Problemów
małego człowieka z wielkim katechizmem część I.
Nie ukrywam, że
odkąd zacząłem poszukiwać swojej drogi duchowej coraz bardziej doskwierał mi i
ograniczał mnie katolicki formalizm.
Wielu twierdzi, że koloryt kultu
katolickiego jest dla wiernych bardzo atrakcyjny! Zgadzam się z tym, ale istotą
wiary w Boga nie są chyba atrakcyjny kult i obrzędy, co bardziej angażują zmysły
i usypiają duszę. Nie o formę tu idzie, ale o treść! Sam Chrystus, wyłaniający
się nam z kart Ewangelii, miał ambiwalentny stosunek do formy, która jest
wtórna do treści! Nie można Boga zamknąć w kilku ciasnych katechetycznych
formułkach i w małym zakątku ołtarza przechowywać Najwyższego pod kluczem!
Moje pokolenie nie
doświadczyło nauki religii w szkole. Chodziliśmy raz w tygodniu do salki
katechetycznej, gdzie ksiądz uczył nas podstaw wiary. Kładł przy tym większy
nacisk na ludzkie serce niż suchy formalizm. Tam pewnie narodziła się też we
mnie wrażliwość na obronę tego, co właśnie serce podpowiadało.
Później
przyszły lata poszukiwań, które trwają do dzisiaj i końca tej wędrówki wśród
pytań o Boga i Człowieka nie widać. W tej wędrówce wracam co jakiś czas do
wdzięcznej starej książeczki do nabożeństwa, która dawniej miała zastąpić nawet
Biblię i zaspokoić głód mojej wiary. Do dzisiaj rozdaje się albo sprzedaje
takie książeczki, zwłaszcza przy okazji przystępowania dzieciaków do I Komunii
świętej.
Wracam co jakiś
czas do publikacji katechizmu Kościoła katolickiego. Z jednej strony to lektura
bardzo dla ducha pokornego i cichego jak cielę pożyteczna, bo odpowiedzi na podstawowe pytania wiary i kultu
podaje na tacy. Wystarczy tylko wykuć formułki na blachę i nie trzeba więcej
szukać. Człowiek ma gotowe odpowiedzi na pytania dotyczące jego miejsca w planie
zbawienia i w szeregach katolickiej wspólnoty. Trzeba czegoś więcej? Po co? To
wystarczy, żeby co niedziela i święta do kościółka pobiec. Uczestniczyć w
nabożeństwie takim czy siakim, nie do końca wiedząc, co poszczególne części
nabożeństwa oznaczają i do jakich kwestii wiary się odnoszą. To w zupełności
wystarczy, aby odpękać swój katolicki obowiązek i nie wnikać.
Zatem taki
katechizm, czyli synteza nauczania, to wszystko, co wielcy
Kościoła katolickiego wymyślili dla maluczkich swojej społeczności, swojej trzody katolickiej. Nic,
tylko przyswajać sobie poszczególne fragmenty takiegoż katechizmu i czekać
cierpliwie na zbawienie.
(...)
może tak należy
mówić ludziom prostym ufającym.....
(...)
Ostatnio
oddałem się lekturze katechizmu katolickiego w pytaniach i odpowiedziach. Chyba
już prościej nie można wyłożyć bezmyślnym katolikom pełni ich wiary! Publikacja
jest z 2006r., a zatem całkiem świeża. I co tam mamy? Jak wspomniałem, dużo
formułek, całkiem niemało sprzeczności, a jeszcze więcej niedomówień, które w
czytającym rodzą pytania. Pytać jednak nie wolno! Trzeba wierzyć i koniec! bo Magisterium Kościoła ma prawo nam tak nakazać!
I tak
dowiedziałem się z katechizmu kolejny raz, że podstawą mojej wiary jest stary
dobry pacierz.
Dowiedziałem
się też, że obciążony jestem grzechami tych, tórych do złego namówiłem. Nie ma
tam mowy o tym, że taki namówiony, pokuszony czy skuszony ma swoją wolę, ma
swój rozum i sam decyduje czy dany grzech lub grzeszek popełnił albo popełnić
zamierza. Jakże bym śmiał obarczać kogoś za swoje grzechy? Powiedzieć komuś,
słuchaj, będziesz się w piekle smażył, bo namówiłeś mnie do grzechu, paskudo!
Kurcze, nic innego, jak tylko brać się za szukanie winnych, przez których
popełniam wszystkie swoje bezeceństwa! Trochę mi nie po drodze z takim
myśleniem.
Dlaczego Chrystus na pustyni nie dał się diabłu namówić na jego pokuszenie? To i inne pytania można tu stawiać i sprawę szerzej rozważyć.
I jeszcze bym
zrozumiał, gdyby była mowa o ludziach ograniczonych umysłowo, chorych
psychicznie. Tu przełknąłbym takie podejście do mojej winy za grzechy innych.
Jednak kiedy mowa u ludziach w dobrej kondycji psychicznej, to niech każdy
odpowiada za każdy swój czyn i każdą myśl swoją.
Dowiedziałem
się kolejny raz, że człowiek jak najbardziej za pomocą rozumu swego Boga poznać
może. Musi tylko wsłuchiwać się w głos stworzeń i w głos własnego sumienia.
Siedzę, czytam i myślę, co ma wspólnego mój rozum z tym, w co wierzę, a czego
rozumem ni cholera objąć nie mogę? Wiem, że mam mały rozumek, bo małym
człowiekiem jestem i nawet nie mam zamiaru porywać się z tym moim rozumkiem na
poznawanie Boga!
Już dalej sam
katechizm przychodzi mi w sukurs i czytam, że jak najbardziej o Bogu mówić,
rozmawiać mogę, choć moje niedoskonałe słowa nie są w stanie objąć Jego
tajemnicy! Skoro moje słowa nie są w stanie wypowiedzieć tajemnicy Boga, to
rozum może Go pojąć i poznać? Kłóci mi się jedno z drugim! I znów wszystko
zwalam na mój ograniczony rozum, któremu bliżej do świata ożywionej przyrody niż
niebiańskich sfer!
Dowiedziałem
się też, że Objawienia Bożego szukać winienem w Biblii i Tradycji. Pod
pierwszym podpisuję się obiema rękami. Z drugim trochę gorzej, bo do tradycji
Kościół zalicza nauczanie powierzone przez Chrystusa Pana i Ducha Świętego
apostołom, którzy je przekazali nam. W tejże Tradycji Magisterium Kościoła
katolickiego może autorytarnie interpretować i Biblię i samą Tradycję. Zatem
czytając Biblię i zagłębiając się w nauczanie apostołów czy ojców Kościoła, nie
tyle mam słuchać głosu serca, ale rozumieć wszystko tak, jak mi papież i
biskupi każą, bo to przecież oni mają patent i wyłączność na interpretację
Biblii i Tradycji!
Przecież w takim podejściu nie ma żadnego szukania! A co z
biblijnym nakazem: Szukajcie, a znajdziecie! Kołaczcie, a otworzą wam!? Co z
moim odczuwaniem? A co mam zrobić, kiedy serce moje podpowiada mi zupełnie inną
odpowiedź w kwestii wiary niż chcą papież i biskupi? Serca mam słuchać czy
ludzi? Nikt chyba nie podda w wątpliwość faktu, że i papież, i biskupi ludźmi
są!
Jedna z
katechetycznych definicji wiary zakłada, że wiara to nic innego, jak przyjęcie
przez rozum i wolę Bożego Objawienia. Jeśli bym rozum zaprzągł do poznawania
Boga, to pewnie stwierdziłbym, jak Blaise Pascal, że wierzę w Boga, bo jeśli On
istnieje, to mogę zyskać wszystko; natomiast jeśli Go nie ma, nic nie tracę!
Nic mi zatem w tej kwestii z rozumu! Natomiast jeśli moja wolna wola, moje
serce podpowiadają mi, że mam szukać Boga, to będę to robił bez zbędnych
pośredników, którzy tak jak ja z nieskończoności Boga wyszli i do tej
nieskończoności zmierzają!
Do ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz