Co ma do
ukrycia Tomasz Arabski w sprawie przygotowań do wyjazdu/ przelotu polskiej
delegacji 10 kwietnia do Smoleńska.?
Takie
pytania zadają sobie wszyscy, którzy żyją dniem wczorajszym i którzy za wszelką
cenę w tym dniu wczorajszym chcą większość Polaków zatrzymać.
Dla
wyjaśnienia wyżej wymieniony pan ma postawione zarzuty (wiadomo z czyjego
polecenia), że to między innymi on przyczynił się do smoleńskiej katastrofy.
Mam tego
już powoli dość i mam gdzieś czy mi bloga przyblokują, czy nie. Nie dam się
jednak wrabiać w fobie niektórych ludzi, w tym ministrów oraz dać się wciągać w
ich chęć zemsty, bo to przecież nic innego, jak szukanie winnych po to, żeby
się zemścić. Patrzę na gości, jak w świetle fleszy i kamer telewizyjnych modlą
się przed ołtarzem, a zamyślają najzwyklejszy w świecie odwet na bliźnich
swoich. Szukają, kogo by tu ofiarować na ołtarzu własnych domysłów czy urojeń!
Od ludzi
wykształconych i publicznie deklarujących swoją wiarę można by wymagać trochę
więcej. Tych kilka przypadków potwierdza tylko moje wcześniejsze spostrzeżenia.
Nigdy bowiem nie twierdziłem, że wykształcenie z mądrością życiową kroczą ze
sobą pod pachę.
Teraz uwaga!
Spróbuje
zbudować teorię co do przyczyn wspomnianej katastrofy lotniczej i teorię tę
moja chorą na wskroś spróbuję obronić. To będzie tak absurdalne, jak
absurdalnie swojego stanowiska bronią niektóre osoby publiczne w moim kraju.
Stwierdzam
w swojej chorej teorii, że już po wygranych wyborach prezydenckich śp. prezydent
dał wyraz, kto kreował wówczas politykę partii, z ramienia której startował.
Uczynił to poprzez słynny już meldunek o wykonaniu zadania.
W swojej
chorej teorii mogę wysuwać takie wnioski, które będę jej bronił.
Zatem mogę
wnioskować, że prezydent został prezydentem, gdyż tak sobie wymyślił brat jego i
stąd ten niefortunny i demaskujący meldunek tuż po ogłoszeniu wyników wyborów.
Następne
działania śp. prezydenta były podyktowane tą zależnością, która miała wpływ na relacje
z ekipą wówczas w Polsce rządzącą. Nikogo nie muszę przekonywać, że relacje te
były nie tyle niepoprawne, co wrogie, a wrogość ta często była demonstrowana niekoniecznie
przez prezydenta.
Kolejny
zatem wniosek płynący z mojej chorej teorii jest taki, że relacje pomiędzy śp.
prezydentem i ekipą wówczas w Polsce rządzącą nie mogły być poprawne, gdyż
takie nie były między prezesem a ekipą rządzącą. Miały być takie, jak ten drugi
sobie to zaplanował, czyli wrogie.
Konflikt
nasilał się z miesiąca na miesiąc. Wystarczy tylko prześledzić ówczesne
doniesienia medialne i wystąpienia Donka, prezesa czy śp. prezydenta, a jasne
się stanie, kto tym konfliktem zarządzał, komu ten konflikt był na rękę i kto
na tym konflikcie miał zamiar ponownie wypłynąć na powierzchnię.
Doszło w
końcu do tego, że ludzie z otoczenia premiera i prezydenta zamiast ze sobą
współpracować, zaczęli rywalizować. Któż nie pamięta wypominania sobie
niedociągnięć przez poszczególne obozy.
Tak, to
było żenujące! Zresztą, dzisiaj nic się nie zmieniło! Tylko wrogowie zamienili się
miejscami.
Stanęło
w końcu na tym, że delegacje, wizyty i wystąpienia prezydenta stały w jawnej
opozycji do delegacji, wizyt i wystąpień ekipy rządzącej. I na odwrót!
Kto
wówczas grał mocnymi kartami?
Było
kilku graczy. Niech dzisiaj każdy na miarę swoich możliwości odpowie sobie, kto
wówczas grał mocnymi kartami.
W takiej
właśnie wrogiej atmosferze rozpoczęto planowanie wizyty rządowej i
prezydenckiej w Smoleńsku w 2010 roku. Obie ekipy dosłownie ścigały się, która
lepiej i piękniej ukaże swój patriotyzm. Kto dostojniej uczci pomordowanych tam
Polaków.
W tym
wyścigu i jedna, i druga strona nie szczędziły sobie złośliwości.
W takiej
atmosferze nietrudno o błędy.
Nie
trzeba też zapominać, że w całym tym wyścigu służby i osoby odpowiedzialne za
przygotowanie poszczególnych wizyt były między młotem a kowadłem. A w dodatku
musiały zrobić wszystko, żeby zadowolić zarówno jednych, jak i drugich. Do tego
dodajmy, że były nieustannie pod obstrzałem mediów.
Czy
to normalne?
Kto
zatem odpowiada za całą tę chorą sytuację tuż przed fatalnym lotem 10 kwietnia?
Na pewno
nie ten pan, który nie stawił się do sądu. Zresztą nie musiał się stawiać.
Skorzystał z przysługującego mu prawa. Przecież nikt chyba nie wątpi, że żyjemy
w państwie prawa, w którym jednostka nieraz dostaje ostro po tyłku i nijak
prawa w tym kraju nie może się dopatrzeć.
Wszyscy
wiemy, co się stało 10 kwietnia 2010 roku. Wiemy też, co wokół tej tragedii
działo się i dzieje w Polsce.
Czy mogę
w swojej chorej wyobraźni snuć dalej inne teorie na ten temat?
Każdy
może!
Może nie
wszyscy wówczas grający ostrymi kartami przewidzieli, że może dojść do takiego
właśnie rozwoju wypadków?
Może
gracze nie zdawali sobie sprawy ze skutków swoich działań.
A może w
ogóle ktoś ich rozgrywał?
A może
to był zły zbieg okoliczności i wydarzyła się katastrofa lotnicza w związku ze
złą pogodą i ewentualnymi błędami obsługi lotniska?
A może
tego lotu nie powinno całkiem być?
Wiemy,
że jednak był i corocznie gra się kartami tej katastrofy oraz ludzkiego
nieszczęścia.
Każdy
się ze mną zgodzi, że tak nie powinni ginąć ludzie.
Ilu
mówiących, tyle teorii!
Ilu
piszących, tyle teorii!
Co nam
da tworzenie nowych teorii czy uparte trwanie przy swoim?
Co to
pomoże tym, którzy w katastrofie smoleńskiej zginęli i tym, którzy w niej
stracili bliskich?
Co nam
to da?
Na ławie
oskarżonych powinna zasiąść nasza polska mentalność, która, zarówno w historii,
jak i obecnie, jasno świadczy o tym, że nie ma między nami zgody co do widzenia
Polski i co do wspólnych działań na rzecz obywateli.
Na ławie
oskarżonych powinna zasiąść nasza narodowa głupota, która niweczy takie
osiągnięcia polskiej mądrości i odwagi, jak pierwsza w Europie konstytucja czy
ostatnie odzyskanie niezależności.
Po
prostu spójrzmy w lustro i spróbujmy w tym lustrze odnaleźć siebie gotowych i
zdecydowanych na kompromis, a później rozmawiajmy, rozmawiajmy, rozmawiajmy,
ponieważ nie jesteśmy aż tak wielkim narodem, żeby się puszyć na arenie międzynarodowej
i z którym opinia międzynarodowa się liczy. A już na pewno nie jesteśmy w stanie
grać silnego na arenie międzynarodowej!
Zapomnieliśmy
już, jak w historii (i to wcale nie takiej dalekiej) rozgrywały nami mocarstwa i
jak pewni sojusznicy wypięli się na nas?
Potrzeba
nam koniecznie powtórki z rozrywki, żeby coś do nas dotarło?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz