Nie zawsze zdajemy sobie
sprawę, jak bardzo nasza codzienna finansowa stabilizacja zależna jest od kilku
osób!
Nawet sobie nie
wyobrażamy, jakie przykre w skutkach dla przeciętnego zjadacza chleba mogłyby
być konsekwencje upadku jednego ze światowych gigantów finansowych. Albowiem
współczesne instytucje globalnych finansów powiązane są ze sobą i od siebie
zależne jak kolejne klocki misternie ustawionego domina!
„Zbyt wielcy, by upaść”
to amerykańska produkcja z 2011 roku. Ekranizacja powieści dziennikarza Andrew
Rossa Sorkina, który opisał kryzys finansowy w Stanach Zjednoczonych w
pierwszej dekadzie obecnego stulecia. Na marginesie można wspomnieć, że w
rolach głównych wystąpili William Hurt, James Woods czy John Hear.
Nie tyle jednak w filmie
o obsadę aktorską idzie, co o smutne przesłanie, jakie ten obraz ze sobą
niesie. Otóż mamy przed oczyma prezesów wielkich korporacji finansowych i
banków, którzy licytują się, kto z nich padnie, a kto się umocni. Gra idzie o
dziesiątki miliardów dolarów, choć w tle przewijają się i setki.
Film ogląda się dość
ciekawie. Pięknie przedstawiono w nim przygotowania do negocjacji, zakulisowe
targi i dyskusje. Świetnie ukazano techniki perswazji przy użyciu wpływowych
urzędników państwowych czy też siły pieniądza.
Na pierwszy rzut oka
widza może razić amerykańska megalomania, z której wynika to, że jeśli na Wall
Street pójdzie coś nie tak, to świat beknie jak nic!
Jeśli jednak głębiej
wejrzymy w problem, to całkiem możliwe, że tąpnięcie tam, dość boleśnie odczuje
przeciętny, jak ja, szarak w kraju nad Wisłą.
Oglądając film,
dochodzimy do wniosku, że pieniądz jako narzędzie gry, nie zna granic, nie jest
ograniczony barierami językowymi czy też systemami ustrojowymi państw.
Twórcy filmu świetnie
zbudowali napięcie, choć akcja rozgrywa się gównie w ekskluzywnych biurach
instytucji finansowych.
To smutny obraz elit
finansowych światowego mocarstwa, które tak naprawdę poza cyframi zysków i
strat w wirtualnym pieniądzu nie widzą prostego człowieka, jakże od ich decyzji
uzależnionego.
Drugim przykrym
wnioskiem, jaki płynie z tego filmu, jest fakt, iż rzeczywiście w krajach
wysokorozwiniętych stworzono taki system finansowy, połączony w globalną sieć
zależności, które zniknęły gdzieś z pola widzenia nawet samym twórcom. I upadek
jednej instytucji, jak choćby wielkiego banku, pociąga za sobą upadek innych na
zasadzie domina.
Finał filmu to
interwencja rządu Stanów Zjednoczonych, szantaż wobec prezesów największych
banków w USA i zażegnanie kryzysu, na którym ucierpieliby przede wszystkim
prości ludzi.
Tytuł filmu, choć dość
patetycznie brzmi, niesie ze sobą duży ciężar treści. Rzeczywiście we
współczesnym świecie funkcjonują instytucje finansowe, na upadku których nikomu
nie zależy, ponieważ konsekwencje tychże upadków są nie do przewidzenia. Może
dlatego prezesi, zarządy i rady nadzorcze nie przejmują się zbytnio podejmowanym
ryzykiem. W najgorszym wypadku, w wypadku podjęcia błędnych decyzji czekają ich
co najwyżej wielomilionowe odprawy i kolejne lukratywne stanowiska w finansowej
machinie. Same zaś instytucje będą trwać dalej, gdyż trwać muszą dla zachowania
finansowej równowagi sił.
Film jak najbardziej do
obejrzenia choćby i z tego powodu, że ukazuje dzisiejszą bombę krachu
finansowego wiszącą nad światem. Warto się przy tym zastanowić, czym jest przy
tym interwencja wojsk rosyjskich na Ukrainie albo kolejny atak terrorystyczny w
jakiejś tam części świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz