Referendalny szantaż,
obrażona opozycja, dorwać przewodniczącego, wyborca grający swoim podatkiem i radny z poczuciem nieograniczonej władzy, którzy jest bardzo przydatny do utrzymania
równowagi sił w radzie… To tylko ułamek codziennej egzystencji przeciętnego
wójta.
Jeszcze
jeden ważny dzień tygodnia
Kolejne
ataki zwolenników referendum na moją osobę. Ulotki mnożą się jak grzyby po
deszczu. Staram się chronić przed tym rodzinę. Kilka razy wyjeżdżaliśmy na
weekend. Unikam w domu tematu referendum.
Jeszcze
tydzień i wszystko będzie jasne! Jak będzie? Zobaczymy! Myślę, że zrobiłem wszystko,
aby ludzi zniechęcić do udziału w tym referendalnym przedsięwzięciu. Myślę też,
że przekonałem swoich wyborców, aby najzwyczajniej w świecie olali ciepłym
moczem nawoływania aktywistów do brania udziału w referendum.
W
przypadku wygrania referendum, umocni się moja pozycja w oczach wyborców, a co
najważniejsze – w oczach radnych!
Tylko
czy wygram?!
Po
tygodniu
Przy
tej całej referendalnej zadymie zapomniałem zapisać, że nie udało nam się
dziabnąć przewodniczącego rady. Zabrakło jednego głosu do odwołania drania.
Zdradził nas pewniak. Radny, który od początku był po mojej stronie. Sumienie
go gryzło. Szkoda, że pękł. Czasu jednak nie cofniesz. Trzeba czekać do
kolejnej okazji. Szkoda też, że radni nie rozumieją, iż do samorządowej roboty
sumienie za bardzo się nie nadaje! Bogu co Boga, a …
Wczoraj
wywaliłem faceta z gabinetu. Awanturował się, że pójdzie na referendum,
ponieważ nie umorzyłem mu kilkunastu złotych podatku. Wkurzył mnie ton jego
głosu i chęć wykorzystania referendum do osiągnięcia własnego celu.
To
idź pan i na referendum i w ogóle w cholerę! Krzyknąłem. O żadnym umorzeniu nie
ma mowy, dodałem i zobaczył zamknięte przed nosem drzwi mojego gabinetu.
Słyszałem,
jak facet się ciska w sekretariacie. Wykrzykiwał, że już mnie nie ma.
Nie
wytrzymałem. Wyszedłem z gabinetu, złapałem gościa za ramiona i wypchnąłem na korytarz.
Jutro może mnie i nie będzie, ale dzisiaj jestem i nadal rządzę, powiedziałem
ostro. Tak, żeby wszyscy wokół słyszeli. Odwróciłem się na pięcie i wszedłem do
gabinetu.
Chyba
byłem przekonujący, ponieważ awanturnik nie odważył się wrócić do sekretariatu.
Nie
wiem czy był na referendum, ale wiem, że referendum im nie wyszło. Udział w
głosowaniu wzięło jedyne 2% uprawnionych. Zatem moje zwycięstwo było i jest
wielkie. To rekord niskiej frekwencji w tego typu przedsięwzięciach w kraju!
Co
teraz zrobię? Będę szukał zemsty? W tej chwili nie wiem, co zrobię i czego będę
szukał. Teraz wiem, że chcę na chwilę o wszystkim zapomnieć, zasnąć i odpocząć!
Już
chyba nie lubię tej pracy tak, jak na początku.
Chcę
spać!
Jakiś
dzień tygodnia po referendum
Jak
nie urok to sraczka! Ledwo przetrwałem referendum, a tu pismo od pełnomocnika prawnego
obrażonej radnej z opozycyjnego obozu. Pełnomocnik nakazuje mi w imieniu swojej
klientki przeprosić ją za obraźliwe słowa skierowane publicznie pod jej adresem.
Nie
mogłem sobie w pierwszej chwili przypomnieć, o jaką sprawę chodzi. Natłok spraw
i obowiązków jest tak duży, że trudno zapamiętać, co było wczoraj.
Wiem.
Chodzi o to, że publicznie wystąpiłem z pismem i dałem kobiecie czadu za to, że
nie broni swojej szkoły, tylko godzi się bez walki na warunki powiatowego
organu prowadzącego.
Paradoks.
Kilka dni temu miałem referendum, między innymi dlatego, że likwidowałem
szkoły. A w międzyczasie dokopałem kobiecie, bo godziła się na likwidację
szkoły. Różnica w tym wszystkim polega na tym, że w jej przypadku chodziło o
szkołę, gdzie pracował jeden z radnych. To radny z mojego obozu.
Prawda,
że jestem potwierdzeniem tego, iż ludzka obłuda nie zna granic?
Swoim
pismem pogłębiłem bruzdę między obozem kolacji i opozycji i zyskałem dwóch
kolejnych radnych, którzy za mną nie przepadali, ale za to pili wódkę z radnym,
którego szkoły broniłem. To wystarczyło!
Nie
ma mowy o żadnych przeprosinach! Nie pokażę radnym mnie popierającym, że boję
się jakichś tam pełnomocników moich wrogów. Jeszcze mogę jej dołożyć przy
najbliższej nadarzającej się okazji!
W
sumie to gówno mi zrobią! Ja natomiast zbuduję się w oczach tych, co chcą mnie
widzieć silnym. A może głupim? Bez różnicy! Bylebym mógł liczyć na ich głosy w
ważnych głosowaniach!
Jeszcze
jeden dzień
Wśród
radnych mnie popierających nie brakuje oryginałów. Wczoraj podczas sesji rady
gminy jeden z nich powiedział do przewodniczącego rady, że może go pocałować w
dupę, a nie odebrać głos. To się, kurna, nazywa temperament! Jestem cienki przy
nim!
Przewodniczący
przerwał obrady i chciał wezwać policję, żeby zbadała mojego radnego czy nie
jest przypadkiem lekko truknięty. Musiałem drania przeprosić za radnego i
prosić, aby tego nie robił, bo to w przyszłości na pewno źle wpłynie na
atmosferę w radzie.
Dał
się przekonać, ale ja musiałem się ugiąć.
Ten
mój radny jest święcie przekonany, że ma nieograniczoną władzę i kreuje
politykę mojej kadencji. Wierzy, że zaplanowane przez mnie inwestycje i
działania to jego pomysł. Po kilku głębszych nie można mu niczego wytłumaczyć.
Większość radnych w radzie najwyraźniej się gościa boi. Ja go toleruję, bo
zamieszanie, jakie wokół siebie robi, nie szkodzi mnie, a odciąga uwagę
opozycji od spraw naprawdę w danej chwili ważnych. W ten sposób przechodzą bez
żadnych pytań głosowania, które na pierwszy rzut oka nie powinny były przejść.
Radny
niezrównoważony i posiadający pełnię władzy jest mi zatem tak długo na rękę, jak
długo stoi po mojej stronie. Ani nie mam ochoty, ani zamiaru tego zmieniać! To
byłby prawdziwy samobój!
Nie
tyle trudne, co czasem śmieszne i pokręcone, jest życie wójta!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz