Kilka,
kilkanaście raczej, tak, kilkanaście lat temu jeden z naczelnych redaktorów ukradł
był sobie kawałek mojego tekstu. Przepisał go żywcem w swojej rubryce i podpisał
się pod tym.
Rok
czy dwa wcześniej był ten sam naczelny w swoim tygodniku wydrukować ten tekst pod
moim nazwiskiem, dlatego tym bardziej byłem zdziwiony, bo facet zabrał mi tekst,
który wcześniej drukował jako mój, a następnie podpisał swoim nazwiskiem.
Prosiłem
pisemnie, żeby wspomniał o tym, że to moje słowa, a on się pomylił!
I
co?
Milczenie
owiec? Nie, milczenie barana! Nie przyznał się do niczego. Zamilkł niczym grób!
Nie
drążyłem tematu. Wydało mi się to płaskie! Ale facet stracił w moich oczach jako
rzetelny redaktor. Tym bardziej u mnie stracił, że zawsze w swojej rubryce wygłaszał
na piśmie tanie komunały o prawdzie, moralności i tym podobne tematy. Tymczasem
sam był umoczył!
Jutro
część pierwsza tekstu, którego jestem autorem i którego autorstwo mogę potwierdzić
jak nikt!
Dlaczego
dzisiaj to piszę?
Po
to, żeby pokazać, że ci, którzy aspirując do głoszenia prawdy, głoszą prawdę swoją,
czasami ukradzioną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz