W samorządzie gminnym ważne dla lokalnej społeczności
decyzje podejmuje się najczęściej w atmosferze protestów, próśb, a nawet gróźb skierowanych
pod adresem wójta czy poszczególnych radnych. Kiedy to nie pomaga, sięga się po
podstęp!
W wigilię Dnia Zakochanych rada
obraduje nad zamiarem likwidacji siedmiu szkół w gminie. Sala obrad nabita jest
po brzegi. Trudno oddychać! Nikt się nie rusza. Nie ma takiej możliwości z
powodu tłoku. Lokalni dziennikarze zwabieni tanią sensacją próbują przeciskać
się między ludźmi i wpływać na nich tendencyjnymi pytaniami, typu: Nie będzie
pan, pani walczyła, walczył o swoją szkołę? Co ma pan, pani zamiar dzisiaj
powiedzieć? Jaka jest prawda na temat dużych wydatków na wiejskie szkoły? Próbują
rozgrzać i tak już wrzącą atmosferę.
Sesja trwa ponad cztery
godziny. Cztery godziny krzyku, emocji, wyciągniętych zaciśniętych pięści,
wyzwisk, argumentów, płaczu, pytań rodziców, radnych, podpowiedzi, pytań
reporterów, odpowiedzi, rozmów w tle, nerwowych tików, aż w końcu skłócona na
dobre rada, wśród krzyków i wrzasków widowni przegłosowuje uchwałę o zamiarze
likwidacji szkół, a przewodniczący wyczerpuje porządek sesji i zamyka obrady.
Nasz bohater nie może pokazać
ulgi, zadowolenia. Idzie z wyrazem wymuszonej zadumy w kierunku swojego
gabinetu. Wszyscy widzą, jak smutny podąża do swojego gabinetu. Wszędzie pełno
ludzi. Udaje mu się na chwilę uciec od tych twarzy wyrażających przerażenie,
wrogość, niepewność, ale i szacunek dla jego spokoju. W gabinecie zaciska
pięści, unosi w górę ręce i bezgłośnie krzyczy, udało się! Doprowadził do tego,
czego jego poprzednikowi nie udało się przez pięć ostatnich lat.
Oprócz reorganizacji gminnej
sieci szkół nasz bohater odniósł inny sukces. Rada przed i podczas tej sesji
skutecznie się podzieliła, a przy jego dużej mniejszości w radzie to więcej niż
sama reorganizacja sieci gminnych szkół. To reorganizacja większości jego
przeciwników w radzie. Cieszył go fakt, że większościowa w radzie opozycja
stanęła jawnie przeciwko sobie, skoczyła sobie do gardła, wykrzyczała takie słowa, których jutro się nie zapomina, poprzysięgła sobie
walkę. Głosowanie to wszystko przypieczętowało.
Teraz będzie łatwiej, myśli
nasz bohater, gdy do gabinetu wchodzi asystentka i oznajmia, że ludzie
postanowili okupować budynek urzędu. Stwierdzili, że nie wyjdą tak długo,
dopóki radni nie zbiorą się ponownie i nie zmienią decyzji.
Nasz bohater nakazuje wezwać
policję, aby wyprowadzić z urzędu tych radnych, którzy chcą wracać do domu. Postanawia
też, że on zostanie z ludźmi. A ponieważ zapowiada się nocowanie w gabinecie,
prosi, aby przygotowano dla wszystkich kanapki. Nakazuje zwołać kilku
pracowników urzędu i prosi, aby zrobili kanapki. Nie tylko dla niego. Nie tylko
dla siebie. Wszystkim.
Wychodzi do ludzi. Wyczuwa, że
emocje opadły. Z tym i owym można zamienić kilka słów. Najgorsze za nami,
myśli. Po chwili zjawili się funkcjonariusze policji i bezpiecznie wyprowadzili
radnych. Nasz bohater z ludźmi okupującymi urząd zjedli kilka kanapek.
Zmęczenie robiło swoje. Około
północy urząd świecił pustkami. Pozostał nasz bohater i kilku pracowników
urzędu. Zawołał ich do gabinetu i podziękował za pomoc. Wyczuwał, że gotowi są
od teraz uwierzyć we wszystko, co im powie. To była chwila poczucia władzy. Warto!
Pomyślał. Warto płynąć pod prąd!
Pakujmy się i wracajmy do domu,
powiedział, jutro trzeba stawić czoła kolejnym wyzwaniom. Dziękuję wam!
Współpraca z wami to czysta przyjemność! Jestem z was dumny!
