Z sieci... |
Dlaczego nie lubię
chodzić do kościoła!
Od
jakiegoś czasu, nie pamiętam od kiedy, kojarzy mi się kościół z udawaną
pobożnością. Wiem, że to niesprawiedliwe, co teraz piszę, w stosunku do wielu
osób, które uczestniczą we Mszy św. z czystej potrzeby serca, ale dostałem po
tyłku kilka razy z ambony i może dlatego coś tam we mnie pękło.
Mam
przy tym znajomych księży, których uważam za wspaniałych ludzi.
Na
moim etapie jednak nie potrafię się przełamać. Zresztą nie muszę, ponieważ jestem
święcie przekonany, że Bóg mnie słyszy wszędzie, niekoniecznie w kościele.
Żeby
się nie zamotać, posilę się fragmentami wiersza Z. Herberta
(…)
bo dla księdza – proszę księdza – to
jest wszystko takie proste
Pan Bóg stworzył muchę żeby ptaszek miał
co jeść
Pan Bóg daje dzieci i na dzieci i na
kościół
prosta ręka – prosta ryba – prosta
sieć
może tak należy mówić ludziom cichym
ufającym
obiecywać – deszcze łaski – światło –
cud
lecz są także tacy którzy wątpią
bądźmy szczerzy – to jest także boży
lud
proszę księdza – ja naprawdę Go
szukałem
i błądziłem w noc burzliwą pośród skał
piłem piasek jadłem kamień i samotność
tylko Krzyż płonący w górze trwał
i czytałem Ojców Wschodu i Zachodu
opis raju przesłodzony – zapis trwogi
–
i sądziłem że z kart książek Znak
powstanie
ale milczał – niepojęty Logos
pewnie ksiądz mnie nie pochowa w
świętej ziemi
‑ ziemia jest szeroka zasnę sam
I odejdę w dal – z Żydami odmieńcami
Bezszelestnie zwinę życia cały kram
(…)
Wewnętrznie czuję, że wszelki
rytuał służy do udawania czegoś. Jest też dobrym sposobem na udawanie
pobożności. Jest owczą skórą, którą wilk przywdziewa.
Rytuał
jest zespołem pewnych sekwencji, specyficznych dla danej kultury. Te sekwencje
to symbole, sformalizowane czyny i wypowiedzi. Wykonywane w celu osiągnięcia
pożądanego skutku.
Rytuałem
jest sakrament chrztu, pierwszej komunii, eucharystia, codzienna modlitwa,
pielgrzymka…
Dawniej
postrzyżyny albo pasowanie na rycerza…
Bóg,
w którego wierzę, nie może być zamknięty w formach rytuału…
Piszę
o tym, że to, co zewnętrzne, służy często do kamuflażu tego, co wewnątrz
–myśli, prawdziwa wiara – nikt nie wie, co myślę, ale wszyscy widzą, jak robię
coś na pokaz, jak np. co niedziela jestem w kościele.
Prawdziwa
wiara jest w nas i jest żywa, jak my jesteśmy żywi w danej właśnie chwili.
Wiem,
że równie często przegrywam z tradycją i idę do kościoła, odprawiam rytuały.
Niełatwo jest wszystko odrzucić, zwłaszcza gdy rani to bliskich.
Za
głęboko to idzie.
Czas
kończyć tę część rozważań!
Ostatni i… ostatni…
Ostatni Mohikanin (1992). Film polecił mi znajomy. Zachwalał, że taki
dobry, że taki okey, że szczęka mi opadnie i nie znajdę jej wcale.
Już
w trakcie oglądania stwierdziłem, że tak mi jest z tym dobrze, że aż dobrze mi
tak!
Dla
mnie to jakiś film o bieganiu. Zapamiętałem tylko, jak główny bohater
nieustannie gdzieś biegnie. Wiadomo, gonił za szczęściem, gonił za miłością.
Ale poza bieganiem, nic do mnie nie przemówiło.
To
dobry film dla tych, którzy lubią bieganie. Dosłownie filmowa apoteoza
joggingu.
A
całe to oglądanie wyszło z takiej dyskusji, że ja poleciłem obejrzeć film Ostatni samuraj (2003). Film 11 lat
młodszy od tego o bieganiu, ale to inna bajka na wszystkich poziomach. Kto
szuka głębi, przestrzeni na własne dopowiedzenia, to w tym filmie znajdzie
właśnie to, czego szukał.
Kto
jednak lubi biegać albo patrzeć na biegających, to Ostatni Mohikanin może mu przypaść do gustu.
A
teraz trochę poważniej, choć wcale nie mniej szczerze. Te filmy to dobry
przykład, jak różnie można ukazać bardzo poważne problemy, na przykład miłość
czy czas, który pochłania wszystko, jak różnie można pokazać to, co naprawdę
istotne.
Moja riposta
Kim
byłem, nigdy nie będziesz!
Kim
jesteś, mogę być zawsze!
To
taka moja riposta. To nic, że pisana kursywą. To dla podkreślenia, a że moja,
to mogę.
Nie
wiem, komu i na co ta riposta się przyda.
Nie
wiem, dlaczego właściwie i po co ja wymyśliłem.
Po
prostu w pewnej chwili przyszła i odejść nie chciała!
Wzniosłe i głośne
pieprzenie
Kto
mnie może zapewnić, że za 200 lat kontur Polski nie zniknie z mapy Europy?
Albo
kto mnie zapewni, że za lat 500 lub 1000 świat się na tyle nie zmieni, że
znikną współczesne fizyczne podziały na kraje i kontynenty?
Jeśli
nikt mnie nie może w 100% zapewnić, to po co to całe pieprzenie o patriotyzmie,
ojczyźnie, oddawaniu się sprawie?
Po
co krzyki i kłótnie, które za lat kilkadziesiąt będą pustym dźwiękiem historii?
Pytam
wciąż: Po co?
Po
co pytam?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz