15 lutego 2015

Niedorośli dorośli...



Dorośli są bardzo dziwni! Dorośli są śmieszni! Nieustannie powtarza Mały Książę po każdym spotkaniu z dorosłymi. Nawet nie próbuje zrozumieć ich postępowania, bo ma konkretny cel i dąży właśnie do niego!
Jeśli nie staniecie się jak dzieci…
I znów „Mały Książę”: (…) bo dorośli myślą, że dorośli!

„Mały Książę” to bez wątpienia książka kultowa w ludzkim tego słowa znaczeniu. A to zobowiązuje czytelnika, aby poświęcił dziełu nieco czasu. Chyba, że chcemy zaliczyć kolejną lekturę i ewentualnie później w wątpliwym intelektualnie towarzystwie błysnąć kilkoma cytatami. Słowem, żeby nie świecić, tylko błyszczeć, oczami.
Tak! Tak! Tak! Pokutuje w polskim światku inteligenckim, że któreś tam książki stanowią swoisty kanon i przeczytać je trzeba koniecznie. Nieznajomość pewnych tekstów w takim towarzystwie to poważne uchybienie delikwenta co do dusz bratnich spotykających się, żeby karmić swoje wnętrza dyskusjami o literaturze i sztuce ogólnie pojętej. Bywałem w takich kręgach, to wiem, co piszę! Z przykrością też musze tu napisać, że wśród polecanych lektur przez koła wzajemnej adoracji znajomych nie znalazła się Biblia.
Może tak musi być – inteligencja, racjonalne spojrzenie na świat, religia to opium dla mas itd., itp., etc. I znów napiszę „szkoda”, bo Biblię można czytać, studiować, rozważać jako Słowo objawione, ale też jako dzieło literackie. I to w dodatku jakie!
Zanim przejdę do mojego odczytania „Małego Księcia”, wyjaśnijmy sobie, że tak naprawdę to nieistotne jest czy ktoś tam jakąś książkę przeczytał, czy nie. Znam ludzi, którzy niewiele czytają, nie chwalą się kolejnymi lekturami, a są wspaniałymi ludźmi, z szerokimi horyzontami myślenia i postrzegania rzeczywistości. Znam też takich, którzy nieustannie kogoś tam cytują i na każdym kroku podkreślają swoje oczytanie, a są ograniczeni intelektualnie, że tylko siadać i płakać!
„Mały Książę” to niewielkich rozmiarów książka, którą rozumiem jako wielką opowieść o jeszcze większej podróży. Może to dziwne, ale uważam, że każdemu z nas taka podróż jest pisana. Mało, jest naszym udziałem. Gorzej z naszą świadomością jej odbywania. Przybywamy, jak mały Książę, na Planetę Ziemia i wędrujemy aż do chwili odejścia.
Życie pojmowane jako wędrówka to nic nowego w historii ludzkiej myśli. Takie pojmowanie życia funkcjonuje na przestrzeni wieków w różnych dziedzinach sztuki i ludzkiego myślenia. Pominę zatem aspekt wędrówki Małego księcia, bo, jak już wspomniałem, każdy z nas jej doświadcza. Każdy z nas ma swoją małą planetę z jej niedociągnięciami i wspaniałościami. Każdy z nas ma na tej swojej planecie obowiązki i chwile radości, jak choćby patrzenie na zachody słońca. Natomiast nie każdy z nas decyduje się na opuszczenie swojej planety po to, aby poznać inne planety i mieszkających na nich ludzi. Nie każdy z nas decyduje się na opuszczenie swojej planety, żeby czegoś się nauczyć.
Wielu zdecydowanie woli pozostać w dusznej atmosferze swojej planety i uważać się za pępek świata. Jeśli natomiast pojawi się ktoś, kto burzy nasz porządek, to można ewentualnie na niego warknąć, szczeknąć, a nawet ugryźć, bo przecież jesteśmy na swojej planecie i nikt nam bruździć nie będzie w naszym dusznym porządku!
Dwie sprawy uderzyły mnie w Małym Księciu. Jedna, to niezwykła spostrzegawczość zjawisk przez autora i wysnuwanie niesamowitych, wręcz proroczych, wniosków. Druga to konieczność śmierci, ostatniego skoku w naszej ziemskiej wędrówce, żeby wrócić do siebie.
Antoine de Saint-Exupéry wydał swoje dzieło w 1943 roku. Pomińmy fakt, że w Europie szalała wojna światowa. Pomyślmy natomiast o tym, że takie nauki, jak socjologia czy psychologia społeczna były w powijakach, a wiedza z tego zakresu była dostępna jedynie nauczycielom akademickim. Mimo to jakże trafnie autor przewidział wyalienowanie jednostki ludzkiej w świecie, który staje się coraz bardziej wrogi dla człowieka. W obrazie pociągów przewożących posegregowanych pasażerów przewidział uprzedmiotowienie człowieka. Na naszych oczach jednostka ludzka staje się numerem identyfikacyjnym, liczbą, statystyką, procentem, odciskiem palca, tonacją głosu... Coraz głośniej słychać głosy oburzenia, że aparat państwowy coraz bardziej pozbawia człowieka podmiotowości, indywidualności, na rzecz uprzedmiotowienia.
W pierwszej połowie XX wieku nie było o tym mowy.
Bankier, któremu Mały Książę przeszkodził samym tylko pojawieniem się w pobliżu, to przepowiednia wirtualnego posiadania czegokolwiek. Od razu pobiegłem myślą do graczy giełdowych, spekulantów, maklerów i innych ludzi, którzy często zdobywają, zarabiają, „robią”, pomnażają pieniądze nie po to, aby zaspokoić swoje potrzeby życiowe, ale dla ich samego posiadania. Im więcej, tym lepiej! Absurd! Gra!
Praca, z której owoców człowiek nie potrafi do końca skorzystać, jest marnotrawstwem życia. Poświęcenie życia na zajmowanie się tylko pomnażaniem tego, co się posiada, jest niedorzeczne i nielogiczne.
Dzisiaj, po ponad sześćdziesięciu latach po wydaniu „Małego Księcia”, zdecydowana większość ludzi chciałaby posiadać więcej, niż to konieczne do normalnego funkcjonowania jednostki. Wprawiona w ruch machina dziwnie rozumianego sukcesu czyni z nas niewolników marzeń o posiadaniu więcej i więcej! Bzdurna reklama i preferowany konsumpcyjny sposób życia czyni z nas niewolników marzeń o rzeczach zbędnych do życia, a tak potrzebnych, żeby tylko posiadać. I tak często bywa, że im więcej człowiek posiada i im bardziej to swoje posiadanie pomnaża, tym jakby mniej było samego człowieka w tym całym trudzeniu się nad posiadaniem coraz więcej!
Bankier jest przykładem posiadacza, bogacza, człowieka ciągle trudzącego się nad liczeniem tego, co ma i pomnażaniem tego, co ma. Król natomiast jest przykładem tego, który niekoniecznie musi posiadać, ale panuje. Żeby jednak panować, musi posiadać poddanych. Exupéry świetnie ujął ten problem i ukazał go jako specyficzną grę, umowę, poniekąd zmowę. Ja jestem królem, ciebie uczynię nawet moim zastępcą, znajdziemy innych poddanych i będziemy nad nimi panować. Taka umowa!
A dzisiaj! Dzisiaj nie tyle o władzę królewską i królewskie panowanie chodzi, co władzę w ogóle – od jakiejś tam lokalnej władzeńki po władzę światową – idzie! Jakże współczesny człowiek uwielbia panować! Jakże modne jest dzisiaj słowo „panować”. Panować nad emocjami, panować nad sobą, panować nad sytuacją, nawet panować dla samego panowania! Chore, a jednak! Dzieją się dzisiaj sprawy, o których współcześni autora „Małego Księcia” nie myśleli. Układ w obszarze panowania nazywamy dzisiaj często kolesiostwem i tym podobnie. Niczym się to jednak nie różni od tego, co Król proponował Małemu Księciu.
Wystarczy! Chaotycznie? Jasne, że chaotycznie! Przecież nie o rozprawę naukową, poprawną metodologicznie, chodzi, tylko o indywidualne rozważania na jakiś tam temat.
I sprawa ujęcia problemu śmierci w „Małym Księciu”. Śmieszna wydaje się bohaterowi żmija, jest cienka i na pierwszy rzut oka słaba! W istocie jednak jest potężna! Potrafi uśmiercić każdego i na podstawie podejścia do śmierci swoich ewentualnych beneficjentów wie, kto jest odważny, a kto jest tchórzem. Najprościej odczytajmy to – nie należy nikogo sądzić po wyglądzie i nie ulegajmy złudnym pozorom tego, co ukazują nam nasze niedoskonałe zmysły! Wszyscy chyba wiemy, że to, co dla mnie jest smrodem, odorem itd., dla padlinożerców to woń niebiańska!
Śmierć dla Małego Księcia to nic innego, jak powrót do siebie, do domu, na swoją planetę, do tego, co się kocha, do radości przeżywanej w tym jedynym na świecie miejscu. Ciało to tylko znikający w czasie zlepek atomów, które na chwile połączyły się w kształt naszego ciała i od samego początku dążą ku temu, żeby się rozpaść! To, co w nas fizyczne, jest tylko formą, dzięki której możemy kontynuować naszą duchową wędrówkę. Nie jest naszą istotą, sensem, celem! Jest pomostem między miejscem, skąd przychodzimy i celem, do którego zmierzamy.
Kiedy jednak chcemy powrócić do siebie, ciało staje się nie tyle przeszkodą, co zbędne.
Właśnie! Tylko dokąd my mamy wracać? Wspominałem już kiedyś wypowiedź jednego z kardynałów tzw. „papieskiej ósemki”, który na pytanie czy wierzy w Boga, odpowiedział, że z eschatologii wyszliśmy i ku eschatologii zmierzamy!
„Mały Książę” to poradnik na temat tego, co człowiekowi jest niezbędne do szczęścia i czemu warto się w życiu oddawać. Niezbędne jest posiadanie kogoś, kogo się kocha i o kogo się dba. Niezbędne jest znalezienie i oswojenie przyjaciela. Niezbędne są chwile radości o zachodzie słońca, które są ratunkiem, kiedy dopada człowieka smutek!
Warto sobie odpowiedzieć, co jest w życiu istotne i, jak mawiał Marek Aureliusz, robić to, co konieczne!
Reszta to miraż i pogoń za wiatrem!
Mogłem na początku napisać, że opowieść o wędrówce Małego Księcia to opowieść o życiu każdego człowieka. I to by wystarczyło! Nieprawdaż?
Ale przecież dorośli muszą się albo wygadać, albo wypisać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...