2 lutego 2015

Obezwładnianie władzy

W samorządowym getcie tyle razy udowodnią ci, biedny wójcie, że jesteś tylko po to, aby się naharować, stracić czas, energię, zdrowie, zaniedbać rodzinę i w końcu stanąć przed ścianą, żeby krzyknąć: Mam to…!
(...)
Zanim skończył wymyślać argumenty do kolejnego wniosku, wpadł na pomysł – jadę do kuratora! Powiadomił lokalną telewizję, zwołał kilku popierających go radnych, zapakowali się do samochodu i w drogę. Na miejscu czekała już ekipa telewizyjna. Kurator oświaty, zadbana kobieta około pięćdziesiątki, nawet ładna, ale nie umówiłby się z nią ze względu na jej chłodne spojrzenie. Ta kobieta o chłodnym spojrzeniu tłumaczy, że musi kierować się troską o dzieci, że samorząd musi znaleźć pieniądze na utrzymanie takiej sieci szkół, że samorząd ma obowiązek remontować i utrzymywać budynki szkół nawet za cenę rozwoju infrastruktury technicznej, że to na samorządzie spoczywa obowiązek zaopatrzyć szkoły w odpowiednią ilość pomocy dydaktycznych, że rząd przekazuje subwencję oświatową.
Nasz bohater nie wierzy własnym uszom. Kobieta najwyraźniej nie jest w temacie. Jest pewny, że nie czytała jego wniosku. Wyjaśnia, że subwencja już w tej chwili to jałmużna przy potrzebach samorządu na wystandaryzowane utrzymanie gminnej oświaty, a potrzeby te z roku na rok będą rosły. Poza tym spadek liczby uczniów skutkuje rokrocznym zmniejszeniem tejże subwencji oświatowej, że we wszystkich szkołach wymienionych w pierwszym wniosku i w tym drugim, którego jeszcze nie widziała, pierwszego pewnie też nie widziała, jest tylu uczniów, że subwencja przekazywana na nich nie starcza na utrzymanie jednego nauczyciela, a jest ich we wszystkich szkółkach kilkunastu, że działania samorządu nie idą w kierunku likwidacji gminnej oświaty, tylko racjonalizacji gminnej sieci szkół, co w efekcie pozwoli na polepszenie oferty edukacyjnej dla wszystkich uczniów, a to, siłą rzeczy, jest troską o dzieci; troską, którą kurator oświaty popierać musi.
Tłumaczy nasz bohater kobiecie o chłodnym spojrzeniu, że rozumie ranne wstawanie, sam wstawał, rozumie uciążliwość dojazdów, sam dojeżdżał do szkoły. Jednak już w chwili obecnej w gminie do szkół dojeżdża ponad 75% uczniów, między innymi do planowanych do likwidacji szkół uczniowie dojeżdżają z innych miejscowości i nikt dotychczas larum nie podnosił w związku z ich rannym wstawaniem i uciążliwością dojazdu.
Wyjaśnia nasz bohater spokojnie, z przekonaniem, że już podjęte działania są słuszne. Kilku radnych popiera jego wywód. Pani o chłodnym spojrzeniu zdaje się być jednak zapatrzona w niewidzialną dla niego przestrzeń. Jeden z radnych nie wytrzymuje, pada na kolana przed kuratorem oświaty, składa dłonie w modlitewnym geście i krzyczy.
– Pani kurator, niech pani mojej szkoły nie likwiduje! To mała szkoła, ale jaka dobra! Mało w niej dzieci, ale to taka dobra szkoła! Miej pani litość nad dziećmi!
Wszyscy patrzą z osłupieniem na desperata. Kurator zdaje się być nieprzenikniona. Zdrajco! Brutusie! Myśli nasz bohater i widzi ten błysk satysfakcji w oku pani o chłodnym spojrzeniu. Zimna przenikliwa satysfakcja bije teraz z jej spojrzenia. Nie sposób obronić już sprawy żadnym argumentem. Nasz bohater wie, że w tym momencie przepadła wielka część jego roboty.
Pani o chłodnym spojrzeniu jednak nic nie odpowiada szaleńcowi. Długo myśli. W końcu rzuca, że musi sprawę przemyśleć jeszcze raz, wziąć pod uwagę wszystkie za i przeciw. Ma jeszcze tydzień na podjęcie ostatecznej decyzji. Daje tym do zrozumienia, żeby zbierać się z jej gabinetu, że ma dość tej całej szopki, błazenady. Nasz bohater żegna się kurtuazyjnie, całując panią o chłodnym spojrzeniu w rękę. Dłoń ma równie chłodną, jak spojrzenie, myśli i spogląda jeszcze raz w nieprzeniknione oczy. Nie mam szans, stwierdza, widząc ten skrzętnie ukrywany ognik satysfakcji.
Na zewnątrz koledzy radni naskakują na desperata.
– Odbiło ci, baranie?
– A co? Była telewizja przecież. Musiałem tak krzyczeć. Jak to pokażą w telewizji, to ludzie we wsi powiedzą, o, jak o szkołę walczył, jak lew albo jeszcze coś tam, a jakbym nie krzyczał, to jak ja bym się we wsi pokazał?
– To zależy ci w końcu na tej szkole czy nie? – pytają ogłupiali.
– Ja wiem? Zależy czy nie, co to ma za znaczenie. Będzie szkoła, dobrze! Nie będzie jej, drugie dobrze!
Po powrocie do gminy telefon z regionalnej stacji telewizyjnej. Proponują debatę na temat likwidacji szkół w gminie. Zaprosili kuratora oświaty, rodziców, a teraz dzwonią do naszego bohatera.
– Mam wyjście?
– Ma pan, nie brać udziału w debacie.
– Nie ma mowy! Wchodzę!
Tylko tego by brakowało, żeby debata na temat likwidacji szkół w jego gminie odbywała się bez niego. Może o to chodziło kuratorowi oświaty? Pojadę sobie z nią ostro na oczach widzów, obiecuje sobie nasz bohater.
Termin debaty ustalono w przeddzień podjęcia przez kuratora oświaty decyzji na dany temat. Po co debata? Myśli nasz bohater. Przecież będziemy debatować wieczorem, na żywo. Ta kobieta już podejmie decyzję. W sumie, to z jej wypowiedzi wyczuję, co jest grane. Nieważne, co myślę o debacie. Muszę tam być! Postanawia!
W debacie biorą udział: nasz bohater, kilkoro rodziców i zastępca kuratora oświaty. Pani o chłodnym spojrzeniu nie zdradzi się dzisiaj przede mną. W rozmowie każdy zażarcie broni swojego stanowiska. Rodzice nie tyle debatują, co proszą i kierują swoje prośby głównie w stronę przedstawiciela kuratorium. Nasz bohater broni decyzji rady gminy. Zastępca kuratora stara się być mądra i ciągle mówi o za i przeciw każdego działania człowieka. Takie pierdu, pierdu, gdy druga strona walczy o być albo nie być.
Przepadłem, myśli nasz bohater i spokojnie tłumaczy, że ludzie praktycznie się pogodzili z decyzją rady. Zarzuca kuratorium, że brak zdecydowanego poparcia dla działań rady i prasowe pogłoski niepotrzebnie podgrzewają i tak już gorącą atmosferę. Jasne stanowisko kuratora oświaty popierające działania rady uspokoi złe nastroje i zadośćuczyni ustawowej możliwości stanowienia przez radę o sprawach gminy.
Ostatnie zdanie dotyka do żywego zastępcę kuratora. Krew napływa kobiecie do twarzy. Zastępca zdecydowanie podkreśla, że wójt w swojej wypowiedzi nie docenia doniosłej i jakże poważnej roli kuratora w procesie likwidacji szkół. Nie bierze wójt pod uwagę faktu, że to właśnie kurator, a nie władze samorządowe, ostatecznie decyduje o likwidacji czy też obniżeniu stopnia organizacyjnego placówki oświatowej. Tymczasem tutaj wójt wywraca porządek prawny do góry nogami i stawia decyzję rady ponad decyzją kuratora!
– Nie stawiam niczego ani ponad, ani pod. Chcę tylko powiedzieć, że to rada i wójt dotykają na co dzień problemu gminnej oświaty i może się zdarzyć, a nawet zdarza się często, że to rada i wójt znają lepiej realia swojej gminy, w tym realia gminnej oświaty, niż kurator. Zapraszam już jutro kuratora oświaty, aby wizytował osobiście szkoły przeznaczone do likwidacji, a przekona się, że władze samorządowe podjęły dobrą decyzję. Nie będzie miał tylu za i przeciw! – kończy ironicznie nasz bohater.
– Widzę, że pan nie tylko nie docenia roli kuratora oświaty w tym procesie, ale jeszcze zarzuca mu pan nieznajomość realiów oświatowych na podległym kuratorowi obszarze.
– Przecież tam nie był! – irytuje się nasz bohater.
– Nie trzeba być, żeby wiedzieć! Powtórzę, to kurator decyduje czy szkoła zostanie zlikwidowana, czy nie!
– Niech zatem wreszcie zdecyduje! – kończy nasz bohater. Jest zniesmaczony reakcją zastępcy kuratora oświaty. Jak mogła tak na opak zrozumieć jego słowa? Albo jest głupia, albo z wysokości swojego poczucia władzy oświatowej wcale go nie słuchała. Pewnie jest nauczycielem. Tylko nauczyciele tak pięknie nie potrafią słuchać! Myśli nasz bohater.
Prowadząca program jest najwyraźniej zadowolona z ostrej wymiany zdań. Kończy debatę i po chwili pada komenda, że rozmówców nie ma na wizji. Wszyscy się odprężają. Rodzice czują się wygrani. Dobrze wyczuli, że wychodząca bez słowa i dumna z siebie zastępca kuratora oświaty obraziła się na naszego bohatera. On sam jest zły na tę babę. Nie rozumie, jak ktoś taki może być zastępcą człowieka kierującego oświatą w województwie. W moim urzędzie od jutra już byś nie pracowała, myśli. Żegna się z prowadzącą, rodzicami i wychodzi ze studia w zimowy wieczór. Ma jeszcze do przejechania kilkadziesiąt kilometrów zanim schroni się za drzwiami swojego domu, w zaciszu najlepszego ze znanych mu miejsc.

Wróćmy jednak na chwilę do tego momentu, gdy nasz bohater kończył pieszczoty nad pierwszym wnioskiem do kuratora oświaty, a śnieg za oknem skrzył się w jaskrawym zimowym słońcu. Dzień zakończył się wieczorem spędzonym w towarzystwie żony. Zjedli razem skromną kolację w skromnej restauracyjce, a cały samorządowy świat odpłynął w siną dal. Trwaj chwilo! Myślał nasz bohater.
(...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...