Z tymi, co na tzw. „górze”,
trzeba na spokojnie. Bez emocji. Bez żadnych kurtuazyjnych: proszę bardzo,
życzę zdrowia, pozdrawiam, jakże mi miło…
Oni to wszystko biorą
za oznakę czapkowania i możesz zapomnieć, szary wójcie, o szacunku dla twoich
działań czy zabiegów!
Jeśli przed mini
klęczysz, narażasz się na jeszcze boleśniejszego kopniaka!
No i stało się! Kurator
ograniczył decyzję rady gminy. Zaopiniował pozytywnie likwidację dwóch szkół. W
przypadku trzech zaopiniował pozytywnie obniżenie stopnia organizacyjnego do
klas 0 – III, czyli ograniczył decyzję rady gminy w połowie. Zaś resztę wniosku
zaopiniował negatywnie, a co za tym idzie, pozostawały nietknięte dwie szkoły.
W jednej z nich pracował ów działacz związkowy, myśliwy, znajomy itd.
(…)
Stało się, pomyślał
nasz bohater. Zaklął siarczyście i coś w nim pękło. Nie, nie tyle pękło, co olśniło
go! W jeden chwili zrozumiał, że zdecydowana większość ludzi na wysokich
stanowiskach administracji rządowej, większość ludzi podejmujących decyzję, nie
jest powołanych po to, aby bronić interesów samorządu, dobra ogółu mieszkańców,
rozwoju gmin, ale aby skutecznie bronić interesów garstki partyjnych
przydupasów.
(…)
Po otrzymaniu kolejnej
negatywnej opinii kuratora nasz bohater zrozumiał jasno, że w swoich dążeniach
i działaniach nie może liczyć na zdrowy rozsądek tych na górze, u władzy; tych
ważnych zajmowanym stanowiskiem i niczym więcej. Jedyne co mógł zrobić, to
ugrać ich i sprawić, aby ich decyzje obracały się przeciwko nim, były denne,
pozbawione sensu, racjonalności. Zrozumiał też, że musi być cholernie
cierpliwy. Już zdążył wówczas zauważyć, że ci na górze szybciej odchodzili w
społeczną niepamięć niż samorządowcy. To, trzeba przyznać, było dla naszego
bohatera bardzo pocieszające.
Pamiętał, jak po
pierwszej opinii kuratora wzniósł w swoim gabinecie w górę zaciśniętą pięść i
wykrzyknął – Dopadnę was! To była pogróżka w pustkę, ale za tą pustką kryły się bzdurne decyzje poważnych niby
ludzi na poważnych niby stanowiskach. To była pogróżka rzucona w przestrzeń
kuratora oświaty i partyjnego kolesia.
Na początek postanowił
wykorzystać wnioski rodziców, których dzieci uczyły się w zlikwidowanych
szkołach. Doprowadził do tego, że rodzice wymusili na radnych głosowanie takich
obwodów szkolnych, które zapewniały ich dzieciom kontynuację nauki w wiodącej w
gminie szkole. O ile nasz bohater uczciwie nie do końca liczył się z opinią
rodziców przed likwidacją, o tyle teraz wola rodziców była dla niego święta.
Na kolejnej sesji głosowano
uchwałę w sprawie reorganizacji gminnej sieci szkół. Była to uchwała zgodna z
otrzymaną opinią kuratora. To była dla naszego bohatera uchwała porażki, ale
trzeba ją było podjąć, aby nie przegrać wszystkiego. Następną jednak uchwałą
była uchwała o obwodach szkolnych i to był strzał w kierunku kuratora. Rada pod
presją zebranych na sesji rodziców przegłosowała taki projekt uchwały, który
zakładał uczęszczanie uczniów z likwidowanych szkół do wiodącej w gminie
szkoły. W ten sposób uczniowie ci nie zasilili szkoły, w której pracował
partyjny koleś. Do obwodu tej szkoły należały zaledwie trzy wsie. Z jednej z
nich dzieci i tak uczęszczały już do szkoły wiodącej.
Jednym głosowaniem, bez
huku, jeżdżenia, błagania, przekonywania, szarpaniny, debat telewizyjnych, za
sprawą naszego bohatera i rodziców większość radnych zdecydowała, że w szkółce
partyjnego kolesia miało się uczyć od następnego roku kilkunastu uczniów,
których liczba w ciągu kolejnych trzech lat miała spaść do ośmiu. Zanim jednak
to nastąpiło, nastąpiło po drodze obniżenie stopnia organizacyjnego w tej
szkole do klas 0-III. Rodzice pokrzyczeli, radni zagłosowali!
To było właśnie to
skuteczne działanie w ciszy. Działanie wykrzyczane z zaciśniętą w pięść ręką i
rzucone w przestrzeń kuratora i partyjnego kolesia. Działanie w pełni zgodne z
prawem. Prawem, które ma tyle wspólnego z samorządnością, co woda z ogniem.
Nasz bohater po pierwszym
sukcesie na tym polu nie poprzestał. W ciągu kilku następnych miesięcy namówił
rodziców z jednej wsi, aby wysłali swoje dzieci do szkoły wiodącej. Obiecał
dowóz, zakup podręczników i ciepły posiłek dla dzieci. Zabiegi sprawiły, że w
ciągu trwania roku szkolnego z jednej ze szkółek, której kobieta o chłodnym
spojrzeniu nie pozwoliła zlikwidować, a jedynie obniżyć stopień organizacyjny,
praktycznie zniknęły dzieci. W listopadzie rodzice przepisali je z dnia na
dzień do wiodącej szkoły w gminie i wsadzili do podstawionego gminnego autobusu
szkolnego.
Przez kilka tygodni
nauczyciele z tejże szkółki przychodzili codziennie do pracy i patrzyli na
puste krzesła. Siedzieli w pustych klasopracowniach i nic nie robili. Pobrali
za te czynności normalne wynagrodzenie.
Wieść szybko dotarła do
kuratorium. Zatroskana o dobro uczniów kobieta o chłodnym spojrzeniu zadzwoniła
do naszego bohatera z zupełnie innej pozycji niż to miało miejsce w czasie ich
spotkania w siedzibie kuratorium.
– Jak to się stało?
– Normalnie się stało.
Rodzice przenieśli swoje dzieci do innej, lepszej szkoły. Rodzice przecież mają
takie prawo, nieprawdaż?
Cisza.
– Ależ co będzie teraz
z nauczycielami?
– Jak to co? Nie ma
uczniów, nie ma szkoły, to nauczyciele chyba nie mają już nic do roboty.
Otrzymają wypowiedzenia umów pracy.
– Ale w trakcie roku
szkolnego? A Karta Nauczyciela? Ustawa o systemie oświaty?
– Skoro nie ma uczniów
w szkole, to jak można mówić o pracy w świetle przepisów oświatowych?
– To niespotykana
sytuacja. Nie wiem, jak pan to załatwi!
– Jak ja to załatwię?
To wy macie fachowców od oświaty, nie ja. Może jakaś dobra rada, jak przy
negatywnym opiniowaniu likwidacji tej szkoły? Pamięta pani, jak napisała, że
rodzice są przeciwni likwidacji. Okazało się, że wcale tacy przeciwni nie byli
i nie są.
– Co pan chce przez to
powiedzieć?
– To, że cała ta
sytuacja to konsekwencja pani niedawnej negatywnej opinii w sprawie
reorganizacji gminnej sieci szkół.
– Jak pan śmie. To
wszystko pana wina!
– To przecież
oczywiste, że to moja wina, a pani musi dogłębnie rozważyć wszystkie za i
przeciw.
– To, co pan mówi, jest
śmieszne, niedorzeczne!
– Ma pani rację, jest
śmieszne i niedorzeczne, ale nie to, co mówię, tylko wasza znajomość tak
zwanych spraw organizacji oświaty na terenie wam podległym.
– To śmieszne, co pan
mówi!
– Zgadzam się z panią w
zupełności, to jest śmieszne!
Usłyszał trzask
odkładanej słuchawki i ciągły sygnał rozłączonej rozmowy telefonicznej. To było
to! Czuł niesamowitą satysfakcję. Tak z nimi trzeba. Na spokojnie. Bez emocji.
Bez żadnych kurtuazyjnych: proszę bardzo, życzę zdrowia, pozdrawiam, jakże mi
miło, uszanowanie i inne czapkowanie. Choć w innych okolicznościach nie miał
nic przeciwko kurtuazji i grzeczności, tak tutaj nie chciało mu się nic takiego
robić.
Pani o chłodnym
spojrzeniu dostała strzał między oczy. Tak trzeba. Podejmujesz decyzję dobrą
dla partyjnego kolesia, a nie ogółu, to spijaj śmietanę swojej głupoty i
krótkowzroczności! Nasz bohater odczuwał wielką satysfakcję. Poczuł siłę cichej
władzy nad urzędasami na górze. Już wiedział, że tak właśnie trzeba robić.
Skuteczność to pochodna ciszy i spokoju.
Teraz czas na ostoję
kolesia partyjnego, czyli najmniejszą pod względem liczby uczniów szkołę w
gminie! Zakrzyknął nasz bohater. Zrobił to jednak nieco na wyrost, gdyż układy,
jakie partyjny koleś posiadał spowodowały, że ten manewr zajął mu kilka lat.
Po upływie
odpowiedniego czasu, to jest roku, nasz bohater ponownie spotkał się z
rodzicami celem poinformowania ich o zamiarze likwidacji szkoły. Koleś był miły
aż do granic przyzwoitości. Za fałszywym uśmieszkiem czaiła się chytrość.
Milutki, sympatyczny, grubiutki drań. Nasz bohater bał się takich ludzi. Nie
dlatego, że są nieprzewidywalni, tylko dlatego, że są bezwzględni, nie mają
żadnych skrupułów i z modlitwą na wargach potrafią człowieka wdeptać w ziemię.
Po zebraniu zgromadził
odpowiednią większość w radzie gminy i przegłosowana została uchwała intencyjna
o zamiarze likwidacji szkoły.
Łatwo się domyślić, że
opinia kuratora była negatywna. Nic nie pomogła najbardziej rzeczowa w świecie
argumentacja. Nikt w kuratorium z pewnością jej nie czytał.
Po upływie kolejnego
roku znów się spotkał z rodzicami i znów chytre oczka kolesia. Znów uchwała
intencyjna. I znów negatywna opinia kuratora.
Upłynął rok, a nasz
bohater zaczął procedurę likwidacji szkoły od nowa. Tym razem jednak nie chciał
likwidacji szkoły, ale obniżenia jej stopnia organizacyjnego z klas 0 – VI do
klas 0 – III. Już nie dążył do całkowitej likwidacji, gdyż wiedział, że przy istniejącym układzie w kuratorium oświaty i wpływach
partyjnego kolesia, nie ma szans na taki zabieg. Przegrać bitwę! Zgoda! Ale w
konsekwencji wygrać wojnę! Taki teraz miał plan.
Zmiana taktyki
najwyraźniej zaskoczyła drugą stronę. Gdyż opiniowanie naszpikowanego
argumentami wniosku zajęło kuratorowi cały przewidziany w tym przypadku termin,
czyli miesiąc. Jednak opinia znów była negatywna. Co z kolei nie zaskoczyło
absolutnie naszego bohatera. Postanowił czekać do następnego roku, a po drodze
wygrać kolejne wybory samorządowe.
Nie odmówił sobie
jednak nasz bohater wystosowania protestu na opinię kuratora. Zaadresował
protest do Ministra Edukacji i wysłał. Wyłożył ministrowi od nowa wszystko, co
najgorszemu głupkowi potrzebne byłoby do podjęcia decyzji broniącej stanowiska
gminy. Zaznaczył przy tym z naciskiem, że stanowisko kuratora oświaty od lat
hamuje dobrze rozumianą reorganizację sieci szkół i reformę gminnej oświaty, o samej
gminie i jej rozwoju już nie wspominając. Przemycił też między wierszami brak
logiki w działaniach kuratora oświaty, bo jakże się mógł tej logiki w
działaniach kuratora doszukać, jeśli ten wydawał pozytywne opinie wniosków o
likwidację szkół z liczbą uczniów od 30 do 50 i trasą dowozu o długości od 5 do
10km, a jego wniosek dotyczący nie likwidacji tylko obniżenia stopnia
organizacyjnego szkoły, w której uczyło się wówczas 18 uczniów oraz dowozu o
długości 5km opiniował negatywnie? Jak byk wynikało z tego, że kurator na swoim
terenie pozwala likwidować szkoły dwukrotnie większe, jeśli idzie o liczbę
uczniów, a szkoły, w której pracował partyjny kolega ruszyć nie chce i innym
nie pozwala. Jak z psem ogrodnika. Sam nie weźmie i innym nie pozwoli.
Ironicznie poprosił
ministra, aby ten spróbował wyciągnąć od kuratora oświaty klucz, według którego
postępuje przy wydawaniu opinii w takich sprawach, gdyż sam takich informacji w
kuratorium oświaty uzyskać nie mógł.
Dokopał też, że kurator
w swoim uzasadnieniu po prostu kłamie, gdyż nieprawdą jest, że lepiej byłoby,
gdyby do szkółki partyjnego kolegi przypiąć większy obwód szkolny i bezprawnie
zmusić większą liczbę rodziców, aby tam posyłali po edukację swoje dzieci.
Totalny absurd. To właśnie rodzice decydują o tym, gdzie ich dziecko chodzi do
szkoły, a nie jakiś tam kurator oświaty z wysokości swojego urzędu. Rada gminy
co najwyżej ustala obwody szkolne, na szczęście bez pozytywnej opinii i zgody
pani o chłodnym spojrzeniu.
Co przyszło w
odpowiedzi? Podtrzymanie stanowiska kuratora oświaty. Czytaj: możesz sobie
poskakać, biedny wójcie! My wiemy swoje! Szarp się dalej, mały człowieku!
Przybiło nieco naszego
bohatera stwierdzenie, że kurator mógł mieć rację w sprawie zwiększenia obwodu
szkolnego szkółki partyjnego kolegi. Zawył jak wilk na taką pisaninę nasz bohater. Jakiś bucuś z wielkiego i
niedostępnego ministerstwa, mianujący się sekretarzem stanu, wypowiadał się z
całą powagą o zadupiu naszego bohatera tak, jakby nic w życiu nie robił, tylko
zdzierał zelówki po gminnych drogach i bezdrożach.
Do dzisiaj nie może
zrozumieć, jak ktoś, kto na oczy nie widział problemu, nie polizał, nie
dotknął, nie pogłaskał, nie szarpnął, nie pogryzł, nie doświadczył, może w tak
głupi sposób i z zachowaniem pełnej powagi wypowiadać się w sprawach, które,
kurde, dotyczą wielu ludzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz