31 maja 2016

Denerwuje mnie prawda?

Dlaczego denerwują mnie teksty świadków Jehowy, jakie możemy znaleźć w ich pismach, jak „Strażnica” czy „Przebudźcie się”. Treść w nich zawarta dobra jest dla dzieciaków i tępych w materii Biblii katolików.
Dlatego pewnie zawsze, gdy czytam artykuły zawarte w tych periodykach, wkurzam się na całego. Mam przy tym nieodparte wrażenie, jakby jakiś tam mądry, nawiedzony pisał dla mnie – głupka katolika – co i jak jest z tym chrześcijańskim wyznaniem.
Przyznaję, że nie lubię zbyt ugrzecznionych bliźnich, bo zawsze przy tym myślę o jakimś drugim dnie w ich zachowaniu; myślę o drugim obliczu, które ten czy ów ugrzeczniony przede mną ukrywa. Już taki jestem niedowiarek, że zawsze i wszędzie szukam dziury w całym i stawiam więcej pytań, niż mogę uzyskać odpowiedzi.
Dociera jednak do mnie powoli, powoli do mnie dociera ten język prosty, dziecięcy, zdawałoby się głupi, jak głupie dzisiaj się zdają w świecie blichtru i rozpusty prawdy w Biblii zawarte, bo przecież kto myśli o Biblii, jeśli chce być współczesny!?
Cóż dzisiaj znaczy wierność? Cóż znaczy dzisiaj miłość bliźniego? Cóż znaczy wierzyć naprawdę? Cóż znaczy szukanie siebie i swoich źródeł szukanie?
Nurzam się w tym codziennie i ciągle próbuję odnaleźć choćby ścieżkę, którą by warto iść.
Wiem, że większość katolików powie mi, idź do kościoła. Ale ja tam nie widzę odpowiedzi dla siebie.
Czytałem ostatnio wyznania Joseph’a (mniejsza o nazwisko). Facet w latach młodości walczył na ulicy. Gorzałę pił w nadmiarze, brał narkotyki i prochy. Z jego relacji wynika, że tylko koń mógł to wytrzymać. Wierzę mu jednak, gdyż wiem, że człowiek potrafi wiele wytrzymać w zatracaniu siebie. Dużo więcej wytrzyma niż silne zwierzęta.
Gość przyznaje, że bił żonę i bez problemu oraz żadnych powodów atakował innych. Handlował trefnym towarem i narkotykami.
Jak się odbił od dna?
Twierdzi, że zaczął studiować Biblię. Pomogli mu w tym studiowaniu właśnie świadkowie Jehowy. Nie mogło być inaczej, gdyż nie opisywaliby przypadku Joseph’a.
Przyznam tutaj bez bicia, że nie pałam miłością do świadków Jehowy, jak nie pałam miłością do wielu katolików.
Wiem, że każdy ma swoje świadectwo, każdy ma swoje dno i moment w swoim życiu odbicia się od dna, każdy mówi o swoim ponownym odrodzeniu. I tylko jedno zdaje się być pewne – Biblia to drogowskaz.
Denerwują mnie sprawy oczywiste, ponieważ trzeba mieć nie lada odwagę, żeby wyznać o sobie całą prawdę.
Przygotowuję się do tego, ponieważ moje postępowanie sprawia wiele bólu najbliższym i tym, którym miłość wyznaję.
Wierzę Jospeh’owi! 
Nie mam powodów, żeby mu nie wierzyć.
Nikt przecież chyba nie zmyśla o sobie takich historii, które stawiają jego samego w jak najgorszym świetle.

Może dlatego denerwują mnie właśnie prawdy oczywiste, ponieważ są najtrudniejsze do wypowiedzenia i zaakceptowania. 
Całkiem możliwe!!!
    Że prawda mnie denerwuje! 

30 maja 2016

Wódz znowu dał ciała...

Zapowiadana przeze mnie w dniu wczorajszym kąśliwość właśnie się dzieje, zgodnie z zasadą: Bogu, co Boga; nowemu wodzowi, co wodza!
Chyba nie odkryję nowych lądów, gdy napiszę, że kolejny wypad wybrańców na Litwę na koszt samorządu gminnego stał się już faktem.
Najwidoczniej nowy wódz kolejny już raz, nie wiadomo który, uległ namowom znanego działacza i w wąskim gronie wybranych wyjechał był na Litwę.
Wódz jednak nie zaszczycił jadących autokarem, gdyż postanowił wybrać się na Litwę własnym samochodem. Za to w tymże prywatnym samochodzie zaangażował do pracy, w dniach wolnych od pracy, pracownika zatrudnionego w UM.
Jeśli nie jest plotką to, co powyżej napisałem, to zaistniały fakt powinien wśród niektórych radnych wzbudzić oburzenie i przemożną chęć wyjaśnienia tejże sprawy.
Dla przykładu podam poniżej kilka pytań, na które warto by poznać odpowiedzi na najbliższej sesji rady:
1.   Dlaczego nowy wódz wybrał się prywatnym samochodem, zamiast jechać z grupą autokarem?
2.   Dlaczego zaangażował jako kierowcę w swoim prywatnym samochodzie pracownika UM, zamiast sam kierować?
3.   Czy nowy wódz traktuje tę podróż prywatnym samochodem, kierowanym przez pracownika, jako podróż służbową, w którą został oddelegowany?
4.   Jak ma zamiar zapłacić pracownikowi, który w dniach wolnych od pracy kierował jego prywatnym samochodem?
5.   Jakie korzyści dla małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna, wypłynęły z tego wyjazdu?
6.   Czy wyjazd ten był jednym z elementów długofalowej współpracy władz samorządowych małej gminy z odpowiednimi władzami samorządowymi na Litwie?
7.   Jakie sprawy samorządowe zostały omówione z litewskimi partnerami?
8.   … (własne propozycje pytań)

Myślę, że na razie wystarczy pytań.
Myślę też, że przewodniczący KR rady powinien wyjaśnić powyższe kwestie.
Oczywiście biorę pod uwagę fakt, iż przewodniczący, jak i nowy wódz, jest spod znaku czterolistnej koniczyny i nie zdziwię się wcale, gdy w tym temacie niczego nie zrobi.
Ale jest przecież jeszcze gminny prokurator, który tak usilnie tropił moje „przekręty” związane z wyjazdami służbowymi i prywatnymi. Rozliczał mnie z każdego przejechanego kilometra.
Nie sądzę, aby ta sprawa uszła jego uwadze. Wszak jest bardzo dociekliwy i potrafi publicznie pytać o podobne kwestie, zwłaszcza kiedy idzie o finanse gminne.
Wierzę, iż donośnym głosem, wskazując wodza palcem, o wszystko tego ostatniego wypyta i tymże donośmy głosem wyjaśni wszystko wyborcom.

A przecież jest co wyjaśniać. Jeśli bowiem był to wyjazd grupy ludzi i w autokarze pozostawało chociaż jedno miejsce wolne, to nie było potrzeby jechać oddzielnie, angażując przy tym na dwa dni pracownika, który powinien był odpoczywać i nabierać sił do wykonywania swoich obowiązków.
Trzeba też koniecznie wyjaśnić, jakie sprawy samorządowe nowy wódz omawiał ze swoimi litewskimi partnerami w sobotę i niedzielę oraz z soboty na niedzielę.
Można też zapytać retorycznie: Dlaczego angażował kierowcę, skoro jechał prywatnym samochodem?
Odpowiedź na to pytanie powinna być związana z omawianiem ważnych spraw samorządowych z litewskimi partnerami lub partnerami polskimi mieszkającymi na Litwie.
Wiadomo, ile trzeba sie namęczyć na tego typu spotkaniach; ile spraw omówić i przypieczętować.

Przypominam sobie, jak nowy wódz całkiem nie tak dawno „przegonił” samochód służbowy, którego już, notabene, nie ma, i kierowcę do Poronina, i nazad, żeby pilnie wrócić do gminy. „Przegonił” samochód i kierowcę, mimo że miał do dyspozycji, jak ostatnim razem, miejsce w autokarze, którym podróżowała grupa i z którą to grupą pracował wówczas w Poroninie na rzecz małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna.

Trzeba cierpliwie czekać, aż wszystko się wyjaśni, a raczej nowy wódz zechce wszystko wyjaśnić. Chyba, że względy formalne nie będą pozwalały albo powyższe pytania nie będą spełniały oczekiwań wodza. Wtedy nikt niczego się nie dowie!

Ja jednak wiem i tak, że nowy wódz kolejny raz dał ciała! Jeśli bowiem zdecydował się uczestniczyć w tej „samorządowej” wyprawie, to powinien swoje cztery litery posadzić na równi z innym uczestnikami wycieczki na siedzeniu w autokarze, równo ze wszystkimi po drodze obradować i znosić trudy wszelkie tak wyczerpującej roboty. Następnie powinien, jak inni uczestnicy, obudzić się spracowany i znów swoje cztery… posadzić, jak inni, nawet gdyby przyszło odchorować strasznie tę całą robotę.
Jeśli zdecydował się na ten wyjazd, pierwszy powinien wsiąść do autokaru i ostatni z niego wysiąść!
Tymczasem człowiek zachowuje się, jak panna, która bardzo by chciała, a jeszcze bardziej się boi i z całej tej wielkiej chęci wychodzą tylko nici.
Nikt mu nie obiecywał, że nie będzie bolało! A jeśli idzie o wodza, to często musi boleć!

Na koniec napiszę, iż wiem, jakich komentarzy nie zabraknie na temat mojego pisania. Na przykład, że czepiam się bez sensu, że piję i wyję, że spłodziłem następny pseudointelektualny tekst, że byłem sto razy gorszy od nowego wodza, a nowy wódz jest sto razy lepszy od starego wodza, że jestem hipokryta i ręka powinna mi uschnąć od takiego pisania albo palce artretyzm powinien mi powykręcać, żebym nie mógł trafić w odpowiedni klawisz na klawiaturze komputera, że straszny ze mnie złośliwiec i człowiek bez honoru, że jestem w ogóle drań i lepiej, żeby mnie już ziemia pochłonęła.
Ale to będą komentarze młotków i przecinaków, o których jeszcze napiszę. To będą komentarze tych, którzy biorą odpowiedzialność za takie wyjazdy służbowe; biorą odpowiedzialność, oczywiście z wodzem na czele!
PS
Gdyby ktoś pytał usilnie o źródło moich informacji, to muszę wydać jaskółki. One mi powiedziały! Jaskółki niech wódz rozlicza!

Jestem też pod wrażeniem milczenia kierowców. Byli tak tajemniczy, jakby wykonywali misję rodem z Jamesa Bonda! 

29 maja 2016

Dzień Pana

Za nic nie będę w niedzielę pisał złośliwych tekstów, choć taki miałem zamiar, ja – grzesznik i niewdzięcznik. W porę się jednak zdołałem opamiętać i okiełznałem swoją złośliwość.
Dlatego dzisiaj kolejne modlitwy na ten święty dzień, choć nie wiem, zaiste, i motam się ciągle – sobota czy niedziela jest dniem odpoczynku, modlitwy i zadumy nakazanym przez Boga i Jemu przeznaczonym.
Na początek modlitwa „W samotności” nieznanego mi autora. Jeśli ktoś wie, kto napisał tę modlitwę, proszę o podpowiedź.

W samotności

Jezu,
uchroń nas od samotności,
która ma w sobie coś z grzechu,
coś z odmowy miłości,
coś z ukrytej pychy i obrażonej dumy,
coś z egoizmu;
jest to samotność,
która wyobcowuje nas z otoczenia;
która w nas wmawia,
że nie jesteśmy już nikomu potrzebni;
którą gorzko przeżuwając,
zamykamy się w sobie
i odgradzamy od świata.
(…) 


Przyznacie, że jest coś w tym tekście, co dotyczy każdego, kto w życiu trafia na mur i traci nadzieję. Osobiście się przyznam, że miewałem w życiu takie chwile i nie mogę napisać, że są to chwile przyjemne; przeciwnie – nikomu takiej samotności nie życzę!




A teraz jeszcze tekst świętego Tomasza More’a.
Dla wielu z pewnością będzie ten tekst miejscami przyziemny i groteskowy. Jak bowiem inaczej myśleć o modlitwie, którą modlący się rozpoczyna od prośby o zdrowy żołądek? Jednak w miarę podążania za myślą autora okazuje się, że zdrowy żołądek jest jak najbardziej pożądany, gdy chcemy dostąpić łaski pogody ducha.

O łaskę pogody ducha

Zechciej mi dać zdrowy żołądek, Panie,
a także nieco do jedzenia.

Zechciej mi dać zdrowie ciała
i umiejętność zachowania go.

Zechciej mi dać świętą duszę, Panie,
duszę, która ma stale na oku to,
co jest dobre i czyste,
ażeby w obliczu grzechu nie wpadła w strach,
ale umiała znaleźć sposób przywrócenia
wszystkim rzeczom należnego porządku.

Zechciej mi dać duszę, której obca jest nuda,
która nie zna szemrania, wzdychań i użaleń,
i nie pozwól, ażebym kłopotał się zbyt wiele
wokół tego panoszącego się czegoś,
które nazywa się „ja”.

Panie, obdarz mnie zmysłem humoru.

Daj mi łaskę rozumienia się na żartach,
ażebym zaznał w życiu trochę szczęścia,
a i innych mógł nim obdarzyć…

Nie wiem jak Wy, ale ja podpisuję się pod tekstem tej jakże praktycznej prośby obiema rękoma! Modlitwa ta wydaje mi się po prostu taka prosta, że aż zachwycająca.
Tak potrafią się modlić ludzie wielkiej wiary.
Ja ciągle się uczę! 
Dobrze, że mam od kogo! 



Jutro sobie poswawolę i nie będzie już tak spokojnie! Bogu co Boga; nowemu wodzowi, co wodza!

28 maja 2016

Życie jest dziwne

Ponieważ następny post związany będzie z Litwą, to najpierw trochę powspominam.
W Dniu Zakochanych 2007 roku późnym popołudniem, już po pracy, otrzymałem telefon, że w okolicy Michen miała miejsce kolizja drogowa, w której poszkodowanymi byli Litwini (około 18 osób). Jak się później okazało kolizji uległ autokar wiozący młodych Litwinów do Brukseli. Byli z nimi nauczyciele i kierownik wycieczki ksiądz Olgierd. Młodzież uczęszczała do szkoły średniej o specjalności dziennikarskiej prowadzonej przez władze Kościoła katolickiego. Podróżujący jechali z liczącego ponad 90 tysięcy mieszkańców miasta Panevėžys (pisownia litewska).
Byłem zły, jak cholera, bo to wieczór zaplanowany w klimacie świętego Walentego, a tu trzeba ruszać z domu i jechać sprawdzić, co trzeba zrobić, żeby poszkodowanym pomóc.
Wszystko szczęśliwie się skończyło, ponieważ nikt nie został ciężko ranny, połamany itp. Jednak trzeba było Litwinami się zająć, gdyż nie wiadomo było, kiedy przyjedzie po nich samochód zastępczy. Załatwiliśmy poszkodowanym posiłek. Następnie przygotowaliśmy nocleg w siedzibie OSP. Następnego dnia natomiast zorganizowaliśmy możliwość uczestnictwa we mszy świętej i wizytę w gimnazjum, które nosi imię A. Mickiewicza.
Wspólnie doczekaliśmy się zastępczego pojazdu i około godziny 16 dnia następnego, czyli 15 lutego, goście ruszyli w dalszą drogę.
Za swoje działania zostałem obdarowany obrazem współczesnego malarza litewskiego. Obraz do dzisiaj wisi u mnie na ścianie.
Ksiądz Olgierd nieźle mówił po polsku i angielsku. Ja dobrze mówiłem po polsku i kiepsko po angielsku. Przypadliśmy sobie do gustu. Po tym zdarzeniu jeszcze kilka razy spotykaliśmy się. Ksiądz Olgierd zawsze dzwonił, gdy przejeżdżał przez małą gminę i znajdowaliśmy dla siebie chwilę, żeby pogadać i ewentualnie snuć plany.
Planowaliśmy w przyszłości wymianę młodzieży, ale zdawaliśmy sobie sprawę, że to wymaga organizacyjnego zaangażowania. Chcieliśmy, aby wymiana młodzieży przynosiła młodym ludziom konkretne korzyści i wymianę doświadczeń. I ja, i ksiądz Olgierd chcieliśmy, aby współpraca między młodzieżą miała jak najszerszy wymiar i była przyczynkiem do lepszego poznania się i zrozumienia.
Później ksiądz Olgierd poinformował mnie, że zachorował i przeszedł jakąś operację w Niemczech.

Kontakt się urwał. Wspomnienia pozostały. Pozostały też pamiątki po tych miłych ludziach. Pozostały też podziękowania kadry pedagogicznej z szkoły, do której uczęszczała młodzież i od konsula litewskiego.
W sprawę pomocy Litwinom zaangażowało się wiele osób z gminy, a plany współpracy były nawet ciekawe. Jednak życie zdecydowało inaczej. Tak czasem bywa.
Nie wiem, co dzisiaj dzieje się z księdzem Olgierdem, ale do dzisiaj mam wyrzuty sumienia, gdy przypominam sobie tamto zdenerwowanie w pierwszej chwili, gdy dowiedziałem się o kolizji i musiałem zmienić swoje plany, żeby zająć się poszkodowanymi. Wyrzucam sobie brak wewnętrznej szczerości w pierwszym kontakcie z tymi wspaniałymi ludźmi. 
Życie jest dziwne! Zaskakuje nas nieustannie!  

Dlaczego o tym piszę?
Chciałem nawiązać do organizowanych ostatnio wypadów na Litwę grup ludzi z małej gminy na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna. Wyjazdy te, poza wspólnie spędzonym czasem przez wąskie grono ludzi nikomu w gminie nie przynoszą żadnych korzyści.
To tylko towarzyskie wizyty. A nie o takie działania chyba w kontaktach międzynarodowych władzom samorządowym chodzić powinno. 
Trzeba tylko wyobraźni, a nie spojrzenia na odległość własnego nosa! 



27 maja 2016

Filozofia codziennego przetrwania

Wschodnie przysłowie mówi, że jeśli robisz dwie rzeczy na raz, to obie robisz źle. Jeśli natomiast skupiasz się w danym momencie na wykonywaniu jednej czynności czy też załatwianiu jednej sprawy, jest wielce prawdopodobne, że robisz to dobrze.
Mam to pierwsze. Snują mi się po głowie tabuny pomysłów i piętrzą dziesiątki spraw do załatwienia „na wczoraj”. Tak, tak… robię z tym nieustannie porządek, nieustannie eliminuję wszelki balast, któryt odciąga mnie od tego, co czuję, że powinienem robić.
*
Zanotowałem sobie jakiś czas temu, że język polski pod względem poprawności schodzi na psy. Doszedłem do takiego wniosku, słuchając nei których dziennikarzy z ich „warszawiakami”, „wrocławiakami” itp.
Do tego dochodził język reklam, czyli „metoda na głoda” albo „spróbuj banana albo manhatana”.
Nie tyle o poprawność językową dziś idzie, co o szokowanie przekazem, a przekaz szokujący zawsze degraduje rzeczywistość z degradacją języka włącznie. Zresztą na naszych oczach degradują się i inne wartości uznawane jeszcze wczoraj niemalże za święte, a dzisiaj ściągane są na samo dno profanum.
Następnie zrozumiałem, że nie powinienem z tego powodu raczej szat rozrywać. Raczej stworzyć w sobie azyl wartościom dla mnie ważnym, a co przestało być ważne w masowym przekazie.
Język, jak każdy inny twór człowieka na ziemi, ulega ciągłym przemianom. Wymyśliłem więc w końcu, że każdy jeżyk, jak każdy człowiek, musi w końcu przeminąć, jak wszystko w ziemskim wymiarze. Tak przecież stało się z językiem Sumerów, Azteków czy Majów. Dlaczego niby inaczej ma być z językiem polskim czy też jakimkolwiek językiem na świecie?
Tak łatwiej trwać w coraz bardziej zachwaszczonej polszczyźnie!
*
Kto z nas zastanawia się nad tym, jak wiele jedzenia codziennie marnuje się na naszych oczach?
Kiedy rozmawiam ze znajomymi, np. o przydrożnych barach, gdzie można dobrze zjeść, często padają stwierdzenia, że tu i tu dają dobrze jeść, a dania są tak duże, że zjeść wszystkiego nie sposób. No i część jedzenia pozostaje na talerzu, choć my nie tyle jesteśmy posileni, co dosłownie obżarci.
Podobnie, jakże podobnie jest przy posiłkach domowych, grillach i innych nasiadówkach, podczas których jedzenia jest tak bardzo w nadmiarze, że siłą rzeczy znaczna część się marnuje.
A przyjęcia, jak wesela, chrzciny, urodziny i inne?
Odpowiadać nie muszę, a nawet nie powinienem.
Kiedyś już o tym wspomniałem, że hedonizm współczesnego człowieka cywilizacji Zachodu znacznie przewyższa ten znany z dziejów starożytnego Rzymu w czasach legendarnego rozpasania Rzymian.
Świata nie zmienię, ale siebie mogę!
Zawsze trzeba zaczynać od zmian we własnym ogródku.
I jeszcze domowa mądrość: Głód na świecie, to sztucznie wywołany problem przez nadmiar i znieczulicę wśród ludzi, jakże wrażliwych!
*
Kiedy słyszę słowa „sprawiedliwości stało się zadość”, to powinienem myśleć, że żyję w kraju prawa i sprawiedliwości. Wiem jednak doskonale, że ludzka sprawiedliwość ze sprawiedliwością niewiele ma wspólnego, a zadośćuczynienie winie, czyli kara jest często niewspółmierna do popełnionego albo ewentualnie popełnionego czynu.
W kraju, w który za domniemane wycięcie dwóch czy trzech wierzb wymierza się podejrzanemu grzywnę ponad dwustu tysięcy złotych, co może skutkować ruiną nawet całej rodziny podejrzanego, nie może być mowy o sprawiedliwości.
Taka kara nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, jeśli oskarżenie opiera się tylko o zeznania skłóconego z podejrzanym sąsiadem albo idiotyczną postawą nowego wodza w małej gminie na końcu świata, gdzie świat się właśnie zaczyna.
Zawsze uważałem, że prawo powinno przewidywać odpowiednie kary za dane tegoż prawa naruszenie; że kara powinna być współmierna do winy. Nie można bowiem państwa nazwać państwem prawa, gdy na szali kładzie się ścięcie jednego drzewa i egzystencję człowieka.
Urzędnicy każdego szczebla czy to państwowego, czy to państwowego, nie powinni mieć klap na oczach, jak konie i stosować prawa literalnie, zwłaszcza tam, gdy idzie o być albo nie być tego, do którego to prawo ma być zastosowane. Muszą poszukiwać rozwiązań dopasowanych do konkretnych okoliczności, jak choćby sytuacja materialna i życiowa oskarżonego; skutki, jakie może wywołać kara czy też możliwości oskarżonego co do możliwości wypełnienia kary.
Przecież prawo zostało stworzone dla człowieka, a nie człowiek dla prawa. Tymczasem jest tak, że jesteśmy niewolnikami prawa….
To nie szaty zdobią człowieka, tylko człowiek szaty….
Ta absurdalna sytuacja przypomniała mi moje przeżycia, gdy byłe bezpodstawnie oskarżany przez ludzi chorych czy też mnie nienawidzących, a prokuratorzy, jak nawiedzeni, starali się udowodnic wszystkim, że jestem wielbłądem.
Kiedy miałem okazję być wodzem, miałem zatargi wieloma ludźmi, ale jeden z nich wyróżniał się szczególnie w chamstwie i oskarżeniach mnie o przekraczanie prawa. Chciał mnie w ten sposób nakłonić do spełnienia jego żądań. Im bardziej jego pomysłom się opierałem, tym bardziej stawał się chamski i krzykliwy, a ja stawałem się jego wrogiem nr 1.
Skończyło się na tym, że człowiek ów za swoje postępowanie i słowa dostał dwa lata w zawiasach. Nie czułem żadnej satysfakcji. Nie odwołałem się też od wyroku, choć mogłem jeszcze facetowi dołożyć kary finansowej. Już karę, jaką otrzymał, uznałem za wystarczającą i współmierną do winy.
Odpuściłem. Kiedy jednak zawiasy człowiekowi się skończyły, facet oskarżył mnie o korupcję i trafiłem na 72 godziny do PIZ, a później około dwóch lat bujałem się po prokuraturach i sądach.
Skończyło się wyrokiem mnie uniewinniającym. Co jednak przeżyłem, tylko ja wiem.
Byłem na gostka zły jak cholera. Kiedy jednak przyszło do tego, żeby pisać pozew przeciwko niemu, odpuściłem.
Innym razem dziadek stojący nad grobem oskarżył mnie publicznie, że nie załatwiłem jego sprawy po jego myśli, gdyż dałem się skorumpować przez jego przeciwnika.
Co miałam zrobić? Pisać pozew na dziadka i uczyć go rozumu? Przecież to ja od niego powinienem uczyć się życia!
A cisi informatorzy? Ileż oni napsuli mi zdrowia!
Do tego dziennikarze, jakby na usługach mojej opozycji, a przy okazji informatorów cichych.

Wydaje mi się, że karą dla nich jest życie z tym, co robili! Jak dla mnie czasami karą jest życie z tym, co zrobiłem!

Nigdy nie życzyłem innym tego, co mi niemiłe!
Twierdzę, że nie należy nigdy dążyć do tego, aby innym przypiąć łaty, których sami nie lubimy. A ci, którzy nam to robią, niech żyją zanurzeni w swojej radosnej twórczości dokuczania innym.
*
Nikt za nas nie wytłumaczy nam otaczającego nas świata. Tylko mi sami możemy odnaleźć swoją drogę w gąszczu współczesnych absurdów dnia codziennego.
I na koniec to, co już się rzekło powyżej – nie sposób w pojedynkę zmienić świat i wyeliminować z niego to, co głupie i śmieszne, ale dość łatwo jest zmienić siebie, swoje postępowanie i podejście do zjawisk otaczającego nas świata.
Jak każdy, kto chce świat zmienić, powinien zacząć od zmian właśnie w swoim ogródku!
I już naprawdę na koniec myśl Jeana Cocteau: Nie należy mylić prawdy z opinią większości.
Kto lubi zmiany, zwłaszcza w swoim ogródku?


Szczęściarze...

Kilka dni temu oglądałem wywiad z młodym Polakiem. To DJ notowany w światowych rankingach na 46. miejscu w branży. Chłopak mówił pięknie o tym, co robi i o swoich planach na przyszłość.
Podobała mi się nie tyle sama wypowiedź, co fakt, że praca, którą młodzieniec wykonywał sprawia mu wiele satysfakcji i przynosi tyle radości.
Fajnie słuchać, gdy ludzie opowiadają to tym, że robią to, co naprawdę lubią i utrzymują się z tego.
Ja chciałbym pisać. Najchętniej zaszyłbym się w moim Ustroniu i krok po kroku, powolutku, przekształcał własnymi rękami ten kawałek świata, który jeszcze stanowi moją własność.
Na razie nie widzę tego tak bardzo, że zdecydowałem się na sprzedaż tego skrawka przestrzeni. Co z tego wyjdzie, zobaczymy. Wiem bowiem, że nie ma co planować zbyt wiele, bo przyszłość jest dla nas nieprzewidywalna.

Marzenia to piękna rzecz, ale w życiu człowieka przychodzą takie chwile, że trzeba z marzeń rezygnować, ponieważ często tak bywa, że mijamy się, marząc, ze swoim przeznaczeniem.
Wiem na dzisiaj, że istotne jest zdrowie najbliższych oraz moje własne i nadzieja na jutro.

 Wysłałem właśnie do wydawnictwa Dziennik praktykującego wójta… Rzecz o codziennym życiu wójta, burmistrza, prezydenta miasta i innych… zależnych od wyboru nawet największego tłuka w Polsce. To czwarta moja pozycja wydawnicza, jeżeli oczywiście wydanie dojdzie do skutku.

 Moje książki są też na allegro. Wystarczy wejść w zakładkę książki i wystukać tam moje imię i nazwisko. No i oczywiście w rodzimym wydawniczym sklepie e-bookowo.pl też łatwo dotrzeć do moich pozycji. Do tego w innych księgarniach internetowych, które odwiedzacie.
Niech sprzedaż moich książek nieustannie rośnie, a ja niech się wybijam na niezależność, choć i tak będę zależny od Was
Pięć egzemplarzy miałem sprzedanych kilka dni temu. To więcej niż jeden, ale dużo mniej niż 3 tysiące, a teraz, kiedy Dziennik… będzie już w obiegu, to 4 tysiące sprzedanych egzemplarzy zapewnia mi całkowitą niezależność.
Założyłem sobie, że gdyby każda z moich książek sprzedała się w tysiącu egzemplarzy, to byłbym niezależnym pisarzem.

Przyznacie, że marzenia trochę na wyrost, ale które z naszych marzeń nie są właśnie na wyrost. Jeśli takie nie są, to nie są marzenia, tylko normalne plany na dziś czy na jutro.
Oglądany kilka dni temu wywiad z młodym Polakiem udowodnił, że czasami marzenia się spełniają. Czy to dotyczy mnie? To jak z graniem na loterii. Nie wygrywają tylko ci, którzy nie grają! 

Na zdjęciach moje Ustronie. Będę nimi okraszał kolejne moje posty, żebyście mieli wyobrażenie, jak to miejsce wygląda.
Niektóre ze zdjęć mogą się powtarzać, ale nie chcę sprawdzać, które z nich już publikowałem.

Dzisiaj w małej gminie kolejna sesja rady. Całkiem ciekawy pomysł robić sesję w tak zwany długi weekend. jest nadzieja, że przedstawiciele mediów nie dojadą na obrady i wszystko przejdzie bez echa. 
Zresztą, zobaczymy, jak będzie! 


SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...