6 maja 2016

Głupi Polak przed i po szkodzie

Co ma do ukrycia Tomasz Arabski w sprawie przygotowań do wyjazdu/ przelotu polskiej delegacji 10 kwietnia do Smoleńska.?
Takie pytania zadają sobie wszyscy, którzy żyją dniem wczorajszym i którzy za wszelką cenę w tym dniu wczorajszym chcą większość Polaków zatrzymać.
Dla wyjaśnienia wyżej wymieniony pan ma postawione zarzuty (wiadomo z czyjego polecenia), że to między innymi on przyczynił się do smoleńskiej katastrofy.

Mam tego już powoli dość i mam gdzieś czy mi bloga przyblokują, czy nie. Nie dam się jednak wrabiać w fobie niektórych ludzi, w tym ministrów oraz dać się wciągać w ich chęć zemsty, bo to przecież nic innego, jak szukanie winnych po to, żeby się zemścić. Patrzę na gości, jak w świetle fleszy i kamer telewizyjnych modlą się przed ołtarzem, a zamyślają najzwyklejszy w świecie odwet na bliźnich swoich. Szukają, kogo by tu ofiarować na ołtarzu własnych domysłów czy urojeń!
Od ludzi wykształconych i publicznie deklarujących swoją wiarę można by wymagać trochę więcej. Tych kilka przypadków potwierdza tylko moje wcześniejsze spostrzeżenia. Nigdy bowiem nie twierdziłem, że wykształcenie z mądrością życiową kroczą ze sobą pod pachę.
Teraz uwaga!
Spróbuje zbudować teorię co do przyczyn wspomnianej katastrofy lotniczej i teorię tę moja chorą na wskroś spróbuję obronić. To będzie tak absurdalne, jak absurdalnie swojego stanowiska bronią niektóre osoby publiczne w moim kraju.
Stwierdzam w swojej chorej teorii, że już po wygranych wyborach prezydenckich śp. prezydent dał wyraz, kto kreował wówczas politykę partii, z ramienia której startował. Uczynił to poprzez słynny już meldunek o wykonaniu zadania.
W swojej chorej teorii mogę wysuwać takie wnioski, które będę jej bronił.
Zatem mogę wnioskować, że prezydent został prezydentem, gdyż tak sobie wymyślił brat jego i stąd ten niefortunny i demaskujący meldunek tuż po ogłoszeniu wyników wyborów.
Następne działania śp. prezydenta były podyktowane tą zależnością, która miała wpływ na relacje z ekipą wówczas w Polsce rządzącą. Nikogo nie muszę przekonywać, że relacje te były nie tyle niepoprawne, co wrogie, a wrogość ta często była demonstrowana niekoniecznie przez prezydenta.
Kolejny zatem wniosek płynący z mojej chorej teorii jest taki, że relacje pomiędzy śp. prezydentem i ekipą wówczas w Polsce rządzącą nie mogły być poprawne, gdyż takie nie były między prezesem a ekipą rządzącą. Miały być takie, jak ten drugi sobie to zaplanował, czyli wrogie.
Konflikt nasilał się z miesiąca na miesiąc. Wystarczy tylko prześledzić ówczesne doniesienia medialne i wystąpienia Donka, prezesa czy śp. prezydenta, a jasne się stanie, kto tym konfliktem zarządzał, komu ten konflikt był na rękę i kto na tym konflikcie miał zamiar ponownie wypłynąć na powierzchnię.
Doszło w końcu do tego, że ludzie z otoczenia premiera i prezydenta zamiast ze sobą współpracować, zaczęli rywalizować. Któż nie pamięta wypominania sobie niedociągnięć przez poszczególne obozy.
Tak, to było żenujące! Zresztą, dzisiaj nic się nie zmieniło! Tylko wrogowie zamienili się miejscami.
Stanęło w końcu na tym, że delegacje, wizyty i wystąpienia prezydenta stały w jawnej opozycji do delegacji, wizyt i wystąpień ekipy rządzącej. I na odwrót!
Kto wówczas grał mocnymi kartami?
Było kilku graczy. Niech dzisiaj każdy na miarę swoich możliwości odpowie sobie, kto wówczas grał mocnymi kartami.
W takiej właśnie wrogiej atmosferze rozpoczęto planowanie wizyty rządowej i prezydenckiej w Smoleńsku w 2010 roku. Obie ekipy dosłownie ścigały się, która lepiej i piękniej ukaże swój patriotyzm. Kto dostojniej uczci pomordowanych tam Polaków.
W tym wyścigu i jedna, i druga strona nie szczędziły sobie złośliwości.
W takiej atmosferze nietrudno o błędy.
Nie trzeba też zapominać, że w całym tym wyścigu służby i osoby odpowiedzialne za przygotowanie poszczególnych wizyt były między młotem a kowadłem. A w dodatku musiały zrobić wszystko, żeby zadowolić zarówno jednych, jak i drugich. Do tego dodajmy, że były nieustannie pod obstrzałem mediów.
Czy to normalne?
Kto zatem odpowiada za całą tę chorą sytuację tuż przed fatalnym lotem 10 kwietnia?
Na pewno nie ten pan, który nie stawił się do sądu. Zresztą nie musiał się stawiać. Skorzystał z przysługującego mu prawa. Przecież nikt chyba nie wątpi, że żyjemy w państwie prawa, w którym jednostka nieraz dostaje ostro po tyłku i nijak prawa w tym kraju nie może się dopatrzeć.
Wszyscy wiemy, co się stało 10 kwietnia 2010 roku. Wiemy też, co wokół tej tragedii działo się i dzieje w Polsce.
Czy mogę w swojej chorej wyobraźni snuć dalej inne teorie na ten temat?
Każdy może!
Może nie wszyscy wówczas grający ostrymi kartami przewidzieli, że może dojść do takiego właśnie rozwoju wypadków?
Może gracze nie zdawali sobie sprawy ze skutków swoich działań.
A może w ogóle ktoś ich rozgrywał?
A może to był zły zbieg okoliczności i wydarzyła się katastrofa lotnicza w związku ze złą pogodą i ewentualnymi błędami obsługi lotniska?
A może tego lotu nie powinno całkiem być?
Wiemy, że jednak był i corocznie gra się kartami tej katastrofy oraz ludzkiego nieszczęścia.
Każdy się ze mną zgodzi, że tak nie powinni ginąć ludzie.

Ilu mówiących, tyle teorii!
Ilu piszących, tyle teorii!

Co nam da tworzenie nowych teorii czy uparte trwanie przy swoim?
Co to pomoże tym, którzy w katastrofie smoleńskiej zginęli i tym, którzy w niej stracili bliskich?
Co nam to da?

Na ławie oskarżonych powinna zasiąść nasza polska mentalność, która, zarówno w historii, jak i obecnie, jasno świadczy o tym, że nie ma między nami zgody co do widzenia Polski i co do wspólnych działań na rzecz obywateli.
Na ławie oskarżonych powinna zasiąść nasza narodowa głupota, która niweczy takie osiągnięcia polskiej mądrości i odwagi, jak pierwsza w Europie konstytucja czy ostatnie odzyskanie niezależności.
Po prostu spójrzmy w lustro i spróbujmy w tym lustrze odnaleźć siebie gotowych i zdecydowanych na kompromis, a później rozmawiajmy, rozmawiajmy, rozmawiajmy, ponieważ nie jesteśmy aż tak wielkim narodem, żeby się puszyć na arenie międzynarodowej i z którym opinia międzynarodowa się liczy. A już na pewno nie jesteśmy w stanie grać silnego na arenie międzynarodowej!

Zapomnieliśmy już, jak w historii (i to wcale nie takiej dalekiej) rozgrywały nami mocarstwa i jak pewni sojusznicy wypięli się na nas?
Potrzeba nam koniecznie powtórki z rozrywki, żeby coś do nas dotarło?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...