Zapowiadana
przeze mnie w dniu wczorajszym kąśliwość właśnie się dzieje, zgodnie z zasadą:
Bogu, co Boga; nowemu wodzowi, co wodza!
Chyba
nie odkryję nowych lądów, gdy napiszę, że kolejny wypad wybrańców na Litwę na
koszt samorządu gminnego stał się już faktem.
Najwidoczniej
nowy wódz kolejny już raz, nie wiadomo który, uległ namowom znanego działacza i
w wąskim gronie wybranych wyjechał był na Litwę.
Wódz
jednak nie zaszczycił jadących autokarem, gdyż postanowił wybrać się na Litwę
własnym samochodem. Za to w tymże prywatnym samochodzie zaangażował do pracy, w
dniach wolnych od pracy, pracownika zatrudnionego w UM.
Jeśli
nie jest plotką to, co powyżej napisałem, to zaistniały fakt powinien wśród
niektórych radnych wzbudzić oburzenie i przemożną chęć wyjaśnienia tejże
sprawy.
Dla
przykładu podam poniżej kilka pytań, na które warto by poznać odpowiedzi na najbliższej
sesji rady:
1. Dlaczego nowy wódz wybrał się prywatnym
samochodem, zamiast jechać z grupą autokarem?
2. Dlaczego zaangażował jako kierowcę w swoim
prywatnym samochodzie pracownika UM, zamiast sam kierować?
3. Czy nowy wódz traktuje tę podróż
prywatnym samochodem, kierowanym przez pracownika, jako podróż służbową, w
którą został oddelegowany?
4. Jak ma zamiar zapłacić pracownikowi,
który w dniach wolnych od pracy kierował jego prywatnym samochodem?
5. Jakie korzyści dla małej gminy na końcu
świata, gdzie świat się właśnie zaczyna, wypłynęły z tego wyjazdu?
6. Czy wyjazd ten był jednym z elementów
długofalowej współpracy władz samorządowych małej gminy z odpowiednimi władzami
samorządowymi na Litwie?
7. Jakie sprawy samorządowe zostały
omówione z litewskimi partnerami?
8. … (własne propozycje pytań)
Myślę,
że na razie wystarczy pytań.
Myślę
też, że przewodniczący KR rady powinien wyjaśnić powyższe kwestie.
Oczywiście
biorę pod uwagę fakt, iż przewodniczący, jak i nowy wódz, jest spod znaku
czterolistnej koniczyny i nie zdziwię się wcale, gdy w tym temacie niczego nie
zrobi.
Ale
jest przecież jeszcze gminny prokurator, który tak usilnie tropił moje
„przekręty” związane z wyjazdami służbowymi i prywatnymi. Rozliczał mnie z
każdego przejechanego kilometra.
Nie
sądzę, aby ta sprawa uszła jego uwadze. Wszak jest bardzo dociekliwy i potrafi
publicznie pytać o podobne kwestie, zwłaszcza kiedy idzie o finanse gminne.
Wierzę,
iż donośnym głosem, wskazując wodza palcem, o wszystko tego ostatniego wypyta i
tymże donośmy głosem wyjaśni wszystko wyborcom.
A
przecież jest co wyjaśniać. Jeśli bowiem był to wyjazd grupy ludzi i w
autokarze pozostawało chociaż jedno miejsce wolne, to nie było potrzeby jechać
oddzielnie, angażując przy tym na dwa dni pracownika, który powinien był
odpoczywać i nabierać sił do wykonywania swoich obowiązków.
Trzeba
też koniecznie wyjaśnić, jakie sprawy samorządowe nowy wódz omawiał ze swoimi
litewskimi partnerami w sobotę i niedzielę oraz z soboty na niedzielę.
Można
też zapytać retorycznie: Dlaczego angażował kierowcę, skoro jechał prywatnym
samochodem?
Odpowiedź
na to pytanie powinna być związana z omawianiem ważnych spraw samorządowych z
litewskimi partnerami lub partnerami polskimi mieszkającymi na Litwie.
Wiadomo,
ile trzeba sie namęczyć na tego typu spotkaniach; ile spraw omówić i przypieczętować.
Przypominam
sobie, jak nowy wódz całkiem nie tak dawno „przegonił” samochód służbowy,
którego już, notabene, nie ma, i kierowcę do Poronina, i nazad, żeby pilnie
wrócić do gminy. „Przegonił” samochód i kierowcę, mimo że miał do dyspozycji,
jak ostatnim razem, miejsce w autokarze, którym podróżowała grupa i z którą to
grupą pracował wówczas w Poroninie na rzecz małej gminy na końcu świata, gdzie
świat się właśnie zaczyna.
Trzeba
cierpliwie czekać, aż wszystko się wyjaśni, a raczej nowy wódz zechce wszystko
wyjaśnić. Chyba, że względy formalne nie będą pozwalały albo powyższe pytania
nie będą spełniały oczekiwań wodza. Wtedy nikt niczego się nie dowie!
Ja
jednak wiem i tak, że nowy wódz kolejny raz dał ciała! Jeśli bowiem zdecydował
się uczestniczyć w tej „samorządowej” wyprawie, to powinien swoje cztery litery
posadzić na równi z innym uczestnikami wycieczki na siedzeniu w autokarze,
równo ze wszystkimi po drodze obradować i znosić trudy wszelkie tak
wyczerpującej roboty. Następnie powinien, jak inni uczestnicy, obudzić się
spracowany i znów swoje cztery… posadzić, jak inni, nawet gdyby przyszło
odchorować strasznie tę całą robotę.
Jeśli
zdecydował się na ten wyjazd, pierwszy powinien wsiąść do autokaru i ostatni z
niego wysiąść!
Tymczasem
człowiek zachowuje się, jak panna, która bardzo by chciała, a jeszcze bardziej
się boi i z całej tej wielkiej chęci wychodzą tylko nici.
Nikt
mu nie obiecywał, że nie będzie bolało! A jeśli idzie o wodza, to często musi
boleć!
Na
koniec napiszę, iż wiem, jakich komentarzy nie zabraknie na temat mojego
pisania. Na przykład, że czepiam się bez sensu, że piję i wyję, że spłodziłem
następny pseudointelektualny tekst, że byłem sto razy gorszy od nowego wodza, a
nowy wódz jest sto razy lepszy od starego wodza, że jestem hipokryta i ręka
powinna mi uschnąć od takiego pisania albo palce artretyzm powinien mi
powykręcać, żebym nie mógł trafić w odpowiedni klawisz na klawiaturze
komputera, że straszny ze mnie złośliwiec i człowiek bez honoru, że jestem w
ogóle drań i lepiej, żeby mnie już ziemia pochłonęła.
Ale
to będą komentarze młotków i przecinaków, o których jeszcze napiszę. To będą
komentarze tych, którzy biorą odpowiedzialność za takie wyjazdy służbowe; biorą
odpowiedzialność, oczywiście z wodzem na czele!
PS
Gdyby
ktoś pytał usilnie o źródło moich informacji, to muszę wydać jaskółki. One mi
powiedziały! Jaskółki niech wódz rozlicza!
Jestem
też pod wrażeniem milczenia kierowców. Byli tak tajemniczy, jakby wykonywali
misję rodem z Jamesa Bonda!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz