4 stycznia 2015

"Dług milczenia" - kolejne wiersze

Carpe diem

Uniesień mija maj,
gaśnie ogień rozpaczy,
wysychają uczucia,
odlatują marzenia…


I nigdy już tacy sami
nie wejdziemy
do minionej chwili,
ale zawsze będziemy
zakochani
i tamci
szalenie młodzi...

Za piecem

Wciąż tylko marzę i pragnę,
już nawet nie pamiętam
tych wszystkich
wzniosłych zachcianek.
Ślę bez ustanku listy,
do Pana Boga podania,
żeby mi w końcu przyznano
szczęśliwe numery w lotto,
żebym mógł sobie kupić
auto prosto z salonu,
żeby mi wiersze wydali,
a potem kilka powieści
i żeby honorarium było
iście anielskie,
żebym miał pracę popłatną
i ciche wygodne mieszkanie...

To tylko skromny początek
ciepłych, przytulnych zachcianek...

Wszystkie skrzętnie spisuję,
wysyłam i siedzę spokojnie,
odliczam dni i czekam
na jakąś niebiańską odpowiedź,
a gdy urzędowy czas mija,
jak w gminie, a może powiecie
i nie czytają mych podań
tam – w Niebie,
jak tu  na Świecie,
wtedy myślę:
A może to całe boskie milczenie
jest przyzwoleniem i zgodą,
żebym się jeszcze polenił?

Leżę więc dzień albo tydzień
i znów od nowa zaczynam,
w końcu otrzymam odpowiedź,
nie można mnie przecież tak zbywać...

A kiedy dostanę odpowiedź,
myśli pogonię po stepie
i walnę głową w mur,
i gwiazdy zobaczę na niebie...

Próby malowania słowem

Deszczowe wspomnienia dni,
mozaiki słonecznych oczu,
wodospady myśli...
ciemności słodkie grzechy...

Za mało snu w nieszczęściu,
zbyt mało uśmiechu na jawie,
a słowa w wielkiej...
coraz większej pogardzie...

Są jednak takie chwile,
co drżeniem głosu objawiam –
jakąś płochliwą w piersiach
skrzydeł łopotaniną...

* * *

W barze
przy Fairview,
jak w każdym innym
na świecie,
królują
stracone złudzenia
i złudne,
ciche nadzieje...

Rozmawiamy o życiu,
które toczy się w kraju
oddalonym na tyle,
że można bez wyrzutów
zaprzedać siebie i innych,
bo zawsze istnieje ucieczka
ze starych na nowe śmieci…

Dlatego siedzimy
tu...
w nowojorskim barze
przy Fairview,
gdzie chcemy stwierdzić fakt,
że nie ma żadnej ucieczki,
nie można się zerwać
ze smyczy
pamięci...

Nad ranem

Warto było
nie ulec pokusie,
choć upadłem
na duchu
i oczodół krwawi
obficie,
rękę straciłem,
by ocalić życie…

Głos
wołał mnie
po imieniu
i poczułem pustkę...
wokół rozkwitł
spokój,
byłem czujny
o świcie.

Jutro nie będę
jak dzisiaj,
drogę znalazłem
do ciebie –
bez oka
i bez ręki
odnajdę cię
i obejmę!

Po drodze

Pomiędzy wdechem
i wyrzutem słowa
słucham poety,
który rozprawia
o życiu, biografiach,
systemach, wartościach,
miarach metrycznych,
sympatiach i antypatiach,
twórczych idolach...

Staram się z całych sił
nie uronić słowa,
bo ja się całkiem nie znam
na tych tam systemach,
wartościach, miarach,
sympatiach i wszelkich anty...
wcale się nie znam
na życiu
i ludzkich biografiach...

Ja tylko po prostu piszę,
kiedy nic nie wiem...
i z rozdrapanych myśli
sączą się słowa
na kartkę...

Przebudzenie

A gdyby mnie zmusili
wymówić A zamiast B,
wydarłbym z gardła bełkot
i stał się podobny amebie,
stos by zapłonął do Nieba
i strawił żywego trupa...

Nikt mnie jednak nie zmusza...
dziękuję zatem i krzyczę
z radością swoją prawdę:
kamieni światłość nie leczy,
jaśniej się robi dokoła
i w sercu zimy dostrzegam
zeschnięty liść
w pozornej śmierci drzewa,
wspomnienie piękna
co kona
w radości

przemijania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...