Szedł wolno w ciszy mroźnej
zimowej nocy. Pod butami skrzypiał śnieg. Myślał o dopracowaniu wniosku do
kuratora oświaty. Nie wiedział wówczas, że ten nieznany mu człowiek, nieznający
realiów jego gminy, realiów gminnej oświaty, może jednym pismem obrócić cały
jego wysiłek w pył. Nie wiedział też, że jeden człowiek, jeden z nauczycieli
likwidowanej szkółki, może jego kilkumiesięczny zapał dla zreorganizowania
gminnej sieci szkół przekuć we wniosek referendalny, znajdzie chętnych i
spróbuje go najzwyczajniej odstrzelić ze stanowiska.
Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
Szedł wolno w ciszy mroźnej zimowej
nocy i myślał o wniosku do kuratora oświaty. Myślał też, że właśnie rozpoczął
się Dzień Zakochanych i warto by pokazać żonie, że zależy mu na niej bardziej
niż na samorządowym poletku.
Jednak Dzień Zakochanych w
pracy nie miał naszemu bohaterowi upłynąć pod kątem miłości. Już z samego rana
otrzymał protest rodziców, którzy twierdzili, że uchwała podjęta przez radę w
dniu wczorajszym została uchwalona z naruszeniem prawa, gdyż wójt, nasz bohater
we własnej osobie, nie przeprowadził z nimi konsultacji i nie poinformował ich
o zamiarze likwidacji szkół.
To były pierwsze sygnały
nieczystej gry drugiej strony. Główne skrzypce w tamtej orkiestrze grał jeden z
nauczycieli, kontrkandydat naszego bohatera w niedawnych wyborach
samorządowych. Nasz bohater nie wiedział jeszcze wówczas, jak ostro potrafi
grać jego przeciwnik, jeszcze do końca nieujawniony, ale jakże już zaciekły
wróg!
W bezpośrednich kontaktach był
to miły i urzekający bezpretensjonalnością facet, do rany przyłóż, lek na całe
światowe zło. W rzeczywistości jednak czekał na najmniejszą okazję, najmniejsze
potknięcie swoich przeciwników. Wtedy z prędkością światła, co tam światła!, z
prędkością myśli zmieniał się w jądro złości, nienawiści i ostrego
bezpardonowego działania przeciwko swoim wrogom.
Nie poinformowałem ich o
zamiarze likwidacji szkół? A co ja robiłem kilka godzin na zebraniu z nimi? A
co ja robiłem przez ostatnie tygodnie? Przecież tylko o tym gadałem. Tylko to
konsultowałem z nimi. Nie informowałem ich o zamiarze likwidacji szkół? Nie informowałem
ich o tym? To jakaś paranoja. Tłumaczył sobie nasz bohater, chodząc po
gabinecie i machając protestem na lewo i prawo. Toż to kłamstwo!
Dopiero po jakimś czasie zaczął
jeszcze raz analizować protest i zauważył, że nazwiska rodziców napisane są dziwnie
podobnym charakterem pisma, innym długopisem, ale charakter pisma bliźniaczy
niemalże. Natomiast w rubryce „podpis” żadnych podpisów nie było. A zatem mogła
to w imieniu rodziców napisać jedna osoba mająca dostęp, np. do dzienników
szkolnych. Mało, mogła złożyć ten protest, nic tym rodzicom nie mówiąc. Nauczyciel? Ktoś, kto bronił swojego
miejsca pracy, wygodnej posadki! Spokoju pracy w wiejskiej szkółce, bez żadnych
wymagań rodziców, uczniów, środowiska, bez żadnych zawodowych zobowiązań wobec
niepowodzeń dydaktycznych, z zapowiedzianymi kilka dni wcześniej kontrolami
nadzoru pedagogicznego! Było czego bronić, bo kto w Polsce zarabiał średnią
krajową za kilka godzin dziennie pracy, za trzy, cztery godziny lekcyjne
dziennie?
Rozmyślania naszego bohatera
przerwała wchodząca do gabinetu asystentka z kolejnym protestem rodziców. Tym
razem rodzice domagali się, że w przypadku likwidacji ich szkoły, dzieciaki
mają trafić do wiodącej szkoły w gminie, żadnych innych rozwiązań, tylko dowóz
ich dzieci do największej szkoły w gminie. Na nic innego się nie zgadzają. I
podpisy rodziców tak różne, jak tylko różne mogą być podpisy kilku
podpisujących się osób.
Dwa protesty dotyczące dwóch
jednakowych wiejskich szkółek. Bliźniacze środowiska. Jakże różne podejście do sprawy.
Jakże różne myślenie w sprawach tak istotnych, jak edukacja dzieciątek.
To był prawdziwy zastrzyk
samorządowej adrenaliny, zawoalowane poparcie, przyzwolenie i wybór najlepszego
w danym momencie wyjścia. Z takimi ludźmi można rozmawiać. Z takimi ludźmi
trzeba rozmawiać. Z takimi ludźmi można budować. Żeby tylko ich nie zawieść!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz