9 lutego 2015

Kończ waść...

Z tymi, co na tzw. „górze”, trzeba na spokojnie. Bez emocji. Bez żadnych kurtuazyjnych: proszę bardzo, życzę zdrowia, pozdrawiam, jakże mi miło…
Oni to wszystko biorą za oznakę czapkowania i możesz zapomnieć, szary wójcie, o szacunku dla twoich działań czy zabiegów!
Jeśli przed mini klęczysz, narażasz się na jeszcze boleśniejszego kopniaka!

No i stało się! Kurator ograniczył decyzję rady gminy. Zaopiniował pozytywnie likwidację dwóch szkół. W przypadku trzech zaopiniował pozytywnie obniżenie stopnia organizacyjnego do klas 0 – III, czyli ograniczył decyzję rady gminy w połowie. Zaś resztę wniosku zaopiniował negatywnie, a co za tym idzie, pozostawały nietknięte dwie szkoły. W jednej z nich pracował ów działacz związkowy, myśliwy, znajomy itd.
(…)
Stało się, pomyślał nasz bohater. Zaklął siarczyście i coś w nim pękło. Nie, nie tyle pękło, co olśniło go! W jeden chwili zrozumiał, że zdecydowana większość ludzi na wysokich stanowiskach administracji rządowej, większość ludzi podejmujących decyzję, nie jest powołanych po to, aby bronić interesów samorządu, dobra ogółu mieszkańców, rozwoju gmin, ale aby skutecznie bronić interesów garstki partyjnych przydupasów.
(…)
Po otrzymaniu kolejnej negatywnej opinii kuratora nasz bohater zrozumiał jasno, że w swoich dążeniach i działaniach nie może liczyć na zdrowy rozsądek tych na górze, u władzy; tych ważnych zajmowanym stanowiskiem i niczym więcej. Jedyne co mógł zrobić, to ugrać ich i sprawić, aby ich decyzje obracały się przeciwko nim, były denne, pozbawione sensu, racjonalności. Zrozumiał też, że musi być cholernie cierpliwy. Już zdążył wówczas zauważyć, że ci na górze szybciej odchodzili w społeczną niepamięć niż samorządowcy. To, trzeba przyznać, było dla naszego bohatera bardzo pocieszające.
Pamiętał, jak po pierwszej opinii kuratora wzniósł w swoim gabinecie w górę zaciśniętą pięść i wykrzyknął – Dopadnę was! To była pogróżka w pustkę, ale za tą pustką kryły się bzdurne decyzje poważnych niby ludzi na poważnych niby stanowiskach. To była pogróżka rzucona w przestrzeń kuratora oświaty i partyjnego kolesia.
Na początek postanowił wykorzystać wnioski rodziców, których dzieci uczyły się w zlikwidowanych szkołach. Doprowadził do tego, że rodzice wymusili na radnych głosowanie takich obwodów szkolnych, które zapewniały ich dzieciom kontynuację nauki w wiodącej w gminie szkole. O ile nasz bohater uczciwie nie do końca liczył się z opinią rodziców przed likwidacją, o tyle teraz wola rodziców była dla niego święta.
Na kolejnej sesji głosowano uchwałę w sprawie reorganizacji gminnej sieci szkół. Była to uchwała zgodna z otrzymaną opinią kuratora. To była dla naszego bohatera uchwała porażki, ale trzeba ją było podjąć, aby nie przegrać wszystkiego. Następną jednak uchwałą była uchwała o obwodach szkolnych i to był strzał w kierunku kuratora. Rada pod presją zebranych na sesji rodziców przegłosowała taki projekt uchwały, który zakładał uczęszczanie uczniów z likwidowanych szkół do wiodącej w gminie szkoły. W ten sposób uczniowie ci nie zasilili szkoły, w której pracował partyjny koleś. Do obwodu tej szkoły należały zaledwie trzy wsie. Z jednej z nich dzieci i tak uczęszczały już do szkoły wiodącej.
Jednym głosowaniem, bez huku, jeżdżenia, błagania, przekonywania, szarpaniny, debat telewizyjnych, za sprawą naszego bohatera i rodziców większość radnych zdecydowała, że w szkółce partyjnego kolesia miało się uczyć od następnego roku kilkunastu uczniów, których liczba w ciągu kolejnych trzech lat miała spaść do ośmiu. Zanim jednak to nastąpiło, nastąpiło po drodze obniżenie stopnia organizacyjnego w tej szkole do klas 0-III. Rodzice pokrzyczeli, radni zagłosowali!
To było właśnie to skuteczne działanie w ciszy. Działanie wykrzyczane z zaciśniętą w pięść ręką i rzucone w przestrzeń kuratora i partyjnego kolesia. Działanie w pełni zgodne z prawem. Prawem, które ma tyle wspólnego z samorządnością, co woda z ogniem.
Nasz bohater po pierwszym sukcesie na tym polu nie poprzestał. W ciągu kilku następnych miesięcy namówił rodziców z jednej wsi, aby wysłali swoje dzieci do szkoły wiodącej. Obiecał dowóz, zakup podręczników i ciepły posiłek dla dzieci. Zabiegi sprawiły, że w ciągu trwania roku szkolnego z jednej ze szkółek, której kobieta o chłodnym spojrzeniu nie pozwoliła zlikwidować, a jedynie obniżyć stopień organizacyjny, praktycznie zniknęły dzieci. W listopadzie rodzice przepisali je z dnia na dzień do wiodącej szkoły w gminie i wsadzili do podstawionego gminnego autobusu szkolnego.
Przez kilka tygodni nauczyciele z tejże szkółki przychodzili codziennie do pracy i patrzyli na puste krzesła. Siedzieli w pustych klasopracowniach i nic nie robili. Pobrali za te czynności normalne wynagrodzenie.
Wieść szybko dotarła do kuratorium. Zatroskana o dobro uczniów kobieta o chłodnym spojrzeniu zadzwoniła do naszego bohatera z zupełnie innej pozycji niż to miało miejsce w czasie ich spotkania w siedzibie kuratorium.
– Jak to się stało?
– Normalnie się stało. Rodzice przenieśli swoje dzieci do innej, lepszej szkoły. Rodzice przecież mają takie prawo, nieprawdaż?
Cisza.
– Ależ co będzie teraz z nauczycielami?
– Jak to co? Nie ma uczniów, nie ma szkoły, to nauczyciele chyba nie mają już nic do roboty. Otrzymają wypowiedzenia umów pracy.
– Ale w trakcie roku szkolnego? A Karta Nauczyciela? Ustawa o systemie oświaty?
– Skoro nie ma uczniów w szkole, to jak można mówić o pracy w świetle przepisów oświatowych?
– To niespotykana sytuacja. Nie wiem, jak pan to załatwi!
– Jak ja to załatwię? To wy macie fachowców od oświaty, nie ja. Może jakaś dobra rada, jak przy negatywnym opiniowaniu likwidacji tej szkoły? Pamięta pani, jak napisała, że rodzice są przeciwni likwidacji. Okazało się, że wcale tacy przeciwni nie byli i nie są.
– Co pan chce przez to powiedzieć?
– To, że cała ta sytuacja to konsekwencja pani niedawnej negatywnej opinii w sprawie reorganizacji gminnej sieci szkół.
– Jak pan śmie. To wszystko pana wina!
– To przecież oczywiste, że to moja wina, a pani musi dogłębnie rozważyć wszystkie za i przeciw.
– To, co pan mówi, jest śmieszne, niedorzeczne!
– Ma pani rację, jest śmieszne i niedorzeczne, ale nie to, co mówię, tylko wasza znajomość tak zwanych spraw organizacji oświaty na terenie wam podległym.
– To śmieszne, co pan mówi!
– Zgadzam się z panią w zupełności, to jest śmieszne!
Usłyszał trzask odkładanej słuchawki i ciągły sygnał rozłączonej rozmowy telefonicznej. To było to! Czuł niesamowitą satysfakcję. Tak z nimi trzeba. Na spokojnie. Bez emocji. Bez żadnych kurtuazyjnych: proszę bardzo, życzę zdrowia, pozdrawiam, jakże mi miło, uszanowanie i inne czapkowanie. Choć w innych okolicznościach nie miał nic przeciwko kurtuazji i grzeczności, tak tutaj nie chciało mu się nic takiego robić.
Pani o chłodnym spojrzeniu dostała strzał między oczy. Tak trzeba. Podejmujesz decyzję dobrą dla partyjnego kolesia, a nie ogółu, to spijaj śmietanę swojej głupoty i krótkowzroczności! Nasz bohater odczuwał wielką satysfakcję. Poczuł siłę cichej władzy nad urzędasami na górze. Już wiedział, że tak właśnie trzeba robić. Skuteczność to pochodna ciszy i spokoju.
Teraz czas na ostoję kolesia partyjnego, czyli najmniejszą pod względem liczby uczniów szkołę w gminie! Zakrzyknął nasz bohater. Zrobił to jednak nieco na wyrost, gdyż układy, jakie partyjny koleś posiadał spowodowały, że ten manewr zajął mu kilka lat.
Po upływie odpowiedniego czasu, to jest roku, nasz bohater ponownie spotkał się z rodzicami celem poinformowania ich o zamiarze likwidacji szkoły. Koleś był miły aż do granic przyzwoitości. Za fałszywym uśmieszkiem czaiła się chytrość. Milutki, sympatyczny, grubiutki drań. Nasz bohater bał się takich ludzi. Nie dlatego, że są nieprzewidywalni, tylko dlatego, że są bezwzględni, nie mają żadnych skrupułów i z modlitwą na wargach potrafią człowieka wdeptać w ziemię.
Po zebraniu zgromadził odpowiednią większość w radzie gminy i przegłosowana została uchwała intencyjna o zamiarze likwidacji szkoły.
Łatwo się domyślić, że opinia kuratora była negatywna. Nic nie pomogła najbardziej rzeczowa w świecie argumentacja. Nikt w kuratorium z pewnością jej nie czytał.
Po upływie kolejnego roku znów się spotkał z rodzicami i znów chytre oczka kolesia. Znów uchwała intencyjna. I znów negatywna opinia kuratora.
Upłynął rok, a nasz bohater zaczął procedurę likwidacji szkoły od nowa. Tym razem jednak nie chciał likwidacji szkoły, ale obniżenia jej stopnia organizacyjnego z klas 0 – VI do klas 0 – III. Już nie dążył do całkowitej likwidacji, gdyż wiedział, że przy istniejącym układzie w kuratorium oświaty i wpływach partyjnego kolesia, nie ma szans na taki zabieg. Przegrać bitwę! Zgoda! Ale w konsekwencji wygrać wojnę! Taki teraz miał plan.
Zmiana taktyki najwyraźniej zaskoczyła drugą stronę. Gdyż opiniowanie naszpikowanego argumentami wniosku zajęło kuratorowi cały przewidziany w tym przypadku termin, czyli miesiąc. Jednak opinia znów była negatywna. Co z kolei nie zaskoczyło absolutnie naszego bohatera. Postanowił czekać do następnego roku, a po drodze wygrać kolejne wybory samorządowe.
Nie odmówił sobie jednak nasz bohater wystosowania protestu na opinię kuratora. Zaadresował protest do Ministra Edukacji i wysłał. Wyłożył ministrowi od nowa wszystko, co najgorszemu głupkowi potrzebne byłoby do podjęcia decyzji broniącej stanowiska gminy. Zaznaczył przy tym z naciskiem, że stanowisko kuratora oświaty od lat hamuje dobrze rozumianą reorganizację sieci szkół i reformę gminnej oświaty, o samej gminie i jej rozwoju już nie wspominając. Przemycił też między wierszami brak logiki w działaniach kuratora oświaty, bo jakże się mógł tej logiki w działaniach kuratora doszukać, jeśli ten wydawał pozytywne opinie wniosków o likwidację szkół z liczbą uczniów od 30 do 50 i trasą dowozu o długości od 5 do 10km, a jego wniosek dotyczący nie likwidacji tylko obniżenia stopnia organizacyjnego szkoły, w której uczyło się wówczas 18 uczniów oraz dowozu o długości 5km opiniował negatywnie? Jak byk wynikało z tego, że kurator na swoim terenie pozwala likwidować szkoły dwukrotnie większe, jeśli idzie o liczbę uczniów, a szkoły, w której pracował partyjny kolega ruszyć nie chce i innym nie pozwala. Jak z psem ogrodnika. Sam nie weźmie i innym nie pozwoli.
Ironicznie poprosił ministra, aby ten spróbował wyciągnąć od kuratora oświaty klucz, według którego postępuje przy wydawaniu opinii w takich sprawach, gdyż sam takich informacji w kuratorium oświaty uzyskać nie mógł.
Dokopał też, że kurator w swoim uzasadnieniu po prostu kłamie, gdyż nieprawdą jest, że lepiej byłoby, gdyby do szkółki partyjnego kolegi przypiąć większy obwód szkolny i bezprawnie zmusić większą liczbę rodziców, aby tam posyłali po edukację swoje dzieci. Totalny absurd. To właśnie rodzice decydują o tym, gdzie ich dziecko chodzi do szkoły, a nie jakiś tam kurator oświaty z wysokości swojego urzędu. Rada gminy co najwyżej ustala obwody szkolne, na szczęście bez pozytywnej opinii i zgody pani o chłodnym spojrzeniu.
Co przyszło w odpowiedzi? Podtrzymanie stanowiska kuratora oświaty. Czytaj: możesz sobie poskakać, biedny wójcie! My wiemy swoje! Szarp się dalej, mały człowieku!
Przybiło nieco naszego bohatera stwierdzenie, że kurator mógł mieć rację w sprawie zwiększenia obwodu szkolnego szkółki partyjnego kolegi. Zawył jak wilk na taką pisaninę nasz bohater. Jakiś bucuś z wielkiego i niedostępnego ministerstwa, mianujący się sekretarzem stanu, wypowiadał się z całą powagą o zadupiu naszego bohatera tak, jakby nic w życiu nie robił, tylko zdzierał zelówki po gminnych drogach i bezdrożach.

Do dzisiaj nie może zrozumieć, jak ktoś, kto na oczy nie widział problemu, nie polizał, nie dotknął, nie pogłaskał, nie szarpnął, nie pogryzł, nie doświadczył, może w tak głupi sposób i z zachowaniem pełnej powagi wypowiadać się w sprawach, które, kurde, dotyczą wielu ludzi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...