13 stycznia 2015

Marzeniami w mur prawa

W samorządzie przeciętny wójt może sobie co najwyżej pomarzyć o realizacji wszystkich swoich planów. Wystarczy kilka miesięcy na urzędzie i wie doskonale, ile może. Przekonuje się szybko i boleśnie, że wiele to może tylko chcieć! Ale wiele chcieć to całkiem niezły początek!

(…)
Od czasu do czasu przeciętny wójt oczywiście bierze się za niemożliwe i próbuje zmieniać świat wokół, ale najczęściej jest to tylko przy okazji robienia kolejnej długofalowej kampanii. To próbowanie niemożliwego, to tylko jeden z elementów utrzymania się u władzy. Znów obłęd!
Kto nie wierzy, niech zostanie wójtem, a później powtórzy to kilku kolejnych wyborach! Zobaczy, że to prawdziwy obłęd!
Nie wierzcie też, jeśli któryś z wójtów mówi, że jest tak zmęczony wyborami, że nie ma siły się cieszyć. Kłamie! Nasz bohater wie, że kłamie, bo nasz bohater też okłamywał sam siebie, że nie miał siły się cieszyć, że był zmęczony i tym podobne dyrdymały. Nic z tego, nie czuł wtedy zmęczenia, sił miał tyle po każdych wygranych wyborach, że nigdy chyba tyle nie miał, a radości w sobie tyle, że sam był radością! Tak bardzo się cieszył, że chciał wrzeszczeć, wołać, rozsadzało go od środka, chciał biec przed siebie, ściskać ludzi, mówić im, że ich kocha! Był radością. To było głupie, ale tak było!
Wszystko to jednak w rzeczywistości było tylko adrenaliną i odreagowaniem stresu. Złudzeniem radości! Taką nieobecnością w samym sobie przez kilka albo kilkanaście dni.
Później przychodziła refleksja i wygrana w wyborach nie była już energią, siłą, uśmiechem, radością, napędem na kolejne etapy samorządowego działania. Wszystko to dla naszego bohatera było raczej parawanem, za którym krył się najzwyklejszy w świecie strach przed tym czy podoła wyzwaniom rzeczywistości i oczekiwaniom wybrednych wyborców.
Jasne, że po pierwszej i następnych wygranych głupio się cieszył, a jeszcze bardziej głupio bał. Tylko durnie się nie boją! Myśli o tym, co go czeka, a zwłaszcza niewiadoma, przerażały, ale był to strach pobudzający do działania, znów kopniak adrenaliny, chęci pokazania całemu światu, że da radę rządzić gminą na końcu świata, że da radę podpalić stary samorządowy świat i na jego zgliszczach zbuduje swój porządek. Czuł, jak unosi go fala zachwytu, jak marzył, jak, jak, jak….. Nic nie było tak ważne, jak poczucie możliwości wprowadzania zmian. Głupie, ale tak było!
I znów refleksja! I znów wszystkie pozytywne emocje okazywały się tylko parawanem, żeby przed wszystkimi, łącznie z sobą, ukryć strach!
Mówił już nasz bohater o samorządowym obłędzie. Mamy zatem jego namacalne objawy!
Dość ogólników! A może jeszcze jeden. Paskudną zasadą polskich samorządowców i polityków z pierwszych stron gazet, rakiem zżerającym polski samorząd i polską politykę jest kategoryczne odcinanie się od swoich poprzedników, a co zatem idzie, brak jakiejkolwiek ciągłości w myśleniu i działaniu. Jeszcze pół biedy z tym odcinaniem się, gdyby nie szła za tym totalna krytyka, z obrażaniem, wyśmiewaniem i poniżaniem włącznie. Zatem do braku chęci i zrozumienia zachowania ciągłości tego, co dobre, dochodzi nam najzwyklejsze w świecie chamstwo. Wie nasz bohater, że w tej materii nie odkrył nowych lądów na polskim oceanie narodowej mentalności!
Atak na poprzedników przez nowych wybrańców ludu trwa w najlepsze i dziś, niezależnie od szczebla samorządu czy polityki ogólnokrajowej. Kto tego nie widzi, jest nieuleczalnym ślepcem!
Nasz bohater wie o tym doskonale z własnego doświadczenia. Przy każdym swoim samorządowym potknięciu, błędzie, wpadce, szukał zawsze winy w działaniach poprzenika i swoje samorządowe porażki tłumaczył zaniedbaniami tego, co był przed nim. Z lubością tropił najmniejsze wpadki i niedociągnięcia poprzednika, wyolbrzymiał je do monstrualnych rozmiarów i nakręcał spiralę nienawiści do tego, tej, co przed nim, aby tylko w jaśniejszym świetle ukazać siebie!
O tym, że nie było w takim postępowaniu ani joty samorządowego myślenia czy myślenia o samorządowym rozwoju, kroku naprzód, nie trzeba wspominać. Można tylko wspomnieć o wstydzie, jaki do dziś na myśl o tamtym postępowaniu trawi naszego bohatera; można wspomnieć o irytacji, jaka go ogarnia, gdy codziennie ogląda kolejne show polityków mających za nic dokonania poprzedników i chcących za wszelką cenę zrobić wszystko od nowa, niby lepiej! A najlepiej, żeby sobie przypisać wszystko, co z przeszłości dobre, odcinając się jednocześnie od tego, co nie tak!
Nasz bohater też chciał stary samorządowy świat podpalić i na jego zgliszczach zbudować od nowa swój porządek, niby lepszy. Ależ ta myśl go podniecała i nakręcała! Na szczęście przyszła refleksja!
Tylko przebudzeni wiedzą, ile czasu i energii tracą samorządowcy i politycy, którzy nas tu w ogóle nie interesują i pojawiają się tylko i wyłącznie na zasadzie analogii zachowań, na tego typu walkę z wiatrakami przeszłości. Na walkę z dokonaniami swoich poprzedników.
Jakiegoż koloru rumieńca potrzeba przy przyznaniu się do tego typu głupich i zżerających człowieka i samorząd praktyk? Nasz bohater wie, wstydzi się, ale jest przy tym dumny, gdyż wystarczyła mu zaledwie jedna kadencja, aby stanąć ponad tym i zrozumieć, że w samorządzie nie ma oderwania od przeszłości. Owszem, jest zaduma nad tym, co można było zrobić inaczej, może lepiej, ale jest też podziw, że w ogóle podejmowano kroki, że próbowano, że robiono to i owo dla siebie i innych. Jest podziw i próba pójścia krok dalej!
Od kiedy nasz bohater nie chce już palić starego samorządowego świata? Od kiedy nie chce go obracać w perzynę? Niszczyć! Przekreślać przeszłości! Nie pamięta! Cieszy się jednak i uśmiecha na samą myśl o przebudzeniu, a każde dobre słowo powiedziane publicznie o swoim poprzedniku daje mu nie tylko satysfakcję, ale i siłę do działania dalej! W końcu zrozumiał, że chce czerpać z tej znienawidzonej wczoraj przeszłości, żeby naprawdę być teraz i tworzyć jutro!
Dziś wszelka płytka krytyka spływa po mim jak woda po kaczce, a pomysły swoich oponentów stara się albo wykorzystywać, jeśli podyktowane są troską o lokalną społeczność, albo publicznie ośmieszyć, jeśli są tylko tanim chwytem populistycznym w skali mikro! Reaguje tak, bo wie, że sam był głupim krytykantem i jeszcze głupszym populistą! Był!
Mamy czas! Umówmy się, niech nasz bohater snuje swobodnie swoją opowieść, niech wspomina, niech roztrząsa swoje samorządowe kwestie nawet chaotycznie, ale jednocześnie na spokojnie, bez pośpiechu, bez nerwówki. Nie poganiajmy go! To nie samorząd, to jego myśli, wytchnienie, rozmowa z sobą przez ocean wspomnień i wczorajszych doświadczeń. Skoro chce jeszcze coś powiedzieć o sobie, niech mówi. Nie spieszmy się, nie biegnijmy na skróty. Wolno, wolno, wolno, a dotrzemy z pewnością nieco dalej!
Nasz bohater zna ciemne strony dobrowolnego zamknięcia się w samorządowym getcie. Wie, jakim błędem samorządowców jest ich przekonanie o ich fachowości i nieomylności. Wie dobrze, że poziom niekompetencji wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, dyrektorów i prezesów jest wprost proporcjonalny do zajmowanego stanowiska. Ktoś powiedział, że w pewnym momencie trzeba zrozumieć, że kasjerka czy sprzątaczka potrzebują więcej umiejętności, żeby fachowo wykonywać swoją pracę, niż dyrektor, prezes czy wójt. Jeśli tego nie zauważamy, to korporacyjna etatowość już nas wciągnęła na całego.
Tak bardzo stara się nasz bohater zauważyć i docenić pracę innych, ale przede wszystkim zrozumieć, że nie jest wcale taki wyjątkowy, choć poczucie wyjątkowości jest w przypadku liderów samorządowych jak najbardziej pożądane. Nie myli jednak poczucia wyjątkowości z megalomanią podwórkowego burka, który szczeka głośno na cały świat do momentu, gdy furtka jest zamknięta. Kiedy jednak ktoś furtkę otwiera i robi się nieco więcej przestrzeni, każdy pasujący do tego wzorca kuli ogon pod siebie i znika w najdalszym kącie swojego królestwa na końcu świata.
(…)

Marzeniami w mur prawa

W Polsce, zanim uchwali się ustawę, już drukuje się do niej komentarze i wyjaśnienia. Wszystko po to, aby ewentualnie czytających nauczyć, jak należy rozumieć zapisy tejże ustawy. W Polsce, zanim uchwali się ustawę, wiadomo, że będzie to kolejny próg, z bardzo szerokim wachlarzem i ciężarem znaczeniowym tego słowa. W Polsce zanim uchwali się ustawę, wielu wie, jak obejść jej zapisy, żeby nie komplikować sobie życia. Inni niech martwią się sami o siebie. Obłęd!
Wszyscy samorządowcy wiedzą, wiedzą to twórcy ustawy o samorządzie gminnym, wiedzą też wszelkiej maści reformatorzy tejże ustawy i samorządu, wie część parlamentarzystów, tylko udaje, że nie wie i cała rzesza ludzi związanych z samorządem na co dzień, jak choćby pracownicy samorządowi, że do normalnego funkcjonowania samorządu terytorialnego niezbędne jest jednoznaczne i życiowe prawo. Jednoznaczne, żeby się nie szarpać. Życiowe, bo idea samorządności dotyka prawdziwie samego życia, od środka, na maksa, bez zbędnych dwuznaczności, komentarzy, interpretacji i wyjaśnień.
Daremnie w Polsce wolnej takiego prawa szukać! Dlatego nasz bohater wścieka się, gdy słyszy, jak kolejny reformator zachwala idealne działania samorządu i jego silne podstawy prawne. Pożądanego przez samorządowców prawa nikt nie ma ochoty tworzyć, bo to by oznaczało rzeczywiste oddanie władzy samorządom i samorządowcom. Zbędne stałoby się produkowanie kolejnych komentatorów prawa, biur prawnych wojewodów, nadzorów prawnych i wszelkich instytucji kontrolnych, które mają za zadanie przede wszystkim udowodnienie winy nieprzestrzegania bzdurnego prawa samorządowcom. Wtedy nie byłoby już wieloznacznego prawa, którym w każdej chwili każdego samorządowca można zaszachować.
Ileż w gąszczu prawnych zawiłości musi taki przeciętny samorządowiec się napocić, ile nastękać, ile nawyginać, zanim stworzy jakiś spójny akt prawny regulujący sprawy lokalnego życia! A jeśli już mu się to uda, to ileż musi się naczekać w napięciu i niepewności czy tam na górze aktu tego nie uchylą lub w najlepszym przypadku nie okroją na tyle, że z pierwotnej jego wersji pozostaje kikut!
Po całym tym poceniu, stękaniu, wyginaniu i czekaniu w napięciu przychodzi czas na działanie. Tylko chęci do działania jest wtedy dużo mniej!
Jasne i jednoznaczne prawo w samorządzie przyczyniłoby się do prostego załatwiania jeszcze prostszych spraw i nie byłoby narzędziem, co pozwala urzędnikowi zastawić się przed petentem niejasnym przepisem po to, aby sprawy nie załatwić czy też jej załatwienie skutecznie odwlec w czasie. Jasne i jednoznaczne prawo to komfort pracy urzędnika samorządowego! Jasne i jednoznaczne prawo to jasne oczekiwania petentów wobec samorządu i samorządowców!
Cholera! Takiego prawa nie stworzą elity polityczne kraju! Nie zależy im na tym? Nie w tym rzecz! Jednoznaczne i jasne prawo nie leży w interesie elit politycznych, gdyż podkopuje ich przydatność w przyszłości.
Nie psioczy jednak nasz bohater, ponieważ wie, że idea samorządności kreowana przez ustawę o samorządzie gminnym w małych i średnich gminach na końcu świata, gdzie ludzie znają się osobiście, a w najgorszym wypadku z widzenia; gdzie ludzie rozpoznają się po dialekcie, lokalnej modzie, czyli ogólnie pojętym bezguściu albo bylejakości; gdzie ludzie rozpoznają się po sposobie bycia, myślenia, reagowania, nietolerancji na zmiany itd.; idea samorządności w lokalnych, naprawdę lokalnych, czyli prowincjonalnych społecznościach zaiskrzyła i dała ludziom poczucie możliwości kreowania swojego najbliższego kawałka świata. I co z tego, że na końcu świata?!
W gminach, gdzie panuje jeszcze dobrze pojęty prowincjonalizm z jego wstydliwymi przejawami, jak wspomniana nietolerancja na nowe – inne, nie nasze; gdzie więzy wiejskiej wspólnoty jeszcze nie przegrały z wyalienowaniem jednostki; gdzie malowane ptaki zadziobuje się z powodu innych kolorów piór; gdzie słowo wspólnota jeszcze coś znaczy poza brzmieniem, tam idea samorządności odniosła swój lokalny sukces i spowodowała, że Polska jest dzisiaj kolorowa różnorodnością tak wielką, jak wiele małych ojczyzn na końcu świata jesteśmy w stanie namierzyć.

(…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...