10 stycznia 2015

Znów na bezdrożach mojej wiary, a może... ?

Celowo zakończyłem poprzedni post tym fragmentem wiersza Z. Herberta.
(...)
może tak należy mówić ludziom cichym ufającym
obiecywać – deszcze łaski – światło – cud
lecz są także tacy którzy wątpią niepokorni
bądźmy szczerzy – to jest także boży lud
(...)
Zrobiłem to celowo, gdyż kiedy doświadczyłem mizerii swojej znajomości Biblii i poszukiwań własnego wysiłku w odnajdywaniu w swoim życiu Boga, zacząłem wątpić czy wspólnota Kościoła katolickiego jest odpowiednia, aby realizować siebie w duchowej sferze wiary.
Mimo młodego wieku ie robiłem jednak gwałtownych ruchów w tej materii. Nie uciekłem z łona Kościoła katolickiego, nie dałem się ochrzcić zielonoświątkowcom czy świadkom Jehowy. Po prostu zacząłem studiować Biblię. Pierwszy jej egzemplarz, jak dobrze pamiętam, otrzymałem od Artura Poganiacza, kolegi z internatu. Studiowałem Biblię nie po to, aby udowadniać katolikom braki w tym zakresie, tylko po to, aby być dobrze przygotowanym na ewentualną obronę moich braci w wyznaniu katolickim. Mało, początkowo studia biblijne sprawiły, że stałem się gorliwym wyznawcą Kościoła katolickiego. Przystąpiłem do grupy modlitewnej i poznałem nowych ludzi, którzy zdawali się być katolikami, ale kroczyli swoją drogą. Podczas spotkań modliliśmy się własnymi słowami, śpiewaliśmy pieśni, wprowadzaliśmy się w specyficzny modlitewny trans. Jeśli ktoś twierdzi, że słyszał ludzi mówiących tzw. językami, to ja też byłem świadkiem takich nietypowych zachowań moich znajomych z grupy. Gdyby nie przewodził nam ksiądz Jan, dzisiaj powiedziałbym, że tworzyliśmy nie tyle katolicką grupę modlitewną, co setkę bez jasno określonego guru.
W tym samym czasie do późnych godzin nocnych prowadziłem spory o swój punkt widzenia pewnych kwestii biblijnych z Arturem Poganiaczem (adwentysta dnia siódmego) i bratem Janem (świadek Jehowy). O ile ten pierwszy był otwarty na moje propozycje, o tyle brat Jan nie przyznawał mi nigdy racji, chyba że miałem zdanie identyczne, jak on. Brat Jan miał na wszystkie ewentualne moje rozterki konkretne wyuczone odpowiedzi. Wtedy myślałem, że wynika to kwestia wieku. Z Arturem byliśmy rówieśnikami. Brat Jan natomiast mógł mieć wtedy ponad 60 lat (tak to dzisiaj oceniam). Dzisiaj wiem, że obaj reprezentowali zupełnie różne środowiska wyznaniowe i podejście do kwestii interpretacji Biblii.
Podczas dyskusji i studiowania Biblii z nimi było pełno pytań, rozważań możliwości, odnośników do konkretnego życia, do nas osobiście. Duch pragnienia poznawania więcej i więcej wciąż był obecny pomiędzy rozmawiającymi. W grupie modlitewnej nie było takiego ducha. Tam raczej wszystko było jasne – jest jeden Bóg, jeden Kościół katolicki, który wskazuje nam jak żyć, żeby nie błądzić. Ksiądz mówi, ty słuchasz i podporządkowujesz się jego zaleceniom. To tak, jak w jednej z piosenek Jacka Kaczmarskiego „... Demokracja to znaczy myśl jak ja...”
W grupie modlitewnej nie było miejsca na indywidualizm, jakby brakowało miejsca dla jednostkowej osoby ludzkiej z jej rozterkami, które, jeśli były, należało je wyznać przy konfesjonale jako ewentualne zagrożenie dla wiary jednostki.
Inaczej było podczas dyskusji z Arturem, gdzie przede wszystkim chodziło o jednostkę ludzką i jej drogę do Boga. Zanim kilka lat później czytałem Tymona Terleckiego i jego rozważania na temat personalizmu chrześcijańskiego, w szkole średniej nieświadomie roztrząsaliśmy podobny problem z Arturem. Nieświadomie, gdyż nie mieliśmy pu temu odpowiedniej wiedzy. Dyskutowaliśmy jednak o tym, bo tak podpowiadało każdemu serce jego. To była jednostkowa walka o siebie i drogę do Boga.
To było właśnie to, czego brakowało mi w grupie modlitewnej. Walki o swoją wiarę!
I tak rozpoczęły się moje poszukiwania. Jeśli znalazłem odpowiedź na intrygujące mnie pytanie w kwestii mojej wiary, od razu rodziło się kilka kolejnych pytań, wg zasady – im dalej w las...
I tak jest dzisiaj, gdy mam dużo więcej pytań niż odpowiedzi. Nikt mi jednak wcześniej nie obiecywał, ze będzie łatwo, będzie prosto i przyjemnie. Już mi nie wystarcza raz w tygodniu albo częściej (a tak bywało) iść do kościółka, wysłuchać kazania (nierzadko bzdurnego), przyjąć komunię, wznieść oczy ku górze i już można prze cały tydzień obgadywać innych, oczerniać innych, przyszywać łaty bliźniemu i dokuczać na wszelkie możliwe i bezkarne sposoby, cieszyć się z upadku innych, czuć się lepszym od innych, pouczać innych i co tam jeszcze sobie wymyślimy pomiędzy przed kolejnym pójściem do kościółka, wysłuchaniem kazania, przyjęciem komunii i wzniesieniem oczu u górze, co będzie oznaczało, że jestem niezwykle uduchowiony i już zaglądam do bram Nieba!
Kto jednak powiedział, że Niebo jest w górze? Może jest pod naszymi stopami, kiedy idziemy przed siebie, skromnie spuściwszy w świadomości swojej duchowej mizerii wzrok!
Rozpisałem się o swojej wędrówce ku Biblii i personalizmowi chrześcijańskiemu i zatraciłem po drodze watki katechizmu katolickiego. Mea culpa! Biję się w piersi za moje gadulstwo!
Mam nadzieję, że to nie ostatni mój wpis i będę mógł wrócić do tego wątku.

Zatem do następnego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...