27 stycznia 2015

Protesty, prośby, groźby, podstęp...

W samorządzie gminnym ważne dla lokalnej społeczności decyzje podejmuje się najczęściej w atmosferze protestów, próśb, a nawet gróźb skierowanych pod adresem wójta czy poszczególnych radnych. Kiedy to nie pomaga, sięga się po podstęp!

W wigilię Dnia Zakochanych rada obraduje nad zamiarem likwidacji siedmiu szkół w gminie. Sala obrad nabita jest po brzegi. Trudno oddychać! Nikt się nie rusza. Nie ma takiej możliwości z powodu tłoku. Lokalni dziennikarze zwabieni tanią sensacją próbują przeciskać się między ludźmi i wpływać na nich tendencyjnymi pytaniami, typu: Nie będzie pan, pani walczyła, walczył o swoją szkołę? Co ma pan, pani zamiar dzisiaj powiedzieć? Jaka jest prawda na temat dużych wydatków na wiejskie szkoły? Próbują rozgrzać i tak już wrzącą atmosferę.
Sesja trwa ponad cztery godziny. Cztery godziny krzyku, emocji, wyciągniętych zaciśniętych pięści, wyzwisk, argumentów, płaczu, pytań rodziców, radnych, podpowiedzi, pytań reporterów, odpowiedzi, rozmów w tle, nerwowych tików, aż w końcu skłócona na dobre rada, wśród krzyków i wrzasków widowni przegłosowuje uchwałę o zamiarze likwidacji szkół, a przewodniczący wyczerpuje porządek sesji i zamyka obrady.
Nasz bohater nie może pokazać ulgi, zadowolenia. Idzie z wyrazem wymuszonej zadumy w kierunku swojego gabinetu. Wszyscy widzą, jak smutny podąża do swojego gabinetu. Wszędzie pełno ludzi. Udaje mu się na chwilę uciec od tych twarzy wyrażających przerażenie, wrogość, niepewność, ale i szacunek dla jego spokoju. W gabinecie zaciska pięści, unosi w górę ręce i bezgłośnie krzyczy, udało się! Doprowadził do tego, czego jego poprzednikowi nie udało się przez pięć ostatnich lat.
Oprócz reorganizacji gminnej sieci szkół nasz bohater odniósł inny sukces. Rada przed i podczas tej sesji skutecznie się podzieliła, a przy jego dużej mniejszości w radzie to więcej niż sama reorganizacja sieci gminnych szkół. To reorganizacja większości jego przeciwników w radzie. Cieszył go fakt, że większościowa w radzie opozycja stanęła jawnie przeciwko sobie, skoczyła sobie do gardła, wykrzyczała takie słowa, których jutro się nie zapomina, poprzysięgła sobie walkę. Głosowanie to wszystko przypieczętowało.
Teraz będzie łatwiej, myśli nasz bohater, gdy do gabinetu wchodzi asystentka i oznajmia, że ludzie postanowili okupować budynek urzędu. Stwierdzili, że nie wyjdą tak długo, dopóki radni nie zbiorą się ponownie i nie zmienią decyzji.
Nasz bohater nakazuje wezwać policję, aby wyprowadzić z urzędu tych radnych, którzy chcą wracać do domu. Postanawia też, że on zostanie z ludźmi. A ponieważ zapowiada się nocowanie w gabinecie, prosi, aby przygotowano dla wszystkich kanapki. Nakazuje zwołać kilku pracowników urzędu i prosi, aby zrobili kanapki. Nie tylko dla niego. Nie tylko dla siebie. Wszystkim.
Wychodzi do ludzi. Wyczuwa, że emocje opadły. Z tym i owym można zamienić kilka słów. Najgorsze za nami, myśli. Po chwili zjawili się funkcjonariusze policji i bezpiecznie wyprowadzili radnych. Nasz bohater z ludźmi okupującymi urząd zjedli kilka kanapek.
Zmęczenie robiło swoje. Około północy urząd świecił pustkami. Pozostał nasz bohater i kilku pracowników urzędu. Zawołał ich do gabinetu i podziękował za pomoc. Wyczuwał, że gotowi są od teraz uwierzyć we wszystko, co im powie. To była chwila poczucia władzy. Warto! Pomyślał. Warto płynąć pod prąd!
Pakujmy się i wracajmy do domu, powiedział, jutro trzeba stawić czoła kolejnym wyzwaniom. Dziękuję wam! Współpraca z wami to czysta przyjemność! Jestem z was dumny!
Szedł wolno w ciszy mroźnej zimowej nocy. Pod butami skrzypiał śnieg. Myślał o dopracowaniu wniosku do kuratora oświaty. Nie wiedział wówczas, że ten nieznany mu człowiek, nieznający realiów jego gminy, realiów gminnej oświaty, może jednym pismem obrócić cały jego wysiłek w pył. Nie wiedział też, że jeden człowiek, jeden z nauczycieli likwidowanej szkółki, może jego kilkumiesięczny zapał dla zreorganizowania gminnej sieci szkół przekuć we wniosek referendalny, znajdzie chętnych i spróbuje go najzwyczajniej odstrzelić ze stanowiska.
Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
Szedł wolno w ciszy mroźnej zimowej nocy i myślał o wniosku do kuratora oświaty. Myślał też, że właśnie rozpoczął się Dzień Zakochanych i warto by pokazać żonie, że zależy mu na niej bardziej niż na samorządowym poletku.
Jednak Dzień Zakochanych w pracy nie miał naszemu bohaterowi upłynąć pod kątem miłości. Już z samego rana otrzymał protest rodziców, którzy twierdzili, że uchwała podjęta przez radę w dniu wczorajszym została uchwalona z naruszeniem prawa, gdyż wójt, nasz bohater we własnej osobie, nie przeprowadził z nimi konsultacji i nie poinformował ich o zamiarze likwidacji szkół.
To były pierwsze sygnały nieczystej gry drugiej strony. Główne skrzypce w tamtej orkiestrze grał jeden z nauczycieli, kontrkandydat naszego bohatera w niedawnych wyborach samorządowych. Nasz bohater nie wiedział jeszcze wówczas, jak ostro potrafi grać jego przeciwnik, jeszcze do końca nieujawniony, ale jakże już zaciekły wróg!
W bezpośrednich kontaktach był to miły i urzekający bezpretensjonalnością facet, do rany przyłóż, lek na całe światowe zło. W rzeczywistości jednak czekał na najmniejszą okazję, najmniejsze potknięcie swoich przeciwników. Wtedy z prędkością światła, co tam światła!, z prędkością myśli zmieniał się w jądro złości, nienawiści i ostrego bezpardonowego działania przeciwko swoim wrogom.
Nie poinformowałem ich o zamiarze likwidacji szkół? A co ja robiłem kilka godzin na zebraniu z nimi? A co ja robiłem przez ostatnie tygodnie? Przecież tylko o tym gadałem. Tylko to konsultowałem z nimi. Nie informowałem ich o zamiarze likwidacji szkół? Nie informowałem ich o tym? To jakaś paranoja. Tłumaczył sobie nasz bohater, chodząc po gabinecie i machając protestem na lewo i prawo. Toż to kłamstwo!
Dopiero po jakimś czasie zaczął jeszcze raz analizować protest i zauważył, że nazwiska rodziców napisane są dziwnie podobnym charakterem pisma, innym długopisem, ale charakter pisma bliźniaczy niemalże. Natomiast w rubryce „podpis” żadnych podpisów nie było. A zatem mogła to w imieniu rodziców napisać jedna osoba mająca dostęp, np. do dzienników szkolnych. Mało, mogła złożyć ten protest, nic tym rodzicom nie mówiąc. Nauczyciel? Ktoś, kto bronił swojego miejsca pracy, wygodnej posadki! Spokoju pracy w wiejskiej szkółce, bez żadnych wymagań rodziców, uczniów, środowiska, bez żadnych zawodowych zobowiązań wobec niepowodzeń dydaktycznych, z zapowiedzianymi kilka dni wcześniej kontrolami nadzoru pedagogicznego! Było czego bronić, bo kto w Polsce zarabiał średnią krajową za kilka godzin dziennie pracy, za trzy, cztery godziny lekcyjne dziennie?
Rozmyślania naszego bohatera przerwała wchodząca do gabinetu asystentka z kolejnym protestem rodziców. Tym razem rodzice domagali się, że w przypadku likwidacji ich szkoły, dzieciaki mają trafić do wiodącej szkoły w gminie, żadnych innych rozwiązań, tylko dowóz ich dzieci do największej szkoły w gminie. Na nic innego się nie zgadzają. I podpisy rodziców tak różne, jak tylko różne mogą być podpisy kilku podpisujących się osób.
Dwa protesty dotyczące dwóch jednakowych wiejskich szkółek. Bliźniacze środowiska. Jakże różne podejście do sprawy. Jakże różne myślenie w sprawach tak istotnych, jak edukacja dzieciątek.

To był prawdziwy zastrzyk samorządowej adrenaliny, zawoalowane poparcie, przyzwolenie i wybór najlepszego w danym momencie wyjścia. Z takimi ludźmi można rozmawiać. Z takimi ludźmi trzeba rozmawiać. Z takimi ludźmi można budować. Żeby tylko ich nie zawieść!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...