16 stycznia 2015

Niedowiarek ze mnie

Problemów małego człowieka z wielkim katechizmem część I.
Nie ukrywam, że odkąd zacząłem poszukiwać swojej drogi duchowej coraz bardziej doskwierał mi i ograniczał mnie katolicki formalizm.
Wielu twierdzi, że koloryt kultu katolickiego jest dla wiernych bardzo atrakcyjny! Zgadzam się z tym, ale istotą wiary w Boga nie są chyba atrakcyjny kult i obrzędy, co bardziej angażują zmysły i usypiają duszę. Nie o formę tu idzie, ale o treść! Sam Chrystus, wyłaniający się nam z kart Ewangelii, miał ambiwalentny stosunek do formy, która jest wtórna do treści! Nie można Boga zamknąć w kilku ciasnych katechetycznych formułkach i w małym zakątku ołtarza przechowywać Najwyższego pod kluczem!
Moje pokolenie nie doświadczyło nauki religii w szkole. Chodziliśmy raz w tygodniu do salki katechetycznej, gdzie ksiądz uczył nas podstaw wiary. Kładł przy tym większy nacisk na ludzkie serce niż suchy formalizm. Tam pewnie narodziła się też we mnie wrażliwość na obronę tego, co właśnie serce podpowiadało.
Później przyszły lata poszukiwań, które trwają do dzisiaj i końca tej wędrówki wśród pytań o Boga i Człowieka nie widać. W tej wędrówce wracam co jakiś czas do wdzięcznej starej książeczki do nabożeństwa, która dawniej miała zastąpić nawet Biblię i zaspokoić głód mojej wiary. Do dzisiaj rozdaje się albo sprzedaje takie książeczki, zwłaszcza przy okazji przystępowania dzieciaków do I Komunii świętej.
Wracam co jakiś czas do publikacji katechizmu Kościoła katolickiego. Z jednej strony to lektura bardzo dla ducha pokornego i cichego jak cielę   pożyteczna, bo odpowiedzi na podstawowe pytania wiary i kultu podaje na tacy. Wystarczy tylko wykuć formułki na blachę i nie trzeba więcej szukać. Człowiek ma gotowe odpowiedzi na pytania dotyczące jego miejsca w planie zbawienia i w szeregach katolickiej wspólnoty. Trzeba czegoś więcej? Po co? To wystarczy, żeby co niedziela i święta do kościółka pobiec. Uczestniczyć w nabożeństwie takim czy siakim, nie do końca wiedząc, co poszczególne części nabożeństwa oznaczają i do jakich kwestii wiary się odnoszą. To w zupełności wystarczy, aby odpękać swój katolicki obowiązek i nie wnikać.
Zatem taki katechizm, czyli synteza nauczania, to wszystko, co wielcy Kościoła katolickiego wymyślili dla maluczkich swojej społeczności, swojej trzody katolickiej. Nic, tylko przyswajać sobie poszczególne fragmenty takiegoż katechizmu i czekać cierpliwie na zbawienie.
(...)
może tak należy mówić ludziom prostym ufającym.....
(...)
Ostatnio oddałem się lekturze katechizmu katolickiego w pytaniach i odpowiedziach. Chyba już prościej nie można wyłożyć bezmyślnym katolikom pełni ich wiary! Publikacja jest z 2006r., a zatem całkiem świeża. I co tam mamy? Jak wspomniałem, dużo formułek, całkiem niemało sprzeczności, a jeszcze więcej niedomówień, które w czytającym rodzą pytania. Pytać jednak nie wolno! Trzeba wierzyć i koniec! bo Magisterium Kościoła ma prawo nam tak nakazać!
I tak dowiedziałem się z katechizmu kolejny raz, że podstawą mojej wiary jest stary dobry pacierz.
Dowiedziałem się też, że obciążony jestem grzechami tych, tórych do złego namówiłem. Nie ma tam mowy o tym, że taki namówiony, pokuszony czy skuszony ma swoją wolę, ma swój rozum i sam decyduje czy dany grzech lub grzeszek popełnił albo popełnić zamierza. Jakże bym śmiał obarczać kogoś za swoje grzechy? Powiedzieć komuś, słuchaj, będziesz się w piekle smażył, bo namówiłeś mnie do grzechu, paskudo! Kurcze, nic innego, jak tylko brać się za szukanie winnych, przez których popełniam wszystkie swoje bezeceństwa! Trochę mi nie po drodze z takim myśleniem.
Dlaczego Chrystus na pustyni nie dał się diabłu namówić na jego pokuszenie? To i inne pytania można tu stawiać i sprawę szerzej rozważyć.
I jeszcze bym zrozumiał, gdyby była mowa o ludziach ograniczonych umysłowo, chorych psychicznie. Tu przełknąłbym takie podejście do mojej winy za grzechy innych. Jednak kiedy mowa u ludziach w dobrej kondycji psychicznej, to niech każdy odpowiada za każdy swój czyn i każdą myśl swoją.
Dowiedziałem się kolejny raz, że człowiek jak najbardziej za pomocą rozumu swego Boga poznać może. Musi tylko wsłuchiwać się w głos stworzeń i w głos własnego sumienia. Siedzę, czytam i myślę, co ma wspólnego mój rozum z tym, w co wierzę, a czego rozumem ni cholera objąć nie mogę? Wiem, że mam mały rozumek, bo małym człowiekiem jestem i nawet nie mam zamiaru porywać się z tym moim rozumkiem na poznawanie Boga!
Już dalej sam katechizm przychodzi mi w sukurs i czytam, że jak najbardziej o Bogu mówić, rozmawiać mogę, choć moje niedoskonałe słowa nie są w stanie objąć Jego tajemnicy! Skoro moje słowa nie są w stanie wypowiedzieć tajemnicy Boga, to rozum może Go pojąć i poznać? Kłóci mi się jedno z drugim! I znów wszystko zwalam na mój ograniczony rozum, któremu bliżej do świata ożywionej przyrody niż niebiańskich sfer!
Dowiedziałem się też, że Objawienia Bożego szukać winienem w Biblii i Tradycji. Pod pierwszym podpisuję się obiema rękami. Z drugim trochę gorzej, bo do tradycji Kościół zalicza nauczanie powierzone przez Chrystusa Pana i Ducha Świętego apostołom, którzy je przekazali nam. W tejże Tradycji Magisterium Kościoła katolickiego może autorytarnie interpretować i Biblię i samą Tradycję. Zatem czytając Biblię i zagłębiając się w nauczanie apostołów czy ojców Kościoła, nie tyle mam słuchać głosu serca, ale rozumieć wszystko tak, jak mi papież i biskupi każą, bo to przecież oni mają patent i wyłączność na interpretację Biblii i Tradycji! 
Przecież w takim podejściu nie ma żadnego szukania! A co z biblijnym nakazem: Szukajcie, a znajdziecie! Kołaczcie, a otworzą wam!? Co z moim odczuwaniem? A co mam zrobić, kiedy serce moje podpowiada mi zupełnie inną odpowiedź w kwestii wiary niż chcą papież i biskupi? Serca mam słuchać czy ludzi? Nikt chyba nie podda w wątpliwość faktu, że i papież, i biskupi ludźmi są!

Jedna z katechetycznych definicji wiary zakłada, że wiara to nic innego, jak przyjęcie przez rozum i wolę Bożego Objawienia. Jeśli bym rozum zaprzągł do poznawania Boga, to pewnie stwierdziłbym, jak Blaise Pascal, że wierzę w Boga, bo jeśli On istnieje, to mogę zyskać wszystko; natomiast jeśli Go nie ma, nic nie tracę! Nic mi zatem w tej kwestii z rozumu! Natomiast jeśli moja wolna wola, moje serce podpowiadają mi, że mam szukać Boga, to będę to robił bez zbędnych pośredników, którzy tak jak ja z nieskończoności Boga wyszli i do tej nieskończoności zmierzają!
Do ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...