Dorośli są bardzo dziwni!
Dorośli są śmieszni! Nieustannie powtarza Mały Książę po każdym spotkaniu z
dorosłymi. Nawet nie próbuje zrozumieć ich postępowania, bo ma konkretny cel i
dąży właśnie do niego!
Jeśli
nie staniecie się jak dzieci…
I znów „Mały Książę”: (…) bo dorośli myślą, że dorośli!
„Mały Książę” to bez
wątpienia książka kultowa w ludzkim tego słowa znaczeniu. A to zobowiązuje
czytelnika, aby poświęcił dziełu nieco czasu. Chyba, że chcemy zaliczyć kolejną
lekturę i ewentualnie później w wątpliwym intelektualnie towarzystwie błysnąć
kilkoma cytatami. Słowem, żeby nie świecić, tylko błyszczeć, oczami.
Tak! Tak! Tak! Pokutuje w
polskim światku inteligenckim, że któreś tam książki stanowią swoisty kanon i
przeczytać je trzeba koniecznie. Nieznajomość pewnych tekstów w takim
towarzystwie to poważne uchybienie delikwenta co do dusz bratnich spotykających
się, żeby karmić swoje wnętrza dyskusjami o literaturze i sztuce ogólnie
pojętej. Bywałem w takich kręgach, to wiem, co piszę! Z przykrością też musze
tu napisać, że wśród polecanych lektur przez koła wzajemnej adoracji znajomych
nie znalazła się Biblia.
Może tak musi być –
inteligencja, racjonalne spojrzenie na świat, religia to opium dla mas itd.,
itp., etc. I znów napiszę „szkoda”, bo Biblię można czytać, studiować, rozważać
jako Słowo objawione, ale też jako dzieło literackie. I to w dodatku jakie!
Zanim przejdę do mojego
odczytania „Małego Księcia”, wyjaśnijmy sobie, że tak naprawdę to nieistotne
jest czy ktoś tam jakąś książkę przeczytał, czy nie. Znam ludzi, którzy
niewiele czytają, nie chwalą się kolejnymi lekturami, a są wspaniałymi ludźmi,
z szerokimi horyzontami myślenia i postrzegania rzeczywistości. Znam też
takich, którzy nieustannie kogoś tam cytują i na każdym kroku podkreślają swoje
oczytanie, a są ograniczeni intelektualnie, że tylko siadać i płakać!
„Mały Książę” to
niewielkich rozmiarów książka, którą rozumiem jako wielką opowieść o jeszcze
większej podróży. Może to dziwne, ale uważam, że każdemu z nas taka podróż jest
pisana. Mało, jest naszym udziałem. Gorzej z naszą świadomością jej odbywania.
Przybywamy, jak mały Książę, na Planetę Ziemia i wędrujemy aż do chwili
odejścia.
Życie pojmowane jako
wędrówka to nic nowego w historii ludzkiej myśli. Takie pojmowanie życia
funkcjonuje na przestrzeni wieków w różnych dziedzinach sztuki i ludzkiego
myślenia. Pominę zatem aspekt wędrówki Małego księcia, bo, jak już wspomniałem,
każdy z nas jej doświadcza. Każdy z nas ma swoją małą planetę z jej
niedociągnięciami i wspaniałościami. Każdy z nas ma na tej swojej planecie
obowiązki i chwile radości, jak choćby patrzenie na zachody słońca. Natomiast
nie każdy z nas decyduje się na opuszczenie swojej planety po to, aby poznać
inne planety i mieszkających na nich ludzi. Nie każdy z nas decyduje się na
opuszczenie swojej planety, żeby czegoś się nauczyć.
Wielu zdecydowanie woli
pozostać w dusznej atmosferze swojej planety i uważać się za pępek świata.
Jeśli natomiast pojawi się ktoś, kto burzy nasz porządek, to można ewentualnie
na niego warknąć, szczeknąć, a nawet ugryźć, bo przecież jesteśmy na swojej
planecie i nikt nam bruździć nie będzie w naszym dusznym porządku!
Dwie sprawy uderzyły mnie
w Małym Księciu. Jedna, to niezwykła spostrzegawczość zjawisk przez autora i
wysnuwanie niesamowitych, wręcz proroczych, wniosków. Druga to konieczność
śmierci, ostatniego skoku w naszej ziemskiej wędrówce, żeby wrócić do siebie.
Antoine de Saint-Exupéry wydał swoje dzieło w 1943 roku. Pomińmy fakt,
że w Europie szalała wojna światowa. Pomyślmy natomiast o tym, że takie nauki,
jak socjologia czy psychologia społeczna były w powijakach, a wiedza z tego
zakresu była dostępna jedynie nauczycielom akademickim. Mimo to jakże trafnie
autor przewidział wyalienowanie jednostki ludzkiej w świecie, który staje się
coraz bardziej wrogi dla człowieka. W obrazie pociągów przewożących
posegregowanych pasażerów przewidział uprzedmiotowienie człowieka. Na naszych
oczach jednostka ludzka staje się numerem identyfikacyjnym, liczbą, statystyką,
procentem, odciskiem palca, tonacją głosu... Coraz głośniej słychać głosy
oburzenia, że aparat państwowy coraz bardziej pozbawia człowieka podmiotowości,
indywidualności, na rzecz uprzedmiotowienia.
W pierwszej połowie XX wieku nie było o tym mowy.
Bankier, któremu Mały Książę przeszkodził samym tylko pojawieniem się w
pobliżu, to przepowiednia wirtualnego posiadania czegokolwiek. Od razu
pobiegłem myślą do graczy giełdowych, spekulantów, maklerów i innych ludzi,
którzy często zdobywają, zarabiają, „robią”, pomnażają pieniądze nie po to, aby
zaspokoić swoje potrzeby życiowe, ale dla ich samego posiadania. Im więcej, tym
lepiej! Absurd! Gra!
Praca, z której owoców
człowiek nie potrafi do końca skorzystać, jest marnotrawstwem życia.
Poświęcenie życia na zajmowanie się tylko pomnażaniem tego, co się posiada,
jest niedorzeczne i nielogiczne.
Dzisiaj, po ponad sześćdziesięciu latach po wydaniu „Małego Księcia”,
zdecydowana większość ludzi chciałaby posiadać więcej, niż to konieczne do
normalnego funkcjonowania jednostki. Wprawiona w ruch machina dziwnie
rozumianego sukcesu czyni z nas niewolników marzeń o posiadaniu więcej i
więcej! Bzdurna reklama i preferowany konsumpcyjny sposób życia czyni z nas
niewolników marzeń o rzeczach zbędnych do życia, a tak potrzebnych, żeby tylko
posiadać. I tak często bywa, że im więcej człowiek posiada i im bardziej to
swoje posiadanie pomnaża, tym jakby mniej było samego człowieka w tym całym
trudzeniu się nad posiadaniem coraz więcej!
Bankier jest przykładem posiadacza, bogacza, człowieka ciągle trudzącego
się nad liczeniem tego, co ma i pomnażaniem tego, co ma. Król natomiast jest
przykładem tego, który niekoniecznie musi posiadać, ale panuje. Żeby jednak panować,
musi posiadać poddanych. Exupéry świetnie ujął ten problem i ukazał go jako
specyficzną grę, umowę, poniekąd zmowę. Ja jestem królem, ciebie uczynię nawet
moim zastępcą, znajdziemy innych poddanych i będziemy nad nimi panować. Taka
umowa!
A dzisiaj! Dzisiaj nie tyle o władzę królewską i królewskie panowanie
chodzi, co władzę w ogóle – od jakiejś tam lokalnej władzeńki po władzę
światową – idzie! Jakże współczesny człowiek uwielbia panować! Jakże modne jest
dzisiaj słowo „panować”. Panować nad emocjami, panować nad sobą, panować nad
sytuacją, nawet panować dla samego panowania! Chore, a jednak! Dzieją się
dzisiaj sprawy, o których współcześni autora „Małego Księcia” nie myśleli.
Układ w obszarze panowania nazywamy dzisiaj często kolesiostwem i tym podobnie.
Niczym się to jednak nie różni od tego, co Król proponował Małemu Księciu.
Wystarczy! Chaotycznie? Jasne, że chaotycznie! Przecież nie o rozprawę
naukową, poprawną metodologicznie, chodzi, tylko o indywidualne rozważania na
jakiś tam temat.
I sprawa ujęcia problemu śmierci w „Małym Księciu”. Śmieszna wydaje się
bohaterowi żmija, jest cienka i na pierwszy rzut oka słaba! W istocie jednak
jest potężna! Potrafi uśmiercić każdego i na podstawie podejścia do śmierci
swoich ewentualnych beneficjentów wie, kto jest odważny, a kto jest tchórzem.
Najprościej odczytajmy to – nie należy nikogo sądzić po wyglądzie i nie
ulegajmy złudnym pozorom tego, co ukazują nam nasze niedoskonałe zmysły!
Wszyscy chyba wiemy, że to, co dla mnie jest smrodem, odorem itd., dla
padlinożerców to woń niebiańska!
Śmierć dla Małego Księcia to nic innego, jak powrót do siebie, do domu,
na swoją planetę, do tego, co się kocha, do radości przeżywanej w tym jedynym
na świecie miejscu. Ciało to tylko znikający w czasie zlepek atomów, które na
chwile połączyły się w kształt naszego ciała i od samego początku dążą ku temu,
żeby się rozpaść! To, co w nas fizyczne, jest tylko formą, dzięki której możemy
kontynuować naszą duchową wędrówkę. Nie jest naszą istotą, sensem, celem! Jest
pomostem między miejscem, skąd przychodzimy i celem, do którego zmierzamy.
Kiedy jednak chcemy powrócić do siebie, ciało staje się nie tyle
przeszkodą, co zbędne.
Właśnie! Tylko dokąd my mamy wracać? Wspominałem już kiedyś wypowiedź
jednego z kardynałów tzw. „papieskiej ósemki”, który na pytanie czy wierzy w
Boga, odpowiedział, że z eschatologii wyszliśmy i ku eschatologii zmierzamy!
„Mały Książę” to poradnik na temat tego, co człowiekowi jest niezbędne
do szczęścia i czemu warto się w życiu oddawać. Niezbędne jest posiadanie
kogoś, kogo się kocha i o kogo się dba. Niezbędne jest znalezienie i oswojenie
przyjaciela. Niezbędne są chwile radości o zachodzie słońca, które są
ratunkiem, kiedy dopada człowieka smutek!
Warto sobie odpowiedzieć, co jest w życiu istotne i, jak mawiał Marek
Aureliusz, robić to, co konieczne!
Reszta to miraż i pogoń za wiatrem!
Mogłem na początku
napisać, że opowieść o wędrówce Małego Księcia to opowieść o życiu każdego
człowieka. I to by wystarczyło! Nieprawdaż?
Ale przecież dorośli
muszą się albo wygadać, albo wypisać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz