To nie jest Rico |
Kilka
dni temu napisałem, że pieskie życie nie jest już dzisiaj synonimem biedy czy
żałosnego położenia. Nie pamiętam tylko czy to opublikowałem. Tyle bowiem się
dzieje w tych ostatnich dniach, że głowa mi trochę szwankuje, a pamięć to już
na pewno.
Miałem
kiedyś psa. Tylko raz w życiu. Oczywiście rodzice mieli psy i mają. Zwierzaki
te były przede wszystkim do pilnowania obejścia. Często były też towarzyszami
zabaw dzieciaków. Pamiętam, że zawsze jakiś pies towarzyszył nam latem, gdy
szliśmy do pobliskiej rzeki kąpać się.
Rzeka niby ta sama, ale wciąż i wciąż inna |
Raz
wracałem z sąsiedniej miejscowości. Nie pamiętam dzisiaj dokładnie
okoliczności. W pewnym momencie w lesie zobaczyłem psa. Taki łaciaty i kudłaty
kundel. Był zagubiony. Nie pamiętam nawet czy zawołałem, żeby szedł za mną, czy
po porostu sam za mną poszedł.
W
domu znalazła się miska dla niego, a ja nadałem mu imię Rico.
Trochę
musiało potrwać, zanim pies przyzwyczaił się do nowego imienia. Jakie było
poprzednie, tylko Rico, no i jego poprzedni właściciele wiedzieli.
Później
doszedłem do wniosku, że Rico musiał być z łódki. To taki skrót myślowy. Zaraz
wszystko będzie jasne. Towarzyszył mi wszędzie. Zwłaszcza w wakacje spędzaliśmy
ze sobą dużo czasu. Często wędrowaliśmy nad rzekę, gdzie bawiłem się z nim albo
łowiłem ryby, albo jeszcze tam coś… Kiedy byliśmy nad rzeką, a Rico widział
przepływające łódki – żaglówki czy motorówki, to żałośnie piszczał. Patrzył w
kierunku najpierw zbliżających się, a później oddalających się łódek.
Carpe diem |
Doszedłem
wtedy do wniosku, że mógł na którymś z postojów wyskoczyć z łódki, odbiegł, a
właściciele odpłynęli. Mogło też być tak, że wcale łódki nie chciał opuszczać,
tylko został z niej wyrzucony na ląd, a właściciele sobie popłynęli.
Jeśli
to pierwsze, to myślałem, że ktoś tam tęskni za nim, jak on tęsknił, widząc
łódki na rzece. Myślałem też, że może być i tak, że w któreś tam lato
właściciele znów będą płynęli tym szlakiem i wszyscy się odnajdą.
Jeśli
natomiast to drugie, to nikt za Rico nie tęsknił. Co najwyżej ktoś mógł mieć
przez jakiś tam czas kaca moralnego albo wyrzuty sumienia, co chyba na jedno
wychodzi.
Pierwszy
scenariusz się nie sprawdził, a Rico, gdy byliśmy nad rzeką i widział
przepływające łódki, piszczał z taką tęsknotą, że byłem zazdrosny. Wiedziałem
też doskonale, że na kurpiowskiej wsi nie było mu tak dobrze, jak u dawnych
panów, bo widać było po nim, że był psem zadbanym. Byłem zazdrosny i chciał,
żeby na zawsze ze mną pozostał. Nawet się trochę bałem, że znajdą się jego
dawni właściciele.
Jako
dziecko byłem samotnikiem i był mi Rico prawdziwym kompanem w zabawach, a
zawłaszcza gdy się chowałem przed ludźmi, żeby w spokoju czytać książki. Zawsze
przy mnie leżał i ostrzegał, gdy ktoś nieproszony zbliżał się do nas.
Wszyscy
w domu mówili, że to jest mój pies – pies Marka, Rico. Wiedzieli też o tym
wszyscy mieszkańcy wsi.
Później
wyjechałem uczyć się w szkole średniej, a jeszcze później studiować.
Widywałem
mojego psa tylko w weekendy, a czasem i rzadziej. Kiedy jednak przyjeżdżałem do
domu, to okazywał taką radość, która z pewnością była wprost proporcjonalna do
tęsknoty psiej, kiedy mnie nie było w zasięgu jego psich oczu.
Do
dzisiaj pamiętam tę jego radość z powodu moich przyjazdów, ale nie potrafię jej
opisać. Była właśnie taka, że słów mi brakuje, choć trochę ich znam.
Za
każdym powrotem zauważałem, że mój pies starzeje się. Robił się niezdarny. Nie
biegał już tak szybko. Ale ognie w oczach miał takie same jak kiedyś.
Gdy
wróciłem któryś tam raz, zauważyłem, że Rico nie wita mnie, jak zawsze.
Dowiedziałem
się od taty, że Rico zdechł. Tata opowiedział mi, że pies bardzo tęsknił, kiedy
wyjeżdżałem. Po każdym moim wyjeździe przez kilka dni zachowywał się dziwnie.
Unikał ludzi i jakby kogoś szukał. Wiadomo. Wcale mnie to nie pociesza, że
szukał wtedy mnie. Już nie szukał swoich dawnych właścicieli, tylko Marka.
Tata
powiedział, że kiedy miał zdechnąć, poszedł sobie na „ogród”. Tak nazywaliśmy
jedno z miejsc, gdzie była nasza łąka, a przy niej kępa drzew. Często tam z Rico bywałem. Poszedł tam i w samotności zdechł.
Tata
tam go znalazł i pochował.
Później
tata mi powiedział, że jeśli pies bardzo kogoś kocha, a tego kogoś nie ma przy
nim, gdy czuje, że przyszła pora zdychać, to takie psy z reguły odchodzą na
ustronne miejsca i umierają samotnie. Na pewno wolałby zdychać w obecności
pana, ale skoro go nie ma, to wolą samotność.
Dlaczego
zanotowałem sobie, że muszę o tym napisać?
Nie
pytajcie!
Nie
wiem!
Ale
gdy myślę o tym psie, to myślę też o tym, jak ludzie są porąbani! (Na przykład
poprzedni właściciele Rico)
Ja
jestem porąbany!
Chyba
dobrze rozumiem, dlaczego nie miałem, nie chciałem mieć już innego psa!
Zazdrościmy
psom wierności i bo jest czego zazdrościć!
Zazdrościmy
im serca…
Wystarczy!
Koniec
tematu!
Bywajcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz