16 marca 2017

Gorzała, seks, dragi i spowiedź szczera!

W Anglii przydarza mi się raz na jakiś czas coś naprawdę przyjemnego. Tak było z lekturą Ja, OZZY Autobiografia w tłumaczeniu Dariusza Kopocińskiego.
Nie muszę chyba większości tłumaczyć, kto to jest OZZY? Na wszelki jednak wypadek napiszę, że to wokalista zespołu Black Sabbath. Naprawdę nazywa się John Michael Osbourne i urodził się w Birmingham, czyli jakąś godzinę jazdy samochodem stąd, tj. z Nottingham, gdzie ponoć grasował Robin…
Nie będę tu streszczał informacji, które każdy może znaleźć w krainie www. Skupię się przede wszystkim na przeczytanej książce i niektórych wypisanych fragmentach.

Tak sam OZZY opowiada o swoim dzieciństwie i trudnych warunkach, w jakich się wychowywał:
Byłem czwartym dzieckiem w rodzinie i pierwszym chłopcem. Starsze siostry miały na imię Jean, Iris i Gillian. Nie wiem, kiedy rodzice mieli czas się tym zająć, ale zanim się obejrzałem, przybyło mi jeszcze dwóch braci: Paul i Tony. A zatem przy Lodger Road pod numerem 14 mieszkała szóstka dzieciaków. Urwanie głowy! Jak już wspomniałem, w tamtych czasach nie było w domu instalacji kanalizacyjnej. Przy łóżku po prostu stało wiadro do sikania. Jean, najstarsza, dostała w końcu osobną sypialnię w dobudówce na tyłach domu. Pozostali dzielili się wiadrem, aż siostra dorosła i wyszła za mąż. Wtedy następna w kolejce zajęła jej miejsce.
Nie wiem czy to ważne, ale ja pamiętam dobrze takie czasy, gdy w domach nie było łazienek. I dzisiaj mi wstyd, gdy narzekam jak ciapa, na przykład na brak zasięgu komórki albo brak Internetu.
Dużo OZZY miejsca poświęca biedzie w swoim domu rodzinnym. Przyznaje się, że gdy stał się już bogaty, nie dzielił się pieniędzmi z rodzicami tak, jak oni by tego oczekiwali.
Nic nie mówiła, lecz to się czuło w powietrzu: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Nic, tylko pieniądze. Żadne tam: „Jestem z ciebie dumny, synu. Dobra robota, wreszcie ci się udało, ciężko harowałeś. Napij się herbaty. Kocham cię. Po prostu pieniądze. To mi w końcu obrzydziło dom. Nie chciałem w nim przebywać, czułem się tam niezręcznie. Przypuszczam, że nigdy nie mieli pieniędzy, więc chcieli mieć moje. I nie ma co się dziwić. Trzeba było im dać.
Ale nie dałem.
Zamiast tego poznałem dziewczynę i się wyprowadziłem.
Bardzo odważnie mówi o swoim uzależnieniu i nadużywaniu narkotyków, alkoholu czy czegokolwiek, co mogło wprawić go w stany odmienne: w czasie sesji nagraniowej na Florydzie tak już ładowałem w kocioł, że po powrocie zgłosiłem się do szpitala psychiatrycznego im. św. Jerzego (…) Zjawiam się, a lekarz pyta mnie na wstępie:
‑ Masturbuje się pan, panie Osbourne?
A ja mu na to:
‑ Mam tu leczyć głowę, a nie fiuta.
Nie zabawiłem tam długo. Wierzcie mi, lekarze w wariatkowach mają nasrane w mózgu bardziej niż ich pacjenci.
OZZY tak opowiadał, że często się śmiałem podczas lektury tej książki. Naprawdę luzacki język.
Pamiętam jednak dobrze jedną swoją wizytę u pewnego guru lokalnej psychiatrii. To było wtedy, gdy ponoć kopałem się z koniem, tj. z wymiarem sprawiedliwości i organami ścigania. O tym guru z mojego własnego doświadczenia też mógłbym napisać jakąś śmieszną opowieść.
Wracajmy jednak do Autobiografii OZYY Osbourna.
Bardzo mi się spodobał fragment, w którym autor mówi o miłości.
Mogę powiedzieć z ręką na sercu, że nie miałem zielonego pojęcia, czym jest miłość, dopóki nie poznałem Sharon. Wcześniej myliłem miłość z zadurzeniem. Potem zrozumiałem, że miłość to nie tylko figle w łóżku, ale uczucie pustki, kiedy druga osoba jest daleko.
To naprawdę piękne, jeśli weźmiemy od uwagę fakt, że w innych fragmentach książki przyznaje się do całej masy przygód miłosnych z przygodnie spotkanymi kobietami i co, swego czasu, uważał za coś zupełnie normalnego.
Natomiast Sharon to jego druga żona.
Również spodobała mi się jego odpowiedź na jedno z pytań znajomego muzyka.
‑ Ozzy, czemu tyle pijesz? Na co ci to?
Poprawna odpowiedź na to pytanie brzmiała: „Bo jestem alkoholikiem. Bo łatwo się uzależniam. Bo cokolwiek robię, angażuję się w stu procentach”. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.
To mówi człowiek świadomy, o dużym doświadczeniu życiowym. To mówi człowiek, który wie, co mówi i właśnie dlatego, to mówi.
A już gdy mówi o swoich najbliższych i swoim uzależnieniu, to zwala człowieka z nóg, jak choćby w tym fragmencie:
Żałuję tylko, że tak rzadko byłem trzeźwy. Niby przy niej [córka Aimee] byłem, ale moje myśli biegły zupełnie gdzie indziej. Dlatego przegapiłem rzeczy, które nigdy więcej się nie powtórzą: jej pierwsze raczkowanie, pierwszy kroczek, pierwsze słowo.
Kiedy nad tym dłużej się zastanawiam, boli mnie serce.
Tę książkę naprawdę warto przeczytać, choćby dla tych fragmentów, w których OZZY mówi o swoim podejściu do uzależnień i próby wyrwania się z błędnego koła nałogów.
Kiedy po pewnym czasie uświadomiłem sobie, że nikt mi nie da skutecznego lekarstwa, zacząłem tam [do ośrodka odwykowego] jeździć tylko po to, żeby się rozładować w szczególnie ciężkich chwilach. Resocjalizacja działa, ale trzeba chcieć. Jeśli zależy wam na wyjściu z nałogu, nie możecie mówić: „Dobra, rzucam, choć może się zdarzyć, że za tydzień na weselu kumpla wypiję kieliszek”. Trzeba zrobić sobie postanowienie, a potem codziennie je realizować. Mówić sobie co rano: Dziś będzie kolejny dzień bez wódki”. Lub papierosa, lub tabletki, lub dżointa – czegokolwiek, co was zabija.
Na nic więcej nie można liczyć, kiedy jest się uzależnionym.
(…)
Narkomanowi tyle samo wrażeń dostarcza zdobywanie co branie.
(…)
W głębi serca wiedziałem, że alkohol i dragi zaczynają mnie wykańczać. Że przestaję być śmieszny i zabawny, a staję się żałosny. Biegłbym wiele mil, żeby tylko się napić. Zrobiłbym wszystko.

I znów piękne wyznanie:
Odstawiłem wszystko. Co było najgłupszą rzeczą na świecie, o czym powie wam każdy narkoman.

Podobały mi się również fragmenty, gdy OZZY snuje ogólne rozważania o życiu. Ten, który wypisałem, powiedział przy opisywaniu swoich przeżyć podczas ostatniego spotkania z umierającą matką:
Jest tylko kilka sposobów przyjścia na ten świat, ale bardzo wiele, żeby z niego zejść.
Zapisałem sobie wtedy na marginesie, że dlatego ludzkie życie jest takie wyjątkowe i piękne, ponieważ jest tak kruche.]

O swoim sukcesie tak się wypowiedział:
Czasem ryję z tego, bo przeciwko sobie miałem cały system. Wyrzucili mnie ze szkoły, gdy miałem piętnaście lat i nie umiałem poprawnie przeczytać jednego zdania.
Ale w końcu wygrałem. Wygraliśmy wszyscy: ja, Tonny, Geezer i Bill.

Tutaj znowu mówi, jak jakiś aktywista z AA, ale to kolejne fajne wyznanie autora:
ludzie mnie pytają, czy jestem już naprawdę, tak do końca, czysty. Nie mogę im odpowiedzieć tak, jak by chcieli. Mogę ich tylko zapewnić, że jestem czysty dzisiaj. To wszystko. I nigdy nie będzie inaczej.
No i jego bardzo odważna charakterystyka Anglików jako narodu alkoholików:
A tak właśnie robią Anglicy: idą do pubu, żeby uczcić śmierć kogoś, kto nie żyje z powodu zbyt częstego chodzenia do pubu. To kraj alkoholików. Kiedy byłem młody, myślałem, że cały świat jest na bani. Potem wyjechałem do Ameryki i okazało się, że na bani jest tylko Anglia.
Tutaj w Anglii miałem przyjemność jeden dzień pracować, nie powiem, gdzie, bo to zdradziłoby ludzi, z Anglikami. Boże, jacy oni byli nadźgani! Trudno sobie nawet wyobrazić, że można w takim stanie wyjść z domu, chodzić po ulicy, a co dopiero pojawić się w pracy. Wiem, że to była sobota, a może i niedziela. Praca to praca. A Anglicy pewnie jeszcze zarwali za tę swoją pracę całkiem nieźle płatne nadgodziny. Z pewnością odrobili to, co w piątkową noc przepili. Nie wiem tylko, czy pamiętali coś z tego (chodzi o pobyt w pracy) i że w pracy w ogóle byli.

I znów OZZY jako ten, któremu udało się wygrać z nałogami.
Chyba jestem już czysty od czterech, pięciu lat. Nie liczę. Nie pamiętam dnia, w którym zaczynałem. To nie jest jakiś jebany wyścig. Po prostu rano wstaję z łóżka i nie piję, nie biorę narkotyków. Mimo to nadal nie jeżdżę na spotkania anonimowych alkoholików. Mam wrażenie, że człowiek zastępuje przywiązanie do alkoholu przywiązaniem do programu leczenia. Nie twierdzę, że to nie ma sensu, bo na pewno ma, i to duży, ale to ode mnie musiała wyjść chęć zmiany.
Swoją drogą, terapia bardzo mi pomogła, mimo że na początku jej nie rozumiałem. Popełniłem ten sam błąd co wcześniej, gdy jeździłem do ośrodka resocjalizacji. Myślałem, że tam mnie wyleczą. Nauczyli mnie za to rozmawiać o nałogu i w ten sposób z nim walczyć. To pomaga, bo sprawy, które w sobie dusicie, będą was prześladować, aż w końcu dostaniecie świra.
 I jeszcze na ten temat powiedział coś w tym rodzaju, że w nałogowym piciu czy ćpaniu jest najczęściej tak, że najpierw jesteśmy zabawni, rozrywkowi i przez większość pożądani, a później, kiedy toniemy coraz bardziej w gównie uzależnienia, stajemy się żałośni i z reguły wszyscy nas unikają.
Przyznacie, że jest w tym sporo racji!

No i jeszcze parafraza wypowiedzi autora.
Kiedy picie czy inne badziejstwo sprawia, że czujesz się lepiej, to jeszcze pół biedy. Jeśli jednak po każdej popijawie czy czymś tam jeszcze czujesz się gorzej niż przed, to czerwone światło zapaliło się dawno przed twoimi oczami, tylko ty tego nie widzisz; nie potrafisz tego dostrzec, gdyż jesteś waśnie zapity albo zaćpany na tyle, aby być ślepym na samego siebie.
Dość dużo powyżej dodałem od siebie, co wcale nie zmienia faktu, że autorem jest OZZY!
Trzeba kończyć i właśnie na koniec nawiązać do tytułu.
Bardzo dużo jest w książce mowy o piciu, zażywaniu narkotyków, stanach totalnego upojenia alkoholowego czy narkotycznego odurzenia oraz wyznań i opisów podbojów wyznań seksualnych.
OZZY na wszystkie tematy wypowiada się bardzo swobodnie, bez żadnego skrępowania, co z jednej strony może być kwestią obyczaju i wychowania, z drugiej jednak z pewnością jest przejawem wielkiej odwagi osobistej tego człowieka.
Naprawdę lektura warta czasu i przemyślenia. Bo co innego wizerunek medialny celebryty, a co innego jego wyznania.
Oczywiście dewotom czy bigotom tej książki nie polecam. Chyba że jako cel do potępienia czy wyklęcia!
Ludzie często robią rzeczy,
do których trudno im się później przyznać!
Szczerze, jak OZZY, mówią ludzie,
którzy pragną wolności! 

 Pozdrawiam wszystkich szczerych! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

SATANISTA – ALKOHOLIK – czy ANIOŁ?

  Nie o Boyu Żeleńskim będzie to wpis, ale o Przybyszewskim Stanisławie, którego Boy znał osobiście. Muszę też od razu napisać, że o ile bar...