W samorządowym getcie
tyle razy udowodnią ci, biedny wójcie, że jesteś tylko po to, aby się
naharować, stracić czas, energię, zdrowie, zaniedbać rodzinę i w końcu stanąć
przed ścianą, żeby krzyknąć: Mam to…!
(...)
Zanim skończył wymyślać
argumenty do kolejnego wniosku, wpadł na pomysł – jadę do kuratora! Powiadomił
lokalną telewizję, zwołał kilku popierających go radnych, zapakowali się do
samochodu i w drogę. Na miejscu czekała już ekipa telewizyjna. Kurator oświaty,
zadbana kobieta około pięćdziesiątki, nawet ładna, ale nie umówiłby się z nią
ze względu na jej chłodne spojrzenie. Ta kobieta o chłodnym spojrzeniu
tłumaczy, że musi kierować się troską o dzieci, że samorząd musi znaleźć
pieniądze na utrzymanie takiej sieci szkół, że samorząd ma obowiązek remontować
i utrzymywać budynki szkół nawet za cenę rozwoju infrastruktury technicznej, że
to na samorządzie spoczywa obowiązek zaopatrzyć szkoły w odpowiednią ilość
pomocy dydaktycznych, że rząd przekazuje subwencję oświatową.
Nasz bohater nie wierzy
własnym uszom. Kobieta najwyraźniej nie jest w temacie. Jest pewny, że nie
czytała jego wniosku. Wyjaśnia, że subwencja już w tej chwili to jałmużna przy
potrzebach samorządu na wystandaryzowane utrzymanie gminnej oświaty, a potrzeby
te z roku na rok będą rosły. Poza tym spadek liczby uczniów skutkuje rokrocznym
zmniejszeniem tejże subwencji oświatowej, że we wszystkich szkołach
wymienionych w pierwszym wniosku i w tym drugim, którego jeszcze nie widziała,
pierwszego pewnie też nie widziała, jest tylu uczniów, że subwencja
przekazywana na nich nie starcza na utrzymanie jednego nauczyciela, a jest ich we
wszystkich szkółkach kilkunastu, że działania samorządu nie idą w kierunku
likwidacji gminnej oświaty, tylko racjonalizacji gminnej sieci szkół, co w
efekcie pozwoli na polepszenie oferty edukacyjnej dla wszystkich uczniów, a to,
siłą rzeczy, jest troską o dzieci; troską, którą kurator oświaty popierać musi.
Tłumaczy nasz bohater
kobiecie o chłodnym spojrzeniu, że rozumie ranne wstawanie, sam wstawał,
rozumie uciążliwość dojazdów, sam dojeżdżał do szkoły. Jednak już w chwili
obecnej w gminie do szkół dojeżdża ponad 75% uczniów, między innymi do
planowanych do likwidacji szkół uczniowie dojeżdżają z innych miejscowości i
nikt dotychczas larum nie podnosił w związku z ich rannym wstawaniem i
uciążliwością dojazdu.
Wyjaśnia nasz bohater
spokojnie, z przekonaniem, że już podjęte działania są słuszne. Kilku radnych
popiera jego wywód. Pani o chłodnym spojrzeniu zdaje się być jednak zapatrzona
w niewidzialną dla niego przestrzeń. Jeden z radnych nie wytrzymuje, pada na
kolana przed kuratorem oświaty, składa dłonie w modlitewnym geście i krzyczy.
– Pani kurator, niech
pani mojej szkoły nie likwiduje! To mała szkoła, ale jaka dobra! Mało w niej
dzieci, ale to taka dobra szkoła! Miej pani litość nad dziećmi!
Wszyscy patrzą z
osłupieniem na desperata. Kurator zdaje się być nieprzenikniona. Zdrajco!
Brutusie! Myśli nasz bohater i widzi ten błysk satysfakcji w oku pani o
chłodnym spojrzeniu. Zimna przenikliwa satysfakcja bije teraz z jej spojrzenia.
Nie sposób obronić już sprawy żadnym argumentem. Nasz bohater wie, że w tym
momencie przepadła wielka część jego roboty.
Pani o chłodnym
spojrzeniu jednak nic nie odpowiada szaleńcowi. Długo myśli. W końcu rzuca, że
musi sprawę przemyśleć jeszcze raz, wziąć pod uwagę wszystkie za i przeciw. Ma
jeszcze tydzień na podjęcie ostatecznej decyzji. Daje tym do zrozumienia, żeby
zbierać się z jej gabinetu, że ma dość tej całej szopki, błazenady. Nasz
bohater żegna się kurtuazyjnie, całując panią o chłodnym spojrzeniu w rękę.
Dłoń ma równie chłodną, jak spojrzenie, myśli i spogląda jeszcze raz w nieprzeniknione
oczy. Nie mam szans, stwierdza, widząc ten skrzętnie ukrywany ognik
satysfakcji.
Na zewnątrz koledzy
radni naskakują na desperata.
– Odbiło ci, baranie?
– A co? Była telewizja
przecież. Musiałem tak krzyczeć. Jak to pokażą w telewizji, to ludzie we wsi
powiedzą, o, jak o szkołę walczył, jak lew albo jeszcze coś tam, a jakbym nie
krzyczał, to jak ja bym się we wsi pokazał?
– To zależy ci w końcu
na tej szkole czy nie? – pytają ogłupiali.
– Ja wiem? Zależy czy
nie, co to ma za znaczenie. Będzie szkoła, dobrze! Nie będzie jej, drugie
dobrze!
Po powrocie do gminy
telefon z regionalnej stacji telewizyjnej. Proponują debatę na temat likwidacji
szkół w gminie. Zaprosili kuratora oświaty, rodziców, a teraz dzwonią do
naszego bohatera.
– Mam wyjście?
– Ma pan, nie brać
udziału w debacie.
– Nie ma mowy! Wchodzę!
Tylko tego by
brakowało, żeby debata na temat likwidacji szkół w jego gminie odbywała się bez
niego. Może o to chodziło kuratorowi oświaty? Pojadę sobie z nią ostro na
oczach widzów, obiecuje sobie nasz bohater.
Termin debaty ustalono
w przeddzień podjęcia przez kuratora oświaty decyzji na dany temat. Po co
debata? Myśli nasz bohater. Przecież będziemy debatować wieczorem, na żywo. Ta
kobieta już podejmie decyzję. W sumie, to z jej wypowiedzi wyczuję, co jest
grane. Nieważne, co myślę o debacie. Muszę tam być! Postanawia!
W debacie biorą udział:
nasz bohater, kilkoro rodziców i zastępca kuratora oświaty. Pani o chłodnym
spojrzeniu nie zdradzi się dzisiaj przede mną. W rozmowie każdy zażarcie broni
swojego stanowiska. Rodzice nie tyle debatują, co proszą i kierują swoje prośby
głównie w stronę przedstawiciela kuratorium. Nasz bohater broni decyzji rady
gminy. Zastępca kuratora stara się być mądra i ciągle mówi o za i przeciw
każdego działania człowieka. Takie pierdu, pierdu, gdy druga strona walczy o
być albo nie być.
Przepadłem, myśli nasz
bohater i spokojnie tłumaczy, że ludzie praktycznie się pogodzili z decyzją
rady. Zarzuca kuratorium, że brak zdecydowanego poparcia dla działań rady i
prasowe pogłoski niepotrzebnie podgrzewają i tak już gorącą atmosferę. Jasne
stanowisko kuratora oświaty popierające działania rady uspokoi złe nastroje i
zadośćuczyni ustawowej możliwości stanowienia przez radę o sprawach gminy.
Ostatnie zdanie dotyka
do żywego zastępcę kuratora. Krew napływa kobiecie do twarzy. Zastępca
zdecydowanie podkreśla, że wójt w swojej wypowiedzi nie docenia doniosłej i
jakże poważnej roli kuratora w procesie likwidacji szkół. Nie bierze wójt pod
uwagę faktu, że to właśnie kurator, a nie władze samorządowe, ostatecznie
decyduje o likwidacji czy też obniżeniu stopnia organizacyjnego placówki
oświatowej. Tymczasem tutaj wójt wywraca porządek prawny do góry nogami i
stawia decyzję rady ponad decyzją kuratora!
– Nie stawiam niczego
ani ponad, ani pod. Chcę tylko powiedzieć, że to rada i wójt dotykają na co
dzień problemu gminnej oświaty i może się zdarzyć, a nawet zdarza się często,
że to rada i wójt znają lepiej realia swojej gminy, w tym realia gminnej
oświaty, niż kurator. Zapraszam już jutro kuratora oświaty, aby wizytował
osobiście szkoły przeznaczone do likwidacji, a przekona się, że władze
samorządowe podjęły dobrą decyzję. Nie będzie miał tylu za i przeciw! – kończy
ironicznie nasz bohater.
– Widzę, że pan nie
tylko nie docenia roli kuratora oświaty w tym procesie, ale jeszcze zarzuca mu
pan nieznajomość realiów oświatowych na podległym kuratorowi obszarze.
– Przecież tam nie był!
– irytuje się nasz bohater.
– Nie trzeba być, żeby
wiedzieć! Powtórzę, to kurator decyduje czy szkoła zostanie zlikwidowana, czy
nie!
– Niech zatem wreszcie
zdecyduje! – kończy nasz bohater. Jest zniesmaczony reakcją zastępcy kuratora
oświaty. Jak mogła tak na opak zrozumieć jego słowa? Albo jest głupia, albo z
wysokości swojego poczucia władzy oświatowej wcale go nie słuchała. Pewnie jest
nauczycielem. Tylko nauczyciele tak pięknie nie potrafią słuchać! Myśli nasz
bohater.
Prowadząca program jest
najwyraźniej zadowolona z ostrej wymiany zdań. Kończy debatę i po chwili pada
komenda, że rozmówców nie ma na wizji. Wszyscy się odprężają. Rodzice czują się
wygrani. Dobrze wyczuli, że wychodząca bez słowa i dumna z siebie zastępca
kuratora oświaty obraziła się na naszego bohatera. On sam jest zły na tę babę.
Nie rozumie, jak ktoś taki może być zastępcą człowieka kierującego oświatą w
województwie. W moim urzędzie od jutra już byś nie pracowała, myśli. Żegna się
z prowadzącą, rodzicami i wychodzi ze studia w zimowy wieczór. Ma jeszcze do
przejechania kilkadziesiąt kilometrów zanim schroni się za drzwiami swojego
domu, w zaciszu najlepszego ze znanych mu miejsc.
Wróćmy jednak na chwilę
do tego momentu, gdy nasz bohater kończył pieszczoty nad pierwszym wnioskiem do
kuratora oświaty, a śnieg za oknem skrzył się w jaskrawym zimowym słońcu. Dzień
zakończył się wieczorem spędzonym w towarzystwie żony. Zjedli razem skromną
kolację w skromnej restauracyjce, a cały samorządowy świat odpłynął w siną dal.
Trwaj chwilo! Myślał nasz bohater.
(...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz