18 lipca 2017

Katyń, moment obrotowy i radość...

Życie ciągle nas zaskakuje, ale zawsze na tyle, na ile nie jesteśmy dostatecznie przygotowani na to, żeby Żyć naprawdę.
Jakiś czas temu wróciłem na stare polskie śmieci. Emigracyjnym zwyczajem staram się unikać telewizji i tych wszystkich pierdów, jakie słyszy się w tak zwanych ważnych wiadomościach. Nie sposób jednak, żyjąc w Polsce, nie wiedzieć nic o aferze reprywatyzacyjnej czy też kolejnej miesięcznicy katastrofy katyńskiej.
Kilka dni temu odwiedziłem kolegę, u którego drugiego kolegę spotkałem… Jak to w Polsce bywa, gdzie dwóch Polaków się zbierze, to polityka musi być głównym tematem. No i zaczęły się nasze Polaków rozmowy. A to o kasie płynącej z reprywatyzacji, a to o jakimś skandalu i profanacji zwłok. 

Rozmówcy, ja głównie słuchałem, coraz to szybciej tematy tej rozmowy zmieniali, a że trochę gorzałki jeszcze przy tym było, to i tematów rozmów zabraknąć nie mogło. I tak po kasie, a później Katyniu przyszedł czas na momenty obrotowe aut. Znajomi zaczęli ostro dyskutować o tym, jakie ich auta momenty takie mają. Słuchałem, słuchałem i coraz to szerzej dziubek swój rozwierałem, nie wiedząc, o co chodzi. Bo co ma do życia człowieka prostego moment obrotowy silnika auta, które mnie wozi? Powiedziałem, że muszę koniecznie uciekać, bo mam wizytę z kimś tam, u kogoś innego. I wyszedłem, myśląc, że mój. Krążownik dróg, nie wiadomo z jakim momentem obrotowym, zawiezie mnie tam, gdzie trzeba i przywiezie z powrotem. To mi przecież wystarczy. Więcej nawet nie chcę!
Dzisiaj rano stoję przed garażem, z którego właśnie co auto wyprowadziłem i widzę, że prosto na mnie samochód zapiernicza. I to tak zapiernicza, jakby chciał mnie z powrotem do garażu wepchnąć z samochodem moim. Od razu się uśmiecham, ponieważ wiem, co jest grane i wiem, kto drugim autem w moim kierunku zapala. To Czarek, a jak, widzę jego uśmiech… To Czarek nadjeżdża na swoim stalowym rumaku, którego markę pominę, żeby reklamy nie robić, bo mi za to nie płacą. 
Lubię spotykać się z Czarkiem. To jeden z tych moich znajomych, którzy potrafią się śmiać, nawet gdy mają pod górę i kiedy ich zapytasz, jak leci, to zawsze mówią: Jest dobrze!
Spotkanie trwało minutę i tyle wystarczyło, żebym miał dobry humor!
Może uda się nam jeszcze spotkać, nim zniknę, a jeśli nawet nie, to cieszę się ze spotkania.
A później kolejne spotkanie, tym razem z lokalnym złośliwcem. To jeden z tych, co wzrokiem uciekają, gdy patrzysz. Jakby się bali, że ktoś może ich rozszyfrować, a są przy tym tak prości, jak gwóźdź albo przecinak.
Nagle krzyk – Marek?!
Tym razem inny znajomy.
Krzysiek się śmieje z daleka, ja też się śmieję do niego.
Znowu krótka rozmowa i znowu kropelka paliwa na życie dzisiaj i dalej z podniesioną głową.
No a potem deszcz z nieba, ale co mi tam deszcz, skoro słońce mam w sobie na dobre zapisane.

Cieszę się z czasu spędzonego z bliskimi.
Cieszę się, gdy spotykam moich starych znajomych.
To właśnie ludzie sprawiają, że tutaj jestem u siebie, że jestem wśród swoich, że jestem tu, gdzie trzeba.
Każdemu też życzę takich właśnie znajomych (poza lokalnym złośliwcem). To oni sprawiają, że słońce nie zachodzi nocą i podczas deszczu…

Za chwilę opublikuję „Nieciekawą bajkę…”, co wcale nie oznacza, że jest nieciekawa! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...