
przez chwilę przy samochodzie i myślałem, że już od dzieciństwa karmieni
jesteśmy oskarżaniem innych, nie widząc belki w oku swoim!
Tak
samo jest w świecie dorosłych – jedni bezpodstawnie oskarżają i mają się
całkiem dobrze; drudzy, oskarżeni przeżywają to, co im się przypisuje i już tak
dobrze, jak ci pierwsi, się wcale nie mają.
*
Ten
sam dzień. Kilka godzin później.
Zajeżdżam
po mojego syna do szkoły. Podchodzi do mnie pan R. i mówi: Panie Marku, gdzie się
pan podziewa? Brakuje nam pana!
Kryję
się w swoim Ustroniu, żeby nie narzucać się ludziom, odpowiadam. Za jakiś czas
planuję też stąd wyjechać, żeby odetchnąć innym powietrzem.
To
już nie jest to samo! Mówi pan R.
W
tym czasie syn wsiada do samochodu.
Ktoś
przecież chciał zmian, ale dziękuję za dobre słowo, panie R., mówię. Zobaczymy
za jakiś czas, co będzie. Teraz jest, jak jest i jest dobrze, bo najwidoczniej tak
być powinno!
Żegnamy
się.
*
Ten
sam dzień. Znów kilka godzin później.
Odbieram
syna z treningu.
Jest
z nami moja żona.
Podwożę
ich na zakupy.
Na
parkingu podchodzi do mnie pan Jerzy, z którym jestem po imieniu.
Gdzie
się podziewasz? Pyta i dodaje: Wcale cię nie widać!
Robię
swoje, odpowiadam. Co mam się ludziom narzucać? Pytam retorycznie i wyjaśniam
dalej: Zmieniam swoje Ustronie i myślę o wyrwaniu się stąd na jakiś czas. Chcę
odetchnąć innym powietrzem, mówię to, co innym.
Powinieneś
wrócić, mówi mi Jerzy.
Nie
wiem, odpowiadam. Nie wiem czy chcę to jeszcze raz przeżywać.
Powinieneś
wrócić, powtarza Jerzy, patrząc na chmury.
Żegnamy
się, kiedy żona z synem zbliżają się do nas.
*
Kolejny
dzień tygodnia.
Spotykam
znajomego J.
Co
porabiasz? Pyta.
Robię
coś tam w sowim Ustroniu, odpowiadam, jak zwykłem ostatnio odpowiadać
wszystkim. Przygotowuję się też do dłuższego zniknięcia, żeby trochę odpocząć
od tego miejsca, dodaję. A co u ciebie? Pytam.
Powolutku,
odpowiada znajomy i ciągnie dalej: Gdyby nasi sprzymierzeńcy mówili, że Marek
powinien wrócić, to puściłbym to mimo uszu. Jednak skoro nawet nasi wczorajsi
wrogowie mówią, że dobrze by było, abyś wrócił, to chyba coś w tym jest.
Zastanawia
się prze chwilę i pyta: Co o tym sądzisz?
Nie
wiem, dopowiadam. Nie wiem, co o tym sądzić. Na razie żyję dniem dzisiejszym i
wiem, że chcę się stąd urwać. Zobaczymy, co będzie dalej.
Żegnamy
się.
*
Przed
Wielkanocą A.D. 2016.
Otwieram
skrzynkę pocztową, a tam list z życzeniami świątecznymi od posła na Sejm RP.
Nie
wiem czy poseł jest aż ta bardzo nie w temacie, że nie zauważył zmian na
stanowisku wodza w małej gminie. Może jego biuro działa tak, jak działa obecnie
nowy wódz w małej gminie, czyli nie działa całkiem, tylko trwa.
A
może poseł nie przyjmuje do wiadomości wyników ostatnich wyborów samorządowych
i wie, że za lat dwa z kawałkiem karta się odwróci? Może myśli, że nie warto w
komputerze zmieniać adresata życzeń.
*
Obecnie.
Nie
wiem, co będzie jeszcze.
Nikt
nie wie i to jest właśnie piękne. Gdybyśmy bowiem wiedzieli, co nas czeka
jutro, to wielu, z pewnością, leżałoby już od dzisiaj krzyżem przy każdym
krzyżu przydrożnym; zaś ci, którzy mieliby pewność życia lat kilka czy
kilkadziesiąt, bawiliby się z pewnością ponad miarę, wierząc, że jeszcze zdążą wszystko
odpokutować.
Kiedy
kilkanaście lat temu dowiedziałem się o śmierci znajomej z pracy napisałem piosenkę.
Oto jej mały fragment:
Odlatują dni jak bociany,
z jaskółkami lata odchodzą,
idzie jesień,
a my w tej jesieni
wciąż szukamy chwil zapomnianych,
tamte dłonie nas nie ogrzeją,
tamte oczy nie patrzą już na nas…!
Pozdrawiam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz