Chrystus
na pustyni potwierdza swoją drogę!
Budda
w samotności medytuje!
Pustelnik
ucieka od ludzi, żeby odnaleźć siebie!
Ekscentryczny
naukowiec czy artysta chronią się w samotni, żeby dokonać swego dzieła!
Każdy
potrzebuje samotności i samotni! Tylko tam jest sobą! Tylko stamtąd wraca sobą
do świata ludzi!
42.
Wspomnienia
Znikam! Zasłaniam, czym
mam, szczelnie wszystkie okna. Przez cały tydzień nie wychodzę na zewnątrz.
Po tygodniu odsłaniam okna i otwieram
drzwi.
Słońce oślepia mnie porażającą
jasnością. Uparcie patrzę na skrzący się śnieg.
Cieszę się myślą, że znów jestem dla
świata, choć nie jestem do końca pewny czy świat o mnie nie zapomniał.
Wystarczył tydzień,
żeby uwierzyć, że nie muszę nigdzie biec na oślep – nie ma mnie z przeszłości,
jest tylko świat i teraz, i słońce za oknem.
43.
Noc wdziera się przez
nieszczelne drzwi Szopy. Odblask ognia z kominka i ja piszący niemalże po
omacku.
Wieczorem był Hubert.
Przyniósł śliwowicę. Sączyliśmy trunek przez kilka godzin, jak lekarstwo na
odwieczną ludzką dolegliwość – bycie sobą!
Hubertowi brakuje
zaciętości w dyskusji. Nie potrafi bronić swego zdania jak Darek czy Jarek,
których z rozrzewnieniem wspominam z dobrych lat studiów, kiedy to kłótnie do
świtu nie przynosiły żadnego rozstrzygnięcia. Rozstawaliśmy się o wschodzie
słońca z obietnicą na wargach, że następnej nocy podejmiemy na nowo walkę.
A Dzisiaj? Wszystko
oscylowało pomiędzy: zgadzam się; może trochę inaczej; sądzę, że to nie
tak... Za dużo potulności w walce,
zwłaszcza w walce o siebie!
Profanacją jest łagodna dyskusja o pijącym cykutę Sokratesie – to nie
bitwa, to odwrót!
44.
Wspomnienia
Praca
w szkole...to nie był dla mnie zły czas!
To
były źle przeżyte przeze mnie dni!
45.
Napisałem list do
siostry. Zawsze odwiedzałem ją przynajmniej raz w roku, w dniu jej urodzin.
Dziś napisałem list, którego nie wyślę. Zrozumie!
Cały dzień snułem się
po Szopie jak ćma nadaremnie szukająca płomienia, w którym mogłaby spłonąć.
Nie było płomienia!
Zabrakło ciemności!
46.
Dziwny spokój myśli.
Cały dzień spędzony z Izą i Hubertem. Nie mówiliśmy dużo. Ona krzątała się po
Szopie i robiła małe porządki. Nie oponowałem nawet wtedy, gdy zaczęła
przestawiać moją skromną biblioteczkę.
Jeszcze wczoraj
kłóciłbym się z każdym, kto tak, bez pytania, dotykałby moich książek. A tu
milczenie i zgoda. Cóż to znaczy spędzić jakiś czas w samotni!
Piłem herbatę i
patrzyłem na jesienny krajobraz. Zmęczone pola, płaczące łąki, łkające drzewa i
uśpione lasy. Jakże wszystko szczęśliwe w układaniu się do snu! Jakże wszystko
szczęśliwe w umieraniu! Aż strach!
Wspomnienie o Marku
opanowało mnie bez reszty.
Zawsze, gdy
wyjeżdżałem, okropnie za nim tęskniłem, ale w domu nie potrafiłem poświęcić mu
nawet godziny. Dziś cały wszechświat skurczył się do rozmiarów dziecięcego
uśmiechu, maleńkich dłoni, płaczu i trwożliwego bicia serca – nie ma od tego
ucieczki!
(…)
48.
Mania zapisywania każdego skrawka
papieru. Szczelnie wypełniam literami wszystkie czyste miejsca na różnych
szpargałach.
Nigdy nie potrafiłem pisać
bezpośrednio na maszynie czy komputerze!
Tylko pióro potrafi biec za tokiem
moich myśli!
Od rana milczę jak
zaklęty!
Horrorem jest zmuszanie ludzi do bycia mądrymi! I to w dodatku mądrymi
na naszą miarę!
49.
Historia ludzkiego
cierpienia spływa krwią i zawodzi płaczem. Dziś Abraham prowadził swego syna,
którego przeznaczył na ofiarę Bogu. Sam akt zawierzenia, że tak właśnie trzeba,
zniewala. Fizyczny akt miał być tylko nikłym dopełnieniem tego, co stało się
już w duszy ojca. Ogrom Boga łagodzi nieco Jego rezygnacja w ostatniej chwili z
dowodu wiary w Niego.
Marzenia ludzkości
opływają krwią i oczyszczają się we łzach – Dedal grzebie Ikara, Prometeusz
wisi przykuty do skały, Chrystus krzyczy na krzyżu, a Abraham kroczy przez
wieki złożyć w ofierze swoje największe marzenie – syna, który miał mu zapewnić
nieśmiertelność.
50.
Zapasy mojego
Zwariowanego Przyjaciela topnieją. Kiedy znów przybędzie? Nie wiadomo. Zaczynam
myśleć o przeklętej mamonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz