W Polsce trudno jest żyć, pijąc czarodziejkę
gorzałkę i jej podobne, a jeszcze trudniej żyć i nie pić.
Jeszcze nie wiem, jak się żyje w
Polsce, gdy odmawia się picia i wspaniałego towarzystwa pijących!
Mam dużo dylematów, siadając do
kolejnego wpisu w tej rubryce. Co zrobić, żeby pisaniem swoim nikogo nie
urazić? Pytam siebie. Jak pisać i co pisać, żeby nie mijać się z prawdą? Dla każdego
człowieka prawda na dany temat jest inna i zależna od osobistych przeżyć i
doświadczeń! Warto zatem od razu wyjaśnić, że przemyślenia na dany temat i w
tym miejscu sa moje i tylko moje. To moje postrzeganie problemów, z jakimi w
moim kochanym kraju borykają się Alkoholicy, od społecznej anatemy począwszy, a
na niewybrednych komentarzach skończywszy.
Będę powtarzał do znudzenia, że w Polsce
przyznanie się do swoich uzależnień wymaga desperacji i wielkiej odwagi, a
stawianie czoła tymże uzależnieniom to już heroizm jak nic! Dodać trzeba, że stawianie
czoła swoim uzależnieniom to przede wszystkim pokazanie charakteru, mimo
wszystko!
Do problemu przyznawania się do swoich
problemów będę wracał jeszcze nieraz. Wcześniej jednak mała dygresja. Już wspomniałem,
że alkoholizm jest z psychologicznego punktu widzenia chorobą, jak każda inna
choroba z katalogu chorób ludzkich. Alkoholik nie sięgał po alkohol wczoraj po
to, aby dziś i jutro stracić nad nim kontrolę, uzależnić się i zachorować. Choroba
ta, jak każda inna, poza może tymi, o których będę pisał dzisiaj, powoli, ale
konsekwentnie. Dal jednych jej rozpoznanie staje się początkiem NOWEGO. Inni się
do niej nigdy nie przyznają i płyną swoim kursem!
Czytałem ostatnio o ludziach dotkniętych
chorobami genetycznymi, o chorych z zespołem Downa (m.in. mongoidalne rysy
twarzy, niedorozwój umysłowy, niski wzrost, niezborność ruchów, ale przy tym
pogodne usposobienie); Pataua (m.in. niedorozwój umysłowy, szczelina w tęczówce,
rozszczep wargi, śmierć we wczesnym dzieciństwie); Edwardsa (m.in. niedorozwój
umysłowy, śmierć we wczesnym dzieciństwie); Turnera (dotyka głównie kobiet, m.in.
liczne znamiona barwnikowe na ciele, niższy wzrost, szeroki kark, bezpłodność);
Klinefertera (dotyka mężczyzn, m.in. nienaturalne wydłużenie członów,
bezpłodność); zespołem kociego krzyku (m.in. niesprawność intelektualna, jasna
karnacja, płaczliwość), nazwa pochodzi od tego, iż po porodzie płacz chorego
dziecka brzmi jak miauczenie kota; zespół Wolfa-Hirschohrna (m.in. niedorozwój
żuchwy, zahamowanie wzrostu, zaburzenia umysłowe, wrodzone wady serca); zespół
Williamsa (ludzie o twarzach elfów). Czytałem o mutacjach punktowych, m.in. o
chorych na muscowiscytozę, hemofilię, dystrofię mięśniowa, anemię sierpowatą,
skoliozę, alkaptonurię… oraz chorych na choroby spowodowane mutacjami dynamicznymi
(kodonowymi). Słowem, czytałem o ludziach dotkniętych chorobami genetycznymi, będącymi
skutkiem zmian i zaburzeń w mechanizmach przekazywania cech dziedzicznych.
Ogólne statystyki mówią, że 3%
noworodków rodzi się z wadami wrodzonymi, z tych 3% 85% to defekty uwarunkowane
genetycznie.
Dlaczego o tym wspominam? Ktoś powie,
ten facet bredzi, jak połamany! Spokojnie! Z tego chaosu myśli w końcu wyłoni
się mój zamysł, do którego, faktycznie, zmierzam trochę okrężnymi drogami. Jednak,
aby wyłożyć innym całokształt swojego myślenia na dany temat, trzeba trochę
pooprowadzać innych po bezdrożach swoich poszukiwań, a już na pewno nie wolno
iść na skróty, a tym bardziej spieszyć się!
Wspomniałem powyżej o ludziach dotkniętych
chorobami genetycznymi, gdyż to bardzo dobry przykład, aby ukazać, jak różnie
ludzie, tzw. zdrowi, reagują na różne choroby. A choroba to choroba, nieprawdaż?
Choroba to stan, w którym przebywa chory, boryka się z nim, walczy, próbuje
przełamywać bariery chorobą wywołane…
No i niech tylko ktoś spróbuje sobie
głupio zażartować z ludzi borykających się z chorobami genetycznymi, to takie
bęcki dostanie od otoczenia, że szybko odechce mu się takich praktyk i jeszcze
szybciej co nieco zrozumie, a najlepiej, jeśli zrozumie swoją głupotę!
I tu wracamy do tematu, ponieważ wszyscy
przyznają, ze w społeczeństwie naszym nie brakuje uszczypliwych albo co
najmniej pełnych politowania uwag dotyczących ludzi dotkniętych alkoholizmem. A
powiedziano już, ze choroba, to choroba!
O ile w materii innych osób w
społeczeństwie polskim widać postęp w akceptacji, tolerancji, współczuciu…, o
tyle w przypadku alkoholizmu to raczej uczucia oburzenia, politowania i ogólny
brak akceptacji…
Znów dygresja. Jeśli idzie o ten chaos
w moim pisaniu, to wynika on przede wszystkim z tego, iż na początku mojego
pisania obiecałem sobie, że nie będę nigdzie się spieszył. Mam czas i powiem o wszystkim,
o czym myślę. Teraz też zrobiłem sobie małą przerwę, albowiem na ekranie
komputera wyświetliły mi się zdjęcia rodzinne (wygaszacz) i oddałem się ich
oglądaniu.
Wracam. Na poparcie
poprzedniej myśli napiszę w kilku słowach o filmie o prof. Relidze. Przyznaję,
że filmu jeszcze nie widziałem, ale słyszałem kilka uwag tych, co film
oglądali, na temat problemu alkoholowego głównego bohatera. Wypowiadający się
przyznawali, ze byli zniesmaczeni tym, że profesor Religa pił, i to pił bez
kontroli. Właśnie owo zniesmaczenie wynika z braku wspomnianego wyżej
społecznego zrozumienia, że profesor obok tego, iż pomógł rzeszy ludziom, sam
chorował. Owo zniesmaczenie to dobry przykład na to, że najlepiej byłoby, gdyby
w Polsce nie mówiło się w ogóle o chorobie alkoholowej. Dlaczego? Może dlatego,
że niemało jest tych, co golnąć sobie lubią; mało tych, co się do tego
przyznają; jeszcze mniej tych, co przyznali się do choroby i postanowili coś z
tym zrobić. Tu kłania się psychologiczne zjawisko „projekcji”, o którym
wspominałem w poście „Czapka na złodzieju>
Jeszcze dodam. Będę odwoływał się do
innych chorób nękających ludzi, aby ukazać, że Alkoholicy jako ludzie chorzy traktowani
są inaczej, ale to kwestia zazdrości i głupoty innych…
Wrócę do zjawiska „projekcji” w tym
temacie.
Dzisiaj na koniec. Ostatnio przeczytałem
wywiad Roberta Mazurka z dziś już nieżyjącym byłym premierem RP Józefem Oleksym
(Angora Nr 1 (1281) Rok XXVI 4 stycznia 2015r.). Józef Oleksy ok 10 lat walczył
z chorobą nowotworową. Nie wiem, czy miał problem alkoholowy. Spodobała mi się
końcówka tego wywiadu. Zanotowałem ją sobie na użytek tego wpisu:
-
Boli pana coś?
-
Nic mi nie jest, poza tym, że jestem bardzo słaby. Ale dość użalania się.
-
Pije pan?
- A
chcesz? Ja mogę, to może…
-
Ale ja przyjechałem samochodem.
-
Wpadnij następnym razem. Na pewno będzie następny raz.
Dzisiaj już wiemy, że nie będzie następnego
razu!
Spodobała mi się odwaga Józefa
Oleksego. Przyznał, ze lubi wypić, z czego słynął już jako sekretarz wojewódzki
wschodnich rubieży Polski.
I inny przykład. Mam znajomego, który
co niedziela krzyżem leży w kościele. Udziela się w kościelnym chórze, choć nie
wiem jak, gdyż śpiewać to on nie umie. Na plebanię biega nie tylko po to, aby
msze zamawiać. Przed całą lokalną społecznością gra rolę wzoru ojca,
przedsiębiorcy, radnego, męża, katolika. Wszystkich dookoła krytykuje,
zwłaszcza pijaków! Pomiędzy pobytami w kościele i „śpiewaniem” w chórze
przebywa nader często w lokalnym sklepie i żłopie piwo.
Ostatnio, błądząc nocą ze sobą i swoimi
myślami, zaszedłem do baru. Kogo tam spotkałem? Naszego wzorowego katolika,
nieskazitelnego ojca i męża, który z synem raczył się piwem. Po moim wejściu szybko wyszli.
Wystarczy tych porównań!
Co do pytania w tytule, niech każdy sam
sobie odpowie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz