Siadając
do kolejnego donosu, którego nie podpiszemy; rozmyślając nad kolejną intrygą,
którą uderzymy bliźniego; planując działanie przeciwko swojemu rzekomemu
wrogowi, warto się zastanowić czy nie czynimy drugiemu tego, co nam takie
niemiłe! Wygląda na to, że brakuje nam tego jednego kroku przed podjęciem
działania – refleksji!
Refleksja!
Oto czego nam, Polakom, brakuje dzisiaj najbardziej! Na pewno nie wszystkim,
gdyż nienawidzę uogólniania, ale na pewno brakuje jej większości z nas. A
zwłaszcza tej części cudownego polskiego społeczeństwa, która rzekomo posiadła
mądrość i narzędzia do oceniania innych.
Wracam
znów do radosnej twórczości internetowej komentatorów życia w kraju i na
świecie. Czytając fora dyskusyjne, bez różnicy na tych lokalnych czy
ogólnopolskich portalach, można dojść do wniosku, że większość z nas nienawidzi
albo okropnie zaniedbuje swoje podwórko mózgowe, a z lubością nurza się w
cudzym życiu.
Byłoby
całkiem do rzeczy, byłoby do wytłumaczenia, gdyby kopano tego czy owego w
związku z jego życiem zawodowym, publicznym. Przykro jednak się robi, kiedy czyta
skrajne oceny dotyczące życia prywatnego człowieka, co to błędy popełnia, bo
przecież ułomnym jest i nie posiadł takiej siły woli, żeby wszystko, czego się
dotknie, było doskonałe!
Z
całego tego internetowego komentatorstwa wychodzi obraz Polaka malkontenta,
obrażonego na cały świat, narzekającego na sąsiada, wójta czy radnego,
wykrzykującego wszystkim dookoła swoją prawdę i kategoryczną ocenę. Wychodzi
obraz Polaka skrajnie niezadowolonego z rządu, nierządu, a nawet narządu!
Wychodzi obraz Polaka, co cały świat doskonale zna, a siebie jakby wcale nie
zauważał.
A
przecież, jakże żyłoby nam się dużo piękniej, gdybyśmy od siebie zaczynali
krytykę; najpierw sobie narzucali higienę duchową; u siebie zaczynali tolerować
pewne zachowania i postępowanie; sobie narzucali standardy, które z lubością
nakładamy na barki innym; wreszcie popatrzyli najpierw na swoje podwórko,
zajrzeli widzącymi oczyma do swoich domów, podrapali się w czerep nasz rubaszny
i najzwyczajniej w świecie uderzyli się we własną pierś!
Wtedy
być może z większą pokorą ruszalibyśmy na codzienne nasze wyprawy krzyżowe i
powracali z nich nie tylko duchowo ubogaceni, ale i szczęśliwe zmęczeni.
Tymczasem
mam wrażenie, że Polacy w znacznej większości uwielbiają projektować na innych
to, czego właśnie nie tolerują, nienawidzą u siebie. Mam wrażenie, że
najwięksi, najbardziej zaciekli, najwścieklejsi krytykanci małej i dużej sceny
życia w kraju nad Wisłą projektują na innych całe zło, którego się brzydzą, ale
u siebie, a skoro dostrzegają choćby namiastkę, iskierkę, choćby intuicyjnie
wyczuwają u innych te same przywary, to kopią nieszczęśników ile wlezie i ile
katolicka dusza zapragnie!
A
przecież nic by nam się nie stało, gdybyśmy choć na chwilę w swoim krytycznym
nastawieniu do innych ludzi, ich zachowania, wypowiedzi, upodobań, nastawienia
do ludzi czy też zjawisk dziejących się na naszych oczach, dali sobie
codziennie parę minut na refleksję nad sobą. Taki codzienny niemodny już
dzisiaj rachunek sumienia z własnego zachowania, z własnych wypowiedzi,
upodobań, z naszego nastawienia do ludzi i zjawisk. Jestem przekonany, że z tego
powodu nie przydarzyłoby nam się nic przykrego poza tym, że może
przypomnielibyśmy sobie znaczenie słowa pokora
i nabrałoby ono dla nas znów tego sensu, który jest mu przypisany od początku.
Taki
niemodny dzisiaj rachunek sumienia sam na sam ze sobą pewnie też pomógłby nam
odczuć to, co starożytni nazywali katharsis, co się najprościej z greckiego
tłumaczy jako oczyszczenie! W definicjach tego słowa można też znaleźć, że
przeżycie takie prowadzi do uwolnienia od cierpienia, a i dzisiaj modne
odreagowanie czy odblokowanie napięcia, uwolnienie tłumionych emocji,
wyzwolenie naszych skrępowanych myśli, odblokowanie naszej wyobraźni w tym
słowie i przeżyciu pomieścić się zdoła!
Zatem
takie pobycie ze sobą sam na sam, ale na poważnie, a nie jak to było z kogutem,
który z kurą chodził dla jaj; takie poprzebywanie ze sobą choć ułamek naszej
codzienności, cokolwiek w życiu robimy, wyszedłby nie tylko na dobre nam, ale
przede wszystkim tym, którzy z nami na co dzień obcują, i to obcują nie tylko
bezpośrednio twarzą w twarz, ale również medialnie.
Zatem
możliwa jest zmiana myślenia rzeszy Polaków i wyleczenia ich z malkontenctwa,
krytykanctwa, chamstwa, niedowiarstwa i duchowej karłowatości. Trzeba tylko
chcieć!
Jasne,
że zdaję sobie sprawę, iż mogę trudzić się nadaremnie tym pisaniem! Na własnej
skórze przecież doświadczyłem najpospolitszego w świecie polskiego warcholstwa.
Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że piszę do Polaków, którzy w większości i
tak najlepiej wszystko wiedzą, nikogo nie słuchają. Najgorsze, że nawet siebie
nie słuchają, bo gdyby to czynili, to z pewnością nie ujawnialiby
nieprzeciętnej głupoty w swoich wypowiedziach czy zachowaniu. Wiem, że
przeciętny Polak raduje się z porażki rodaka i nic tak go nie cieszy, jak
przyłapanie bliźniego na błędzie czy też patrzenie na jego upadek.
Bliźni!
Kto dzisiaj w Polsce postrzega tak drugiego człowieka? Ilu nas jest? Trzeba
badań statystycznych na wybranej losowo grupie dorosłych, młodzieży i dzieci. Wtedy
będzie można z założonym błędem badawczym określić procentowo, ilu z nas w
narodzie polskim w bliźnim swoim widzi Człowieka!
Wiem,
że to moje pisanie może trafić na mur albo być głosem wołającego na pustyni.
Nie chcę absolutnie, aby mnie tu ktokolwiek posłuchał! Chciałbym, aby każdy
posłuchał sam siebie. Od takiego właśnie słuchania już tylko krok do kolejnej
jakby zapomnianej dzisiaj prawdy: Nie
czyń drugiemu tego, co tobie…
No i refleksja na temat
tego, co wcześniej napisałem: W żadnej mierze nie robię sobie jaj z koguta, bo
on doskonale wie, w jakim celu z kurą chodzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz