3 lutego 2015

Podwórkowe rozgrywki

Referendalny szantaż, obrażona opozycja, dorwać przewodniczącego, wyborca grający swoim podatkiem i radny z poczuciem nieograniczonej władzy, którzy jest bardzo przydatny do utrzymania równowagi sił w radzie… To tylko ułamek codziennej egzystencji przeciętnego wójta.

Jeszcze jeden ważny dzień tygodnia
Kolejne ataki zwolenników referendum na moją osobę. Ulotki mnożą się jak grzyby po deszczu. Staram się chronić przed tym rodzinę. Kilka razy wyjeżdżaliśmy na weekend. Unikam w domu tematu referendum.
Jeszcze tydzień i wszystko będzie jasne! Jak będzie? Zobaczymy! Myślę, że zrobiłem wszystko, aby ludzi zniechęcić do udziału w tym referendalnym przedsięwzięciu. Myślę też, że przekonałem swoich wyborców, aby najzwyczajniej w świecie olali ciepłym moczem nawoływania aktywistów do brania udziału w referendum.
W przypadku wygrania referendum, umocni się moja pozycja w oczach wyborców, a co najważniejsze – w oczach radnych!
Tylko czy wygram?!

 Po tygodniu
Przy tej całej referendalnej zadymie zapomniałem zapisać, że nie udało nam się dziabnąć przewodniczącego rady. Zabrakło jednego głosu do odwołania drania. Zdradził nas pewniak. Radny, który od początku był po mojej stronie. Sumienie go gryzło. Szkoda, że pękł. Czasu jednak nie cofniesz. Trzeba czekać do kolejnej okazji. Szkoda też, że radni nie rozumieją, iż do samorządowej roboty sumienie za bardzo się nie nadaje! Bogu co Boga, a …
Wczoraj wywaliłem faceta z gabinetu. Awanturował się, że pójdzie na referendum, ponieważ nie umorzyłem mu kilkunastu złotych podatku. Wkurzył mnie ton jego głosu i chęć wykorzystania referendum do osiągnięcia własnego celu.
To idź pan i na referendum i w ogóle w cholerę! Krzyknąłem. O żadnym umorzeniu nie ma mowy, dodałem i zobaczył zamknięte przed nosem drzwi mojego gabinetu.
Słyszałem, jak facet się ciska w sekretariacie. Wykrzykiwał, że już mnie nie ma.
Nie wytrzymałem. Wyszedłem z gabinetu, złapałem gościa za ramiona i wypchnąłem na korytarz. Jutro może mnie i nie będzie, ale dzisiaj jestem i nadal rządzę, powiedziałem ostro. Tak, żeby wszyscy wokół słyszeli. Odwróciłem się na pięcie i wszedłem do gabinetu.
Chyba byłem przekonujący, ponieważ awanturnik nie odważył się wrócić do sekretariatu.
Nie wiem czy był na referendum, ale wiem, że referendum im nie wyszło. Udział w głosowaniu wzięło jedyne 2% uprawnionych. Zatem moje zwycięstwo było i jest wielkie. To rekord niskiej frekwencji w tego typu przedsięwzięciach w kraju!
Co teraz zrobię? Będę szukał zemsty? W tej chwili nie wiem, co zrobię i czego będę szukał. Teraz wiem, że chcę na chwilę o wszystkim zapomnieć, zasnąć i odpocząć!
Już chyba nie lubię tej pracy tak, jak na początku.
Chcę spać!

 Jakiś dzień tygodnia po referendum
Jak nie urok to sraczka! Ledwo przetrwałem referendum, a tu pismo od pełnomocnika prawnego obrażonej radnej z opozycyjnego obozu. Pełnomocnik nakazuje mi w imieniu swojej klientki przeprosić ją za obraźliwe słowa skierowane publicznie pod jej adresem.
Nie mogłem sobie w pierwszej chwili przypomnieć, o jaką sprawę chodzi. Natłok spraw i obowiązków jest tak duży, że trudno zapamiętać, co było wczoraj.
Wiem. Chodzi o to, że publicznie wystąpiłem z pismem i dałem kobiecie czadu za to, że nie broni swojej szkoły, tylko godzi się bez walki na warunki powiatowego organu prowadzącego.
Paradoks. Kilka dni temu miałem referendum, między innymi dlatego, że likwidowałem szkoły. A w międzyczasie dokopałem kobiecie, bo godziła się na likwidację szkoły. Różnica w tym wszystkim polega na tym, że w jej przypadku chodziło o szkołę, gdzie pracował jeden z radnych. To radny z mojego obozu.
Prawda, że jestem potwierdzeniem tego, iż ludzka obłuda nie zna granic?
Swoim pismem pogłębiłem bruzdę między obozem kolacji i opozycji i zyskałem dwóch kolejnych radnych, którzy za mną nie przepadali, ale za to pili wódkę z radnym, którego szkoły broniłem. To wystarczyło!
Nie ma mowy o żadnych przeprosinach! Nie pokażę radnym mnie popierającym, że boję się jakichś tam pełnomocników moich wrogów. Jeszcze mogę jej dołożyć przy najbliższej nadarzającej się okazji!
W sumie to gówno mi zrobią! Ja natomiast zbuduję się w oczach tych, co chcą mnie widzieć silnym. A może głupim? Bez różnicy! Bylebym mógł liczyć na ich głosy w ważnych głosowaniach!

Jeszcze jeden dzień
Wśród radnych mnie popierających nie brakuje oryginałów. Wczoraj podczas sesji rady gminy jeden z nich powiedział do przewodniczącego rady, że może go pocałować w dupę, a nie odebrać głos. To się, kurna, nazywa temperament! Jestem cienki przy nim!
Przewodniczący przerwał obrady i chciał wezwać policję, żeby zbadała mojego radnego czy nie jest przypadkiem lekko truknięty. Musiałem drania przeprosić za radnego i prosić, aby tego nie robił, bo to w przyszłości na pewno źle wpłynie na atmosferę w radzie.
Dał się przekonać, ale ja musiałem się ugiąć.
Ten mój radny jest święcie przekonany, że ma nieograniczoną władzę i kreuje politykę mojej kadencji. Wierzy, że zaplanowane przez mnie inwestycje i działania to jego pomysł. Po kilku głębszych nie można mu niczego wytłumaczyć. Większość radnych w radzie najwyraźniej się gościa boi. Ja go toleruję, bo zamieszanie, jakie wokół siebie robi, nie szkodzi mnie, a odciąga uwagę opozycji od spraw naprawdę w danej chwili ważnych. W ten sposób przechodzą bez żadnych pytań głosowania, które na pierwszy rzut oka nie powinny były przejść.
Radny niezrównoważony i posiadający pełnię władzy jest mi zatem tak długo na rękę, jak długo stoi po mojej stronie. Ani nie mam ochoty, ani zamiaru tego zmieniać! To byłby prawdziwy samobój!
Nie tyle trudne, co czasem śmieszne i pokręcone, jest życie wójta!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